SPECJALNE - Rubryka

Ekstrakt #3 (styczeń-czerwiec 2023)

2 lipca 2023

Tomasz Skowyra:

Jak zwykle spróbuję zwięźle i naprawdę w telegraficznym skrócie napisać o rzeczach, które jakoś zwróciły moją uwagę w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Zacznę od bardzo smutnej informacji, czyli od śmierci Ryūichiego Sakamoto. Postaci szczególnie mi bliskiej w ostatnich latach, bo właściwie każde jego wcielenie miało w sobie coś interesującego, wartego uwagi, a w wielu przypadkach nawet coś innowacyjnego. Japończyk trochę tak jak Bowie przewidywał, że koniec jest już bliski i dlatego tuż przed śmiercią wydał poruszający zestaw fortepianowego ambientu 12, który, czy chcemy, czy nie, zyskał nowe znaczenie w zaistniałych okolicznościach. Trudno się tego słucha, ale spokój i piękno tej muzyki wygrywają ze smutkiem i śmiercią. Dzięki za wszystko, mistrzu.

Przejdźmy teraz do tego, co działo się w nowej muzyce przez ostatnie pół roku. Na pewno w reaggetonie rządzi Hiszpanka La Zowi. W mediach cisza o tej dziewczynie, a szkoda, bo La Reina Del Sur to właściwie bezbłędna kolekcja żywego, pulsującego, współczesnego popu. Zwróćcie uwagę na odwagę i oryginalność tych bitów (pochmurne tła w openerze, cudny przypis do Como Antes w "Bobo", jakiś progowy wir na początku "Hoes Dinner" czy reverby w "Chill"...) Poczekajmy jeszcze chwilę i o Zowi będzie głośniej, bo nie może być inaczej. A skoro o Hiszpanii mowa, to mam nową faworytkę, a mianowicie Juicy BAE. To znaczy znałem ją już od dwóch sezonów z fajnych singli, ale zaskoczyła mnie wysokim poziomem dłuższego materiału Antes De Conocerte (Parte I: Premonición), na którym płynnie przechodzi z ambientowego girl-trapu do reaggetonu czy latino-popu po linii Motomami. A kiedy słucham Juicy, to od razu myślę o Larze91k, którą już powinniście kojarzyć z Ekstraktu. Argentynka wypuściła mocno niezobowiązujący Romance Mixtape 2. I znowu bawiłem się świetnie słuchając tych rozmarzonych popowych szkiców z dziwnie chwytliwym smutkiem w głosie tej zdolnej dziewczyny.

Zwróćcie też uwagę na EP-kę Anais Chantal Where Do I Go??, która oferuje zaskakująco ciekawe, w znacznej mierze w sferze harmonicznej, podejście do r&b. Fani The Internet powinni mieć sporo radości, zwłaszcza z fantastycznego closera. Niezwykle miły indie-r&b-pop pojawił się na longplayu My Soft Machine Arlo Parks. Sporo tu leniwego, niezobowiązującego vibe'u, jak w moim ulubionym "I'm Sorry" brzmiącym jakby Shura coverowała "Teardrop". A fajnych numerów jest więcej. Z kolei wydająca w majorsie niejaka KYE skupiła się na r&b, ale w mocno 2-stepowej odsłonie. Temat klasyczny, ale nijak nie potrafię oprzeć się songom w stylu "Bossin'", czy przede wszystkim tytułowej "Ribenie". Ach, jeszcze Mascarade Gayance zasługuje na wzmiankę przy tej szufladce. Pewnie wyrzuciłbym skity, ale piosenki brzmiące jak leciutki popowy Hiatus Kayiote sprawiają, że przymykam oko (i ucho).

Natomiast nie przekonał mnie powrót Janelle Monáe, która obecnie jest raczej bardziej aktorką, niż wokalistką. The Age Of Pleasure to zbyt zachowawcza mieszanka popu, r&b i trapu, żeby wzbudziła we mnie jakieś większe emocje, ale słuchało się miło. Ciekawie pogrywa sobie Feli Colina. Jej Lxs Infernales (Del Valle Encantado) brzmi jak mikro-hołd dla Rosali w surowszej, bardziej tradycyjnej odsłonie. Tymczasem Biig Piig zdecydowanie woli tiktokowe realia i na swoim debiucie Bubblegum całkiem umiejętnie łączy najświeższe trendy transponowane do popowej formuły. Przyzwoicie wypadły takie albumy jak debiut In Pieces Chlöe ("Body Do" do singielków roku), Fountain Baby Amaarae (że niby album roku?), Guy Jaydy G (bardzo równy materiał), Big Boss Keke Palmer (opener!) czy Thanks 4 Nothing Tink (liczyłem na mocniejsze numery). A po więcej kobiecego trap-r&b zapraszam do ekstraktowej plejki. A teraz wkraczamy do trapowych włości.

Nadal nie otrzymaliśmy dzieła z prawdziwego zdarzenia na dłuższym dystansie od Bktheruli. Zapowiadany jako najlepszy projekt traperki LVL 5 Part 1 jest super, ale pozostawia lekki niedosyt przez męczące trapowe "bangery", choć wciąż takie tracki jak "Do It Again", "Back" czy "Crazy Girl" świadczą o olbrzymim potencjale Brooklyn. W sumie podobne poletko reprezentuje Kari Faux na REAL B*TCHES DON'T DIE!. Nie ma tam może tak świeżych i grywalnych piosenek jak u Bktheruli, ale dziewczyna broni się materiałową równością, produkcją i skillsami, a "Me First" to już mały ambient-trapowy klasyczek. W tym roku głośniej zrobiło się też o Ice Spice. Przede wszystkim za sprawą featu w "Boy's A Lair Pt. 2" PinkPantheress, ale raperka wydała też EP-kę Like?, która pokazuje, że potrafi nawijać na oszczędnych bitach, a w dodatku liczba odtworzeń się zgadza. A w kraju nad Wisłą ciągle rządzi Margaret, tym razem z małym albumem Urbano Futuro. I może z tym futuro bym nie przesadzał, ale już muzycznej świadomości pani Małgorzacie nie można odmówić.

Oczywiście nadal trap zajmuje centralne miejsce we współczesnym popie. Redakcyjni koledzy napisali już o kilku premierach, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Wystarczy tylko zatrzymać się przy naszym dobrym znajomym Jordanie Jenksie. Pi'ierre wydał solową EP-kę, ale współpracował też z Chavo na Chavo's World 3, J Billzem na Streetz Hottest Young'nFrazierem Trillem na Still Trapp'n, Kurą na Born Seditionary czy Sharciem na Sharc Wave. Koleś jest niezmordowany, bo każde to wydawnictwo jest na całkiem przyzwoitym poziomie. Z kolei Jelly, czyli jeszcze inny ziomal Pi'erre'a, razem z producentem Heroickkiem wypuścił zajebisty zestaw Saved By The Wolf 2. Chłopak jest młody i jeszcze się rozwija, więc radzę obserwować. A A$AP ANT bezwstydnie pławi się ambientowym trapie na The Postlude i kto wie, czy nie jest to jego najbardziej udana taśma. Również polecam mieć włączony radar w pobliżu typa. No i Cochise wydający się obecnie najmocniejszym graczem w stawce. Od ponad dwóch lat kolo jest w takim sztosie, że każdy kolejny singiel czy album to must-hear. I co tu pisać: No One's Nice To Me ze Stańczykiem na okładce to kolejny rozpierdol w krótkiej zwartej formule. Te aerodynamiczne, nośne podkłady to już taki trademark, że rozpoznaję go po sekundzie. No i chłopaczyna jest mocny w gębie.

W trapowym przeglądzie nie może też zabraknąć młodziaków czerpiących garściami ze spuścizny Whole Lotta Red. Na przykład natknąłem się na gościa, który nazywa się Bankroll Blockaye. Wystarczy dotrwać do drugiego indeksu Can't Forget The Bankroll i już słychać wpływ Cartiego. Tak samo Cashout Mike na Love 2 Geek czy Freshie na Some People Lit All The Time, choć tutaj słychać nieco bardziej wyraźniejszy wpływ Yeata. Mógłbym tu jeszcze wymienić wiele EP-ek i albumów (lista nowego narybku jest długa: Eli Juggz, Jonoftf, AmyFM, Fwmelo, Jahhde, Oddwin, SG, Lunchbox, InviteOnly czy krajowy reprezentant Drabusheyka), ale wszystko macie w plejce, więc sobie daruję.

Kontynuując: Destroy Lonely poszedł w gitarowy emo-trap i trochę się rozminęliśmy w odczuciach. Do tego If Looks Could Kill ma aż 26 tracków i trwa prawie 1,5 godziny, więc na papierze nie wygląda to zbyt dobrze. Mimo wszystko dzieje się tu wiele dobrego i znalazłem tu dużo numerów pod siebie ("Fly Sht", "By The Pound", "Biggest Problem", "Superstar" czy "Which Way"), więc ostatecznie jestem na tak. A z bardziej medialnych premier warto wspomnieć o Rae Sremmurd. Przyznam, że trochę o nich zapomniałem, więc do Sremm 4 Life zasiadałem bez specjalnych oczekiwać. Okazuje się, że Swae i Slim po prostu grają swoje i niczym specjalnie się nie przejmują. Wielkich hitów na miarę "No Flex Zone" czy "Black Beatles" nie ma, ale jest urodziwy "Mississippi Slide", oldschoolowy "Sexy" (red. Dejnarowicz porównuje do MoM: "SremmLife Night Worldcup Fieber"), czy zamykający album "ADHD Anthem (Too Many Emotions)" odsyłający po raz kolejny do Kartezujsza z WLR. I tak to się na razie kręci w trap grze.

Nie zawiódł też Gunna z nowym LP A Gift & A Curse. Nie zawiódł, ale też nie czuję, żeby ten album był szczytem jego możliwości. Wydaje mi się nieco bezpieczny, zrobiony trochę jakby na przeczekanie. Jednak Sergio cały czas potrafi skupić na sobie uwagę, a i pod względem produkcji jego tracki są wciąż w trapowym topie. Na potwierdzenie stanowiska niech wystąpią tęskny "Ca$h $hit", fruwajacy ambient trap "Rodeo Dr" czy pachnący drejkowszczyzną z Views "Born Rich". No i brawo, następnym razem proszę tylko o więcej kurażu. No i jeszcze Young Thug. Co prawda red. Łachecki podpowiada, że Metro, zupełnie tak jak Aphex, wyciąga stare zwrotki Thuggera i tak to się wszystko kręci, ale co poradzę, że już od drake'owego openera jestem kupiony. Business Is Business? No tak. Jednak piszę naprawdę serio: poziom bitów i dyspozycja gospodarza sprawia, że to mój ulubiony album gościa od So Much Love (a Punk przecież bardzo lubię!).

Przejdźmy teraz do Lil Yachty'ego, o którym miał pisać red. Kuczok, ale jakoś sprytnie się wywinął. Rozumiem, bo co można napisać mądrego o takim dziwadle jak Let's Star Here? Słynna okładka wygenerowana przez AI i porównania do DSOTM czy psych-rocka to główne wątki w dyskusji, ale kiedy dziś słucham sobie streama przy kawie, to każdy kolejny numer wchodzi zadziwiająco dobrze. Wiadomo, że kilka niedociągnięć jest, ale to są po prostu naprawdę przyzwoite popowe p i o s e n k i, więc można się pośmiać, ale Yachty'emu należą się propsy za to, że tak ryzykowny w sumie ruch okazał się trafieniem. Tyle o trapie, bo ciężko mi dwa dni po premierze napisać coś o Pink Tape Lil Uzi Verta. Długie to, wleczące się, dużo tu średnio ciekawych gitar czy rozwiązań, które kurewsko dobrze znamy już dzięki największym trapowym wymiataczom (red. Dejnarowicz uważa wręcz "Suicide Doors" za żart przez zbyt dosłowne zma(ł)powanie openera WLR), a na liście sampli jest też Eiffel 65 i Justice, a dalej nawet cover System Of A Down... Więc na razie "no nie wiem, nie wiem, nie wiem".

O gitarach nawet nie powinienem w zasadzie pisać, bo co ja mogę wiedzieć – właściwie prawie nie słucham nowości z tej przegródki. No ale nowy album wydała zasłużona dla amerykańskiego indie rocka formacja Yo La Tengo. Lata świetności mają już dawno za sobą i to niestety mocno słychać na This Stupid World. Po prostu przyzwoite granie, jakie już wielokrotnie słyszeliśmy na płytach YLT, więc ciężko tu o jakiś zachwyt. Znacznie ciekawszy wydaje mi się Paratiisi, czyli album fińskiej załogi Radio Supernova. Co tu jest grane? Shoegaze, dream pop, trochę Lush, trochę Slowdive, trochę The Cure. Nic nowego, ale słucha się z niekłamaną przyjemnością. No i jeszcze Genevieve Artadi, czyli piękniejsza połowa duetu Knower (który też wrócił z płytą, ale to już nie jest ten sam rodzaj euforii towarzyszącej Let Go), która zaostrzyła apetyt przed albumem fantastycznym genesisowym singlem, ale i całe Visionary może się podobać, w końcu dziewczyna ma jazzowy background i akordy potrafi zmieniać.

Trzeba jeszcze wspomnieć weterana Lô Borgesa i jego nowy album Não Me Espere Na Estação. Brazylijczyk ma już 71 lat na karku, a nadal nagrywa tak udane piosenki. Szacunek. Cały czas poziom trzymają Beach Fossils. Bunny jest skoczny, melancholijny, miły, ciepły rozmarzony… Znacie ten klimat, co nie? Podoba mi się też album Compact Trauma Urliki Spacek, a to już typowe indie US, więc sam się dziwię. A jeśli chodzi o bardziej promowane albumy od takich wykonawców jak Bar Italia, Bully, Wednesday czy Boygenius, to przyznaję, że trochę się od nich odbiłem. Obiecuję jednak, że do końca roku wrócę i zweryfikuję osąd.

Co jeszcze działo się w muzyce w 2023? Evita Manji i album Spandrel?. Pamiętam, że to była jedna z pierwszych tegorocznych premier, które jakoś zwróciły moją uwagę. Ciekawe, bo jakoś nie do końca odnajduję się w tego typu zdekonstruowanym popie po linii Arki, ale jest coś przyciągającego w tych podlanych reverbem wokalach osadzonych w dziwacznych, eksperymentalnych podkładach. Idąc dalej tropem "poszukującej" elektroniki natrafimy na Caterinę Barbieri i Myuthafoo. I choć bardzo lubię te jej prog-elektroniczne pejzaże, tak tym razem odczuwam wyczerpanie formuły. Przydałby się jakiś upgrade tych pomysłów. Lorenzo Senni potrafił zmienić konwencję za pomocą tych samych środków, a moim skromnym zdaniem Barbieri trochę stoi w miejscu.

To teraz o powrotach i przy okazja zahaczymy o bardziej taneczne rejony. Dlatego warto odnotować reedycję albumu Voices From The Lake. Coś unikalnego kryje się w tym gasowym, ambientownym minimal techno rozkwitającym gdzieś w leśnej głuszy obok tytułowego jeziora. Polecam słuchać na słuchawkach, bo mnogość detali onieśmiela, ale pewnie wszystko to wiecie, bo "w pewnych kręgach" ten s/t to straszny klasyk. Wypada też wspomnieć o powrocie Isolée i jego Resort Island. Jakoś wyjątkowo dobrze słuchała mi się typowych dla Niemca produkcji, zwłaszcza, że nadal potrafi łączyć tęskne tła z klubowym vibe'em. A z trzecim już odcinkiem Mini Mixu (szkoda, że nie MiniMaxu, oczywiście Kaczkowski) powrócił duet Magdalena Bay. Czuć, że to raczej jakieś odrzuty (chociaż "Top Dog" czy "Tonguetwister" całkiem wymiatają), ale jestem fanem tego retro-futuro dance-synth-popu, więc traktuję to jako przyjemny gift przed pełnoprawnym albumem.

Z drugą częścią Around The Sun wrócił też maestro Mr. Fingers. I choć nie zbliżył się poziomem do swoich wybitnych osiągnięć sprzed lat, to i tak godzina z jego wyrafinowanym soul-house'em minęła niezwykle szybko. Zostając w klimacie: dosłownie przedwczoraj nowy album wydał John Beltran i muszę przyznać, że troszkę rozjebał. Serendipia to muzyka, której potrzebowałem dokładnie w tym momencie czasu i życia, czyli w środku lata: tropikalny house wymieszany z leciutkim jazzowym pulsem i lekko kawiarnianym nastrojem (choć w granicach rozsądku). Tę płytę się wchłania, a nie słucha.

Kolejne małe wydawnictwo dorzuciła też Nia Archives. Sunrise Bang Ur Head Against Tha Wall to zwarta kolekcja jungle-popowych numerów z brytyjskim akcentem, które słucha się z czystą przyjemnością. No i zauważcie, jak z czasem coraz bardziej i wyraźniej rośnie street credit Katy B. W tym całym tiktokowym nurcie, o którym pisał Borys, dzieje się naprwdę sporo fajnych rzeczy. Choćby Ella Rosa i jej skromniutka EP-ka Anxious Attachment Style. Fascynujące jest to, jak nośne są te 2-minutowe miniaturki. A jeszcze w marcu 2020 myślałem, że z TikToka, na którym "młodym ciałem handel wre" nic nie będzie…

Znakomity powrót zalicza też Bailey Hoffman, czyli Beta Librae. Misternie skonstruowany Daystar to elegancka mieszanka wielu tanecznych stylów: od zadymionego 2-stepu przez klasyczne techno i house w różnym tempie, aż po dance ubarwiony popowym wokalem. Pamiętajcie o tym materiale przy podsumowaniu roku. Z całego serca mogę polecić obie płyty (Phytopia i Acient Path Complete) projektu Akasha System, bo zwinny new age deep house zawsze w cenie. A z takich stricte drum'n'bassowych wydawnictw na dłuższą chwilę zatrzymała mnie Eusebeia i jej X. Sporo oldschoolowego klimatu, jest atmospheric, jest też konkret. A w kuduro i batiadzie rządził jeden z faworytów części redakcji obecnego odcinka Ekstraktu, czyli DJ Danifox. Pochodzący z Lizbony (a jakżeby inaczej) producent doskonale opanował gatunkowe patenty i dzięki temu był w stanie wykręcić napędzane hipnotycznym groove'em dance'owe zapełniacze parkietu. W większości przypadków forma jest minimalistyczna, ale to właśnie lściące detale i wyżłobienia w bicie decydują o wyjątkowości Ansiedade w ogólnym rozkładzie jazdy tego sezonu.

Trochę niespodziewanie dla mnie nowy album wydał Jam City. Oczywiście cieszę się, że Jam City Presents EFM zostało skierowane w stronę house'owego popu i r&b, bo jednak Latham bity kleić potrafi. A najfajniejszy w zestawie "Wild N Sweet" z Empress Of cały czas lepi się na moich playlistach z singlem "Keep It Secret" Tensnake'a. I ja wiem, że Niemiec wydał przed chwilą cały album Stimulate. Zręczna robota jak zwykle, ale tak naprawdę słucham tylko tego wałka z Jessy Lanzą (czy Kandyjka ma na swoim koncie bardziej przebojowy numer?), bo przecież to powinien być numer grany w klubach na każdej sobotniej imprezie. Doskonałe przeniesienie patentów norweskiego nu-disco skumulowane w prostym, ale zabójczo skutecznym przeboju. I jeszcze ten śmiech jakby lekko wstawionej Jessy schodzącej po drinka do baru… Ludzie, to nie może nie być hit.

No i wyłoniła nam się kategoria singla, która w 2023 roku ma się coraz lepiej dzięki playlistowym formatom. A więc muszę wspomnieć o PinkPantheress, która dokładnie wczoraj zagrała swój koncert na gdyńskim Open'erze. Miałem tam być, ale po krótkiej próbce występów live Victorii stwierdziłem, że jej performance'y przed publiką to jest jakaś prowokacja, dlatego czekam spokojnie na koncert klubowy (byłem za to na koncercie Arooj Aftab, która potrafi głosem zrobić takie rzeczy, że człowiek przenosi się jednocześnie do piekła i raju…). Natomiast na singlowym odcinku wciąż jest super, bo i druga część "Boy's A Liar" z Ice Spice i "Angel" z  soundtracku do Barbie są wyborne. I jeszcze ten ficzer u Skrillexa. A skoro napomknąłem już o wyczekiwanym dziełku Grety Gerwig, to dwa słowa należą się obecnej królowej popu, czyli Dua Lipie. W "Dance The Night", który również pojawi się w filmie o plastikowej lalce, globalna gwiazda kontynuuje swoją przebieżkę po post-disco popie dorzucając do puli kolejny duży przebój. I tutaj naprawdę czekam na koncert, może być nawet na Open'erze. Choć historia podpowiada, że może lepiej nie…

Podobają mi się też single Bambi, czyli takiej Young Leosi 2.0 (wytwórnia zobowiązuje). Dziewczynie nie jest taka shy, a ponoć wkrótce ma być worldwide, więc warto śledzić. Zwłaszcza, że "IRL" już zrobiło małą karierę. Z kolei do gry powraca duet Ala Zastary. W streamingu wiszą już dwa single, z których "Za dużo %" mocno kojarzy mi się z Soniąmiki. W każdym razie to dobry prognostyk przed nadchodzącą płytą. Z drugiej strony Marci ze swoim "Kity" śmiało sięga po prefabową estetykę, która wreszcie w 2023 roku chyba zostaje doceniona, choć nasz kolega Leon widzi to nieco inaczej. Jeśli chodzi o pojedyncze piosenki, to zawsze można liczyć na Ciarę. "Da Girls" może nie olśniewa tak jak w przypadku wielu kawałków tej panny, ale to wciąż ripitowalna próbka. A do pary proponuję "IDKW" Cherrie B, która nieśmiało, ale jednak niezwykle udanie nawiązuje do dorobku słynniejszej koleżanki.

Piękny ambient-footwork pop kreują Rusowsky wraz z moją argentyńską ulubienicą Saramalcara. "Brujita" to modernistyczny strzał prosto w serce wszystkich wrażliwców. Czekam z utęsknieniem na longplaya Sary na takim poziomie. Mocno czekam na długograja od Mo Dotti, którzy shoegaze'ową mimikrę MBV i Slowdive opanowali już do perfekcji. Trzeba to tylko przełożyć na zestaw kilkunastu piosenek. Swoją drogą na polskim podwórku pojawił się album dream-popowego składu Kwiaty, a tam piosenka "Głaszcz", która niezmiernie kojarzy mi się z rytmiką i stylistyką Sorji Morji (a wstęp z Klausem). Nie przeoczcie też pięknego singla "Slowed And Reverb" od Nath. Dziewczyna ma na koncie już wiele znakomitych numerów, ale kto wie, czy ten senny cloud-trap nie jest najpiękniejszym utworem w dorobku młodej artystki.

Kolesie też dają radę w singlowe gierki. Nadal wysoki poziom trzyma estoński oryginał Mart Avi. "Village Affairs" wciąż zachowuje wszystkie cechy wyrazistego stylu producenta i songwritera, ale jednak wprowadza jakieś nowe wątki swoją mozaikową strukturą. Co jakiś czasu ze snu budzi się Rychu Aphex Twin i wrzuca do neta jakieś stare kawałki. Tak było z "Blackbox Life Recorder 21f", które ukazuje brytyjskiego mistrza w bardziej przystępnym i grywalnym obliczu. No i super. Jeśli chodzi o inne legendarne postaci, to wreszcie mocny joint wypuścił Belmondawg. "Fresh Air" indeed. Wychillowany podkład Expo 2000, gościnka Michała Urbaniaka i typowe dla Młodego G rozgrywanie wersów zrodziło kolejny klasyk. Czyli nadal bez trapu, czego nie można powiedzieć o Cochise, który jakoś od dwóch lat jest w totalnym sztosie. Jasne, wydał mały album, ale nie zapominajmy o fantastycznych singlach "Long Way" i "Perm".

Wiadomo też, że Thom Yorke ma zamówień do 2028 roku jak Penderecki, ale na The Smile zawsze znajduje czas. Trio wrzuciło do sieci kompozycję "Bending Hectic" i co tu dużo pisać: konkurencja po prostu mięknie przy takiej jakości. Każdy wie, że to mógłby być utwór Radiohead (miałby pewnie jakieś 10 razy więcej odtworzeń), bo skala dramaturgii i oczyszczający finał to są rejony osiągalne dla nielicznych. A jeśli już jesteśmy przy muzyce niemal z kosmosu, to posłuchajcie 20-minutowego "If I Don't See You In The Future, I'll See You In The Pasture" Cole'a Pulice. Muzyka z wszechświatów – tyle mam do dodania. A po wysłuchaniu polecam inny 20-minutowy track, czyli "Defeat" Animal Collective, którzy już dawno nie byli tak natchnieni. Na koniec wspomnę o trzech wyśmienitych singlach 12 Rods, ale chyba nie muszę o tym pisać, bo każdy tutaj już czeka na przyszłotygodniową premierą całego albumu, prawda?

Z bardziej eksperymentalnych zjawisk proponuję sprawdzić Greatest Hits projektu Groupshow. Dlaczego? Bo to nasz kolega Janek Jelinek po raz kolejny (pamiętacie Beispiel z pierwszego odcinka Ekstraktu?) ujawnia światu swoją predylekcję do proto-elektroniki z lat 50. i 60. A że ja łykam te wszystkie jego kolejne wydawnictwa bez pytania, to oczywiście muszę polecić. Posłuchałem też nowego albumu Schneidera TM. Na trwającym prawie półtorej godziny Ereignishorizont hipnotyczne drone'y grzęzną po kostki raz w upiornej, raz w strasznej, a jeszcze innym razem w psychodelicznej elektronice. Zaskakująco dobrze odnalazłem się w takich warunkach.

Warto też posłuchać Golden Microphone From Rainy Sicily Romy Vjazemskiego. Estoński producent z dużą swadą przechadza się po glitchowym gruncie pełnym niemieckiego ambientu w duchu kosmische. Pojawiają się nawet jakieś motywy z muzyki wschodu, a chwilami brzmi to jak pozbawiona tanecznych pierwiastków muzyka jednej z moich ulubionych współczesnych producentek, czyli RAMZi. A skoro już jesteśmy przy wpływie niemieckiej muzyki elektronicznej, to musi pojawić się Wata Igarashi i mocno doceniony (słusznie!) longplej Agartha. Wydany w Kompakcie, więc teoretycznie powinno być sporo techno (często czytam na różnych socialach tego typu porównania od recenzentów), choć umówmy się, że jest to przede wszystkim współczesne spojrzenie na szkołę berlińską delikatnie umoczone w techno. Zostawmy jednak etykietki na boku, bo muzyka japońskiego producenta broni się sama. Tak jak na self titeld albumie Nakibembe Embaire Group, o których tak serio nic nie wiem, oprócz tego, że to zajebista afrykańska muzyka taneczna na ksylofonach. Dźwięki tętniące życiem, muzyka świata, "mamlambalasa sound system". Czego chcieć więcej?

Zupełnie inne rzeczy dzieją się u Merzbowa, do którego coraz mocniej mnie w ostatnich latach ciągnie. Plays, czyli jego wspólny album z Smegmą to zestaw 89 króciutkich (trwają po 8-20 sekund) wiązek noise'u układających się w jakiś chory kolaż. Nie mogę tego słuchać od początku do końca, ale jest w tym koncepcie coś intrygującego. Zupełnie inne podejście znajdziecie na Mycelium Music od gościa podpisującego się pseudonimem Matthewdavid oraz u Jamesa Emricka i jego Actomie. Zestawy zglitchowanych ambietowych pejzaży solidnie przetarty papierem ściernym od Fennesza, który zostawiają po sobie naprawdę mocne wrażenie. A właśnie: Christian wspólnie z OZmotic wydał w kwietniu cztery medytacyjne utwory inspirowane naturą. Są gitary, digitalowy noise, ambient, spokój i ukojenie dla duszy. A skoro tak, to przejdźmy właśnie do ambientu.

Króciutko: Brian Eno, który ogłosił niedawno solową trasę (czy zawita do nas?) nagrał album z Fredem, wypuścił kilka krótkich EP-ek, instrumentalną wersją zeszłorocznego ForeverAndEverNoMore oraz przede wszystkim burialowo-malibu'ową kompozycję "Making Gardens Out Of Silence In The Uncanny Valley" (czyli zupgrade'owany closer ostatniego LP) i wciąż jest królem tej gry. A skoro już padło na Barbarę Braccini, która dosłownie kilka dni temu pojawiła się w stolicy, to pod aliasem DJ Lostboi wrzuciła krótką EP-kę Music For Landings potwierdzając tym samym znakomitą dyspozycję. No i piłeczka do Briana została przepięknie odbita, co nie? A skoro już jesteśmy w temacie, to dorzucę jeszcze EP-kę Music For Dead Airports od Black Dog, czyli ciąg dalszy dostojnego rekonesansu pustych lotnisk.

Zupełnie inne rzeczy robił Nicolas Godin (połowa duetu Air), bo uraczył nas bardzo przyjemnym soundtrackiem do świetnego dokumentu Fire Of Love opowiadającym o parze, która kochała siebie równie mocno jak wulkany. To nie jest typowa muzyka ilustracyjna, tylko całkiem urodziwe granie dobre na sen. Z innej beczki: wiele godzin spędziłem przy brzmiącym jak egzotyczne sety z serii Temple Of Faitiche albumie How Was Your Life? Memotone. W sensie Jelinek vibes. Zerkając okiem na zupełnie inną oficynę, czyli na Orange Milk, znajdziemy album Esperanto Nico Niquo. Okej, ma fatalną okładkę, ale nie bójcie się, bo zawartość wynagradza wizualne skazy. Ciekawie zbiera wiele tropów z całej historii ambientu: staromodne rzeczy, bardziej eksperymentalne, czy z całkiem współczesnego krajobrazu. No i to przejmujące zakończenie "My Home In The Storm".

Wiem jak to zabrzmi, ale w zupełnie inny wymiar przenosi Ayami Suzuki na podniosłym, wręcz uduchowionym, pastoralno-wokalnym Passages. Tego już nie posłuchacie w roli niezobowiązującego office ambience'u. Za to Release Spirit Khotina już tak, bo to znacznie lżejszy ciężar gatunkowy, zahaczający wręcz o przyjemną bitową pulsację. Nie zapominajmy też o prawdziwych gigantach gatunku, czyli o Timie Heckerze. No Highs to być może tylko kolejny odcinek do typowych zmagać z muzyczną materią Kanadyjczyka, ale im dłużej wsłuchuję się w te hipnotyczne fragmenty, to coraz mocniej doceniam wysiłek włożony w stworzenie LP. No i ciągle chce mi się do niego wracać.

Co jeszcze ciekawego działo się w ambientozie? Na ciepły oceaniczny kraut-ambient zaprasza Wave Temples na Panama Shift, a Bryozone serwuje na Eye Of Delirious ambient schowany za brudną szybą, no i do tego cała garść delikatnych dzięków w rodzaju Considereable Nedda Milligana, Allegory Arii Rostami, Pacifica od projektu Glåsbird czy Crossing Water wysnuty przez Cat Tyson Hughes. Oczywiście jak zwykle polecam wszystkie wydawnictwa newage'owego psychola Aleksiego Peräli (na razie 10 albumów), no i nie zapominajmy o Patryku Kawalarzu aka Cursed Diamond, który pod koniec czerwca wydał ponad półgodzinny materiał Haunted Dreams faktycznie brzmiący jak nawiedzone senne marzenia. I takich właśnie marzeń sobie oraz Państwu życzę.


I na koniec tradycyjna ekstraktowa plejka portretująca pierwszą połowę 2023 roku.


Strona #1    Strona #2    Strona #3   Strona #4

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)