SPECJALNE - Rubryka
Ekstrakt #3 (styczeń-czerwiec 2023)
2 lipca 2023Stanisław Kuczok:
Witam, witam i o zdrowie pytam. Chwilę mnie tu nie było, więc tylko nieśmiało wspomnę, że dekadę albumowo wygrywa dla mnie na razie produkcyjne arcydzieło Lanzy i Greenspana All The Time, a po piętach depcze jej zeszłoroczny instant klasyk nowego house'u Miracle in Transit Naked Flames. W tym roku nie stwierdziłem jeszcze podobnego sztosiwa, ale zdecydowanie warto sprawdzić poniższą pietnastkę.
Na polu tanecznej elektroniki, niesamowicie grywalną i treściwą EP-ką We Shall Not Surrender (wydana na winylu w 2021), która w 2023 roku wjechała na streamingi, przypomniał o sobie Akufen. Leclair na przestrzeni czterech tracków poukrywał smaczki g-funkowe, french-touchowe, pożenił Jelinka z Toddem Edwardsem, a wszystko to, jak zwykle, w ryzach radosnej, niczym nieskrępowanej, mikrohouse'owej sampledelii, w której, mimo upływających lat, dalej nie ma sobie równych.
A co tam w niemieckiej elektronice? Markus Popp po serii IDMowych albumów przejechanych papierem ściernym, kontynuuje bardziej wyciszone, spokojniejsze wątki podjęte na Ovidono. Tam, długimi fragmentami, wespół z Vlatką Alec, Niemiec kreował dość niepokojący podskórnie klimat, tym razem już bez dodatku ASMRowej recytacji, maluje on środkami zbliżającymi się czasem do minimalizmu obrazy cieplejsze, przepełnione nadzieją. Romantyczny Oval też daje radę.
Pralka to najwspanialsze urządzenie gospodarstwa domowego, nie zapraszam do dyskusji. Wirujący z prędkością światła bęben, obserwowany przez szybkę, skrywa w sobie jakąś kosmiczną tajemnicę. Jan Jelinek zdaje się o tym wiedzieć. Na SEASCAPE – polyptych wyrusza on na ekspedycję do jądra pralki i odkrywa w niej niewyczerpany materiał do glitchowo konkretnej samplerki. Reszta materiału to dark-ambientowe słuchowisko, w którym Niemiec niemal zupełnie porzuca bit i ląduje gdzieś pomiędzy bardziej eksperymentalnym Herbertem i późną elektroakustyką Fennesza. Nasz faworyt dalej w formie.
W ambiencie rok wygrywa dla mnie dotychczas niepozorny minialbum Comfortable Silence niejakiego Thomasa Cartwrighta. Tomcbumpz stworzył soundtrack idealny do leniwych niedzielnych poranków, szkicową formą wręcz wymuszający wzmożoną repetycję – skąpane w nagraniach terenowych (tu strumyk, tam ptaszek) proste i skuteczne syntezatorowe mozaiki Amerykanin wieńczy jedyną tu formą piosenkową i pozostawia słuchacza z wielkim poczuciem niedosytu – proszę o więcej!
W trapgrze najbardziej produktywną mordą dalej pozostaje Pi'erre Bourne. Z gąszcza jego tegorocznych wydawnictw, dla mnie najmocniej błyszczy kwietniowa EP-ka. Na Grails Jenks leci sam, zaczyna od zblazowanej, minorowej przewózki na sprasowanych bitach, ale gdzieś w połowie tracklisty wrzuca wyższy bieg, wpuszcza trochę powietrza i dorzuca kilka dowodów w sprawie hipermelodyjnego, geometrycznego trapu dla wrażliwców, a zamykające zestaw "Lessons" to w ogóle najciekawszy Pi'erre odkąd pamiętam – no nie odgadniecie w ciemno, kto to skleił przed pierwszym wejściem wokalu.
Na drugim wybrzeżu Dom Corleo na swoim tegorocznym longpleju On My Own nawijkowo eksploruje rejony wczesnego, ugrzecznionego Cartiego, ale to w eklektycznych bitach dzieją się rzeczy najciekawsze. Na przestrzeni trzech sąsiadujących ze sobą tracków przechodzimy od chmurkowego, zjaranego "Goons", przez ciężki basowy przester "Chester Perry", aż po liryczny, balladowy "Way Down South". Takie rzeczy dzieją się tu bez przerwy.
Młody Nudziarz wygrywa w tym roku w kategorii trapu najbardziej życzliwego słuchaczowi. Te numery z Gumbo wchodzą jak w masło jeden po drugim, to w tym sensie jego najbardziej popowa, przystępna pozycja. Bity są wypolerowane, przestrzenne, a taki opener to w ogóle brzmi jak jakaś trapkołysanka z samplowanego Eno. Najsłabiej wypada gościnka 21 Savage'a, ale kiedy Thomas leci sam, kozacko dopełnia te podkłady swoim łagodnym flow i śmiechowymi adlibami, miodzio.
Wystarczą nieco ponad trzy minuty wspaniałego "Submerge FM" otwierającego wyczekiwany długogrający debiut With A Hammer Yaeji, żeby zdać sobie sprawę w jak fascynujący sposób rozwija się Amerykanka. Jeszcze niedawno głównie bezdusznie deklamowała na tle house'owych letniaczków, ewentualnie coverowała Drake'a. Dziś wjeżdża z bitem, który mógłby powstać równie dobrze spod ręki Lopatina, co Laurel Halo, z wielkim wyczuciem rozkłada akcenty i stopniuje napięcie, w sposób uroczy i przekonujący śpiewa (!). W kolejnych numerach korzysta z dobrodziejstw drum'n'bassu, wchodzi w polemikę z Riną Sawayamą, raz imponuje stadionowym wręcz rozmachem, by zaraz skręcić w intymną, wsobną nucankę. Bez wątpienia jedna z najciekawszych postaci nowego kobiecego alt-popu.
Skoro już jesteśmy przy kobiecym popie, warto wspomnieć, że Kali Uchis zdaje się wracać na właściwe tory. Red Moon In Venus zaczyna się, łagodnie rzecz ujmując, bez fajerwerków, przezroczystym szkicem w podobie Weekenda, ale im dalej w las tym ciekawiej. To dalej dostojnie snujące się, zaaranżowane z gracją i wyczuciem jamy, które jednak Amerykanka spaja i ożywia swoim balsamicznym timbre, dorzucając do swojego CV kilka zabójczo chwytliwych melodii.
Nie wiem czy Kali słyszała debiutancki longplej Yazmin Lacey, ale jeśli tak to z pewnością fanuje. Na Voice Notes Brytyjka kreuje atmosferę momentami zbiżoną do prób Uchis, ale mocniej stawia na żywe instrumenty i zdecydowanie częściej katowała albumy Eryki Badu. Na tej neo-soulowej perełce sekcja rytmiczna pomyka finezyjnie, ale zawsze w punkt, a mistrzyni ceremonii ośpiewuje te tematy GŁOSEM z kategorii odkrycie roku.
Z tarczą w tym roku wróciła także Kelela. Jej eklektyczny tour na Raven wspomagany przez całą rzeszę producentów, rozpięty od złamanych, ambient-popowych ballad, po żywszy 2-step i UK garage, ani na chwilę nie traci hipnotycznego drive'u i uwagi słuchacza. Nie ma tu już innowacyjności wczesnych nagrywek, ale tak kunsztownego i perfekcyjnie zrealizowanego alt-r&b nigdy za wiele, a dodatkowo, powracające jako klamra pływające wokalizy pięknie rymują się z closerem Dwunastego Domu.
Jouska do kobiecego popu przemyca na Suddenly My Mind Is Blank sporo skandynawskiego chłodu. Nastrój tych numerów momentami przywołuje na myśl smutne disco wczesnych Sally Shapiro, bardziej kanciaste bity zbliżają się do odpychająco-uwodzicielskiej atmosfery Homogenic, ale są tu przecież również tak niewinne, czysto popowe instant killery jak "Fragrance". Uzależniający album wielokrotnego użytku.
Yunè Pinku już po dwóch EP-kach wyrasta na jedną z ciekawszych postaci future garage'u. Na BABYLON IX Brytyjka najpierw usypia naszą czujność spokojniejszymi utworami z mnóstwem produkcyjnych smaczków, ale już na "Night Light" czy przede wszystkim "Fai Fighter" serwuje klasyczne, parkietowe, progresywne housiwa pędzące na złamanie karku. Nie pamiętam co akurat sprawdzałem na zesżłorocznym OFFie, ale nieobecność na jej secie to wielkie przeoczenie.
Drugą EP-kę w tym roku wydała też Cydnee Butler i co to jest za EP-ka! Typiara zestawia harfę z drum'n'bassem, sampluje Outkast, cytuje Joni Mitchell, przez trzynaście minut dzieje się tu więcej, niż na niejednym długograju jej koleżanek po fachu. Te numery śmigają aż miło, ale prawdziwa jazda bez trzymanki to wersja (Sped Up), również dostępna w serwisach streamingowych. Ze względu na mały czas czasu ogarniam jutuba i podkasty zawsze w wersji x1.5, więc ten przyspieszony Confessions Of A Fangirl polecam podobnym pojebom, siada nawet bardziej.
Yameii Online już przedstawiając się daje nam znać, że nadaje z drugiej strony ekranu. Album Candy nie mógłby powstać jeszcze pięć/dziesięć lat temu, w sensie nagromadzenia późnointernetowych, muzycznych zajawek, ale przy tym nie sili się na jakąś rewolucyjność, to raczej mocno wyluzowany przelot. Są tu momenty digicore'owego trapu, w których Amerykanka brzmi jak młodsza siostra Yung Kayo, są bubblegum-popowe cukiereczki brzmiące dokładnie tak jak sugeruje okładka płyty, jest w końcu, co najważniejsze, nagromadzenie jaskrawych hooków, jak choćby w zamykającej zestaw zupgrade'owanej chillwave'owej petardzie.