SPECJALNE - Ranking

10 najlepszych płyt 2005

5 stycznia 2006

Dobra, nie będziemy was zanudzać rozległymi wstępniakami, bo w minionym roku przypominaliśmy o tym co chwila: było fatalnie, żałośnie i do bani. Niezal-rock, nasz ukochany pupilek, przechodzi największy kryzys od narodzin. "Indie is becoming the new McDonald" (courtesy of Tomasz Gwara): stał się modą, kliszą i – zwłaszcza – maszynką do robienia pieniędzy, co skrzętnie wykorzystują media różnego sortu, wciskając naiwnym pseudo-hipsterom kity o szczęśliwym rozkwicie oraz artystycznej hossie. A my, złaknieni po prostu genialnej muzyki i niczego więcej, co mamy z takiego obrotu spraw? Solidny powód do wkurwienia. Już w 2004 zanosiło się na dramat, ale finisz przyniósł kilku wybawicieli od klęski. Nikt niestety nie przyszedł z odsieczą w 2005, i mimo, że wybieraliśmy (jak nigdy przedtem) z aż tylu płyt, to rosnąca przepaść między muzyczną teraźniejszością i przeszłością powoduje u nas głęboką depresję. A nawet o tych poniżej wyselekcjonowanych, najsensowniejszych tytułach zapomnimy pewnie już wkrótce. Zniechęcenie formatem longplaya rośnie, kapele wypaliły się chyba doszczętnie, jakość wszystkiego dookoła spada z dnia na dzień. To smutne. Tymczasem sprawdźcie dziesiątkę najmniej winnych. Aha, no i Alan Braxe – to nie jest nasza płyta roku, ale kiedyś już wam ten trick wyjaśnialiśmy. Yo.


10M.I.A.
Arular
[XL]

Jakkolwiek M.I.A. nie podkreślałaby swojego azjatyckiego pochodzenia, Arular to absolutnie londyńska płyta. Londyn to wielki post-kolonialny burdel, w którym zlewają się rozmaite kultury. Tak jak London Calling czy Parklife, longplay M.I.A. (nawet nie będę próbował odmieniać) to miniatura stolicy Anglii w formie audio. To eklektyczna bestia, która pochłonęła sporo wpływów z Azji Południowej, brazylisjki baile funk i londyński slang ("Galang"). Niejednorodność występuje tu na każdym polu. Maya wspomina o zamiłowaniu do Missy i Timbalanda, Lou Reeda, Beastie Boys i Pixies, i to w jednej piosence ("Fire Fire"). Jej współpracownicy: topowy producent amerykański (Diplo), topowy producent brytyjski (Richard X), weterani brit-popu (Steve Mackey, Justine Frischmann). To wszystko (i "10 Dollar", czyli odpowiedź na naszą "Małą Chinkę") zmieszczone w niecałych 40 minutach, podczas których napięcie nie spada. –Łukasz Konatowicz

recenzja płyty »


 

09Edan
Beauty And The Beat
[Lewis]

Pingwin hipster samplujący białas szybki gibon rundka dookoła bloku, wydaje się że gość samplując klasyków rock'n'rolla, psychodelię, prog, poodkrywajcie sobie / panu dziękujemy, dosyć już, te sample. Jazz. Wciąż psych-rap jednak, psychodelia kluczowa dla! Posklejał ekstatycznie, "I work with the aesthetic of a brain medic". Percee P również dokonuje skoku w hiperprzestzenne soundtracki, a bit wchodzi niemal z funkiem. !. / Panuj dziękujemy, dosyć, Edan jako emce czytelny wyraźny wyrazisty. Każda sylaba klarownie wyartykułowana a takie halucynacje w podkładach! "My word systems turn your scene to tangerine". Logikiem-plastykiem z przebojowymi figurami retorycznymi jest on. Much more psychedelic than any Madlib mixtape. Track 9 to wręcz El-P ze swoimi postulatami w guście hardcore. Pomnik dla Hendrixa też pomiędzy znajdziemy. Panu dziękuj. –Mateusz Jędras

recenzja płyty »


08Sufjan Stevens
Come On Feel The Illinoise
[Asthmatic Kitty]

Wśród wielu zbrodni internetu do jednej z poważniejszych zaliczam skuteczne pranie mózgów. Poza tym to wylęgarnia snobizmów: meta-snobizmu, snobizmu polegającego na okazyjnym nie byciu snobem etc. No i fanatyzmu – najbardziej politycznie poprawną rzeczą w sieci jest być politycznie niepoprawnym (4-te przykazanie hipstera: pamiętaj żeby w twoim Top 10 koniecznie były 2-3 płyty spoza kanonu, tak aby lista była "edżi"). Albo weźmy takiego Sufjana. Jeszcze 16 miesięcy temu z dorobkiem w postaci między innymi Seven Swans i Michigan, był absolutnym pieszczoszkiem globalnej hipsterki, w tym moim. Ale sieć to przestrzeń, w której to, co w realu jest mało istotne, nabiera niesamowitego znaczenia. Obciachem byłoby w pewnych kręgach ściągnąć płytę Wolf Parade w styczniu 2006 i doznać. Jak to się ma do Sufjana Srufjana? Na powyższej zasadzie ostatnio wręcz w dobrym tonie jest gnojenie sympatycznego songwritera (pozdrawiam ILM). Że nudziarz, pretensjonalny, że płacze za dużo, Springsteen bis, że masoni z Pitchforka hajpują, że się masturbuje.

Ale opamiętajmy się: nikt inny w tym roku nie porwał się na bardziej dopracowane literacko opowieści, których pomysłową redukcją są idiotycznie piękne tytuły. Stworzył wielokontekstowe dzieło, wychodzące jak mało które poza krążek i zawartość muzyczną (to, co się dzieje na koncertach, artwork, biografia muzyka). Aha, przecież same piosenki też. Na potrzeby tego podsumowania posłuchałem płyty po raz pierwszy od październikowego koncertu w Berlinie. I machając łbem w rytm "Jacksonville", radując się przy "Chicago" i "The Black Hawk War" z łatwością wybaczam mu auto-plagiaty, zrzynanie z Reicha, okazyjną nudę. Mam nadzieję, że to nie ostatni odcinek cyklu stanowego. Może teraz, po orkiestralnych przygodach, czas na nową Nebraskę nagraną na czterośladzie? Albo hołd dla Seattle w klimacie surowego intra "Metropolis"? Zobaczymy... A więc komentarz napisany – czas pomasturbować się przy Blueberry Boat. –Piotr Kowalczyk

recenzja płyty »


07Ris Paul Ric
Purple Blaze
[Academy Fight Song]

Podobno "najlepszą" drogą do odejścia jest zamarznięcie. Ja wiem, za dużo o śmierci na Porcys ostatnio, ale nic nie kojarzy mi się z Purple Blaze silniej, niż wizja pół-świadomego (przyjmijmy za daną końcową fazę aktu) zasypiania w śniegu. Ciekawe, czy jest w tym coś błogiego – jeśli tak, to to zuchwałe porównanie staje się uzasadnione nie tylko subiektywnie. Zresztą jawi się ono takim i bez blissu; migoczące dookoła uszu szepty "Up In My Window" to przecież demonicznie i skrycie ocierające się o psyche piekło. Wanna come in? Huh. Żywsze fragmenty cichego spektaklu zdają się patrzeć w przeszłość – pogodniejszą, ale vorbei, utraconą. Nie ma się co do tego wątpliwości, obok mistrzowskich harmonii szarpanych akustyków, którymi nie można się nie delektować, gdzieś tam w tle nieustannie czai się bowiem drążący sumienie niepokój. O, "P I B z", czyżby ta szalona jednostajność Heckerowskich plam dźwięku to czyściec? Nie nie, dziękuję. Cóż z tego, że kolejny utwór Ris zaczął od gwizdania, skoro on wcale nie gwiżdże na następstwa, ale na przyczyny, stwierdzając oklepane "I wish you love me". Treściowo to zdanie rzeczywiście nie różni się od bliźniaczych fragmentów miliarda innych smutnych love-songów, sensacyjnie jednak dzięki takiemu, a nie innemu podłożu, z n a c z e n i e  tej konkretnej linijki tekstu wybiło gdzieś daleko w kosmos, z lekka wbijając nas w ziemię. –Jędrzej Michalak

recenzja płyty »


06Sciflyer
The Age Of Lovely, Intimate Things
[Claire]

Idę po kolei, na zasadzie: "piszę co słyszę":

1) "The Nation" – wypełniająca przestrzeń gęsta perkusja, cudownie zlane ze sobą partie gitar i słyszany gdzieś z oddali, z lekka przytłumiony głos Steve'a Kennedy. Trzykrotnie powtórzony cykl zwrotka-refren-mostek, 4 minuty i ani krztyny nudy – w idealnych proporcjach jest pies pogrzebany.

2) "Proxima Centauri" – przepiękny motyw przewodni + zaledwie parę nutek basu, potem chwila oddechu (ej, co to za pisk??) i tak na przemian do końca. W tle ślicznie "dzwoniące" talerze i towarzyszący nam przez cały czas, ale wyraźnie słyszalny tylko momentami intrygujący piiiiiiisk.

3) "The Same Thing Goes For Christmas" – normalnie klimacik, że pada śnieżek. Nachodzące na siebie dwa arpeggia (oba wymiatają) + dodatkowa partia puszczona od tyłu, a także lekko cykająca perkusja i delikatnie pulsujący basik. Po chwili pojawia się jeszcze charakterystycznie zamglony wokal Kennedy'ego, którego barwa wprost idealnie tu pasuje. Super nastrojowy kawałek, tak mi się z Pale Saints skojarzył.

4) "Like An Ion" – niby dość agresywny, przesterowany numer, ale równocześnie jest w nim też coś łagodnego, pewnie dzięki ledwo przebijającej się przez "niesłabo łojące" bębny dźwięcznej gitarce i wrażliwemu wokalowi, teraz słyszalnemu jeszcze słabiej (jejku, momentami prawie w ogóle go nie słychać...).

5) "Never Come Down" – closer tego ponad półgodzinnego minialbumu, mnie osobiście dziwnie kojarzący się z Disintegration, ale nie sugerujcie się zbytnio. No i mamy tu kochani prawdziwą masakrę: bas wyznacza tu drogę, a kolejne solówki zmieniają się co kilkadziesiąt sekund, nachodząc na siebie, łącząc w efektowne ściany, to znów ustępując miejsca niezrozumiałemu nuceniu. Zdecydowanie najmniej "przystępny" utwór na płycie, gdzie gitary tną jak noże, więc dla niektórych może być dosyć ciężki do przetrawienia, ale przyznam, że pod koniec – gdy kilka warstw wioseł zlewa się ze sobą w wybitnie shoegazerowym stylu – odczuwam rodzaj przyjemności, który estetyką porównałbym tylko z jednym dziełem. Domyślacie się którym, co? No właśnie. –Paweł Greczyn

recenzja płyty »


05Róisín Murphy
Ruby Blue
[Echo]

Matthew Herbert ździebko przykręcił kurek z transowym klikiem. Nie szpera już Around The House, nie zaprasza też do studia Dani Siciliano. Sięgnął po klarowniejsze, mniej rozmyte w czasie i przestrzeni hooki. Spróbował kombinacji z banalniejszą, ale jakże wdzięczną popową materią z okolic Basement Jaxx. Pozostał wierny zamiłowaniu do jazzowej ballady, nie zawsze przywdziewając ją w znane z Bodily Functions, połyskujące metalicznym blaskiem, cykające piórka (przykładem minimalistyczna, przepiękna "The Closing Of The Doors"). Tu i ówdzie dał próbkę firmowych sztuczek z wymyślnym samplem nieokreślonego pochodzenia. A wszystko to dla debiutującej solo Róisín Murphy. Liderka Moloko wypada olśniewająco, w pełni wykorzystując kapitalne tło. Potrafi zaśpiewać nisko, mistycznie i delikatnie ("Through Time"), odnajdując się równie znakomicie w dynamicznych fragmentach ("Leaving The City"), przy czym w jej plastycznym głosie zawsze słychać rezerwy mocy. Róisín bawi się swoim talentem, teatralnie reagując na szaleństwa podkładu rozmaitymi błazenadami, zmianami barwy czy precyzyjnie ukartowanymi załamaniami, w czym wydatnie pomaga jej chętnie zarzucany przez Matthew loop. W samym "Sow Into You" jest sobą, Björk, małpką i liryczną duszą. A w sercu krążka czai się jeden z hymnów roku, "If We're In Love". –Jacek Kinowski

recenzja płyty »


04Ariel Pink's Haunted Graffiti
Worn Copy
[Paw Tracks]

Czyli co się dzieje kiedy pozorna realizatorska niedokładność nie jest ani pozorna, ani selektywna. Co więcej, jest koniecznością. Westcoaswestcoast. ????????Ariel Pink」で検索した結果. Proces nagraniowy w nieludzkich, niestudyjnych warunkach przyniósł zbiór piosenek, irracjonalnie rewelacyjnych jak na U Mnie W Pokoju Recordings, pod / nad którymi (w egzegetycznej rozpuście) rozpleniło się przytłaczające lo-fi, spod którego bardziej wytrwali wyciągną jeszcze mordercze motywy (żeby nie powiedzieć: "hooki"), nad którymi unosi się brak potrzeby komentowania jeśli znany jest kontekst i inspiracje: emulacja klimatów 60s, 70s, 80s (oraz co się z nimi tu stało, na kuchty piekielne!) wiodąca mnie do trybu "Haunted Graffiti 8 dla ubogich". A ma tego więcej i najlepszego perkusistę w tej części Azji, najszczerszą projekcję wyimaginowanej charyzmy i monstrualne zniekształcenia tych 8-trackowców jako nową-starą jakość. Wobec powyższego, jeśli oczekujecie konkretu, polecam R. Steviego Moore'a.

Bo wiecie, tutaj na Porcys zwykle najbardziej cenimy sobie wysokiej klasy pieśniopisarstwo: nie produkcyjne smaczki czy brzmieniowe eklektyzmy, lecz efektowne hooki, śliczne harmonie i niebanalne kontrapunkty to coś, co kręci nas najbardziej. Czasami jednak (choć niezmiernie rzadko) wychodzi sobie taka płytka, której podział na muzyczną *formę* i * treść* w ogóle się nie ima; tak samo jak racjonalne, analityczne doń podejście, czyli wszelkie próby gatunkowego zaszufladkowania, bądź – nie daj boże – obiektywnej oceny. Podobnie jak Spirit They're Gone, Spirit They've Vanished pięć lat temu, Worn Copy to zestawienie najbardziej kosmicznych, zjawiskowo nieszablonowych środków wyrazu, jakich kiedykolwiek mieliście sposobność posłuchać; zagmatwany niczym kilka nałożonych na siebie Blueberry Boatów, porażający kolaż *większości* istniejących wrażliwości muzycznych, plus cross-stylowość na poziomie katalogu jakiejś wielgachnej nagraniowej wytwórni. A przy tym tak spontanicznie, naturalnie i pięknie, że po pierwszym przesłuchaniu naprawdę trudno się otrząsnąć; nie ma jednak takiej potrzeby, bo to pierwszy znak, że wkrótce moja płyta roku dwa tysiące pięć całkowicie was obezwładni. Tylko nie bójcie się: nie boli. –Mateusz Jędras & Patryk Mrozek

recenzja płyty »


03Gang Gang Dance
God's Money
[The Social Registry]

Owszem, ta płyta jest jakoś "naj". Ale nie jest najlepszą płytą roku, ani najodkrywczą, ani najoryginalniejszą, jednocześnie o każde z tych pól ocierającą się skrzydełkiem. Wybierając jedno "naj-" postawiłbym na "najambitniejszą". Niestety zespołowi jeszcze daleko do osiągnięcia jakiejś zwięzłej formy: zdziwienie, będące dobrym omenem, miesza się z odczuwaniem przerostów. Nie spodziewam się po nich czegoś wykształconego w przyszłości, aczkolwiek, podobnie jak każdy artysta poszukujący zachowują się należycie i kulturalnie. Niestety wydaje mi się, że Gang Gang Dance znajdą tyle, co ja ostatnio, czyli 3 maślaki i pół kapelusza borowika szlachetnego. Ten las jest pełen zbutwiałych liści i to igliwie jakoś nie ten tego tej a ten tamtą.

MINĄŁ JAKIŚ CZAS... Znajomy podarował mi ostatnio pół reklamówki opieniek i pamiętajcie żeby robiąc z nich sos odcinać nóżki, bo później mi zostaje pół garnka niestety. Pałaszując pierwsze pół z makaronem bardzo przyjemnie słuchało mi się 3 piosenki z God's Money. Poczułem ducha hmmmmmm (ciekawe czemu w poradniku Grzyby pisali żeby odcinać te nóżki...). Oczywiście nazajutrz zweryfikowałem tego ducha i okazał się on immanentny; mało tego: Gang Gang Dance z miejsca stał się grupą, która mi się rzeczywiście udzieliła. Moja pierwotna opinia uległa lekkiemu zwrotowi w kierunku "takiego cold-free-popu to ci jeszcze nie mieliśmy: Joy Divisionowe Roxy Music z freakoutowym azymutem i młodzieżowo, hipnotyzująco, dobrze wtapiającą się w to doprawdy niespotykane tło wokalistką". Jeśli Gang Gang Dance rozwiną te słabo dostrzegalne w ich muzyce pierwiastki kształtowania się estetyki... –Krzysztof Zakrocki

recenzja płyty »


02Mount Eerie
No Flashlight
[PW Elverum & Sun]

Z całej redakcji byłem prawdopodobnie osobą najbardziej znudzoną mantrą pod tytułem "postać Phila Elveruma" i są na to świadkowie. Zastanawiałem się czy nadal doznawalibyśmy piękna, gdyby ta "postać" zajęła się powiedzmy robieniem wiklinowych koszyków. Obiektywnie trudno jednak coś poradzić jeśli mimo wszystko, wbrew wszelkim oczekiwaniom, przyznajmy, nie da się ukryć, powiedzmy to wprost, nie oszukujmy się dłużej, no uginają się nogi jak gość chwyci za akustyka. Don't get me wrong, łzy nie kapią na klawiaturę, kiedy wstukuję ten tekst. Bez emocji się tu staram, obiektywnie.

Zaprzeczanie faktowi stworzenia przez Phila własnego, "osobistego" genre świadczy chyba o złej woli i nastawieniu "anty". Ścieżki, które Mount Eerie wyplata na nylonach wiodą nieznanymi wcześniej przesmykami; tam gdzie jeszcze noga ludzka nie postała. Różnica pomiędzy Elverumem a innymi (nielicznymi zapewne) nowatorami polega na tym, że Phil nie wbija triumfalnie flagi w odkryty ląd i nie odstawia radosnych pląsów zdobywcy, ponieważ należy do jednostek skromnych, nieinwazyjnych oraz ma swoje nowatorstwo głęboko w dupie. Raczej rozgląda się wokół wzrokiem człowieka, co to parę lat wcześniej pojął mechanizmy bytu i obecnie może sobie co najwyżej posolić ubranie. Ujmując sucho, mamy do czynienia z "konsekwentnym" produkowaniem magii, polegającym na zawieraniu w dźwiękach niedefiniowalnego pierwiastka pozamuzycznego. Sposób wyzyskania hipnotycznej jakości z ujmująco wyrafinowanych, nieskazitelnie delikatnych bitów bębenkowych zawstydziłby odprawiającego religijne obrzędy czarownika z jakiejś odizolowanej afrykańskiej społeczności. No Flashlight realizuje wyobrażenie o tym jak mogłaby w XXI wieku wyglądać "muzyka pierwotna". –Michał Zagroba

recenzja płyty »


01Junior Senior
Hey Hey My My Yo Yo
[Crunchy Frog]

Miła pani z Universalu, gdy zadzwoniłem jesienią spytać o ewentualną dystrybucję tej płyty w Polsce (D-D-Don't-Don't Stop The Beat leży na przecenie w każdym większym sklepie), zdegustowana wyjawiła, że "Duńczycy nie raczyli się słowem odezwać w kwestii nowego albumu, wiec na razie się nie zanosi". Proszę proszę, to takie pokemony, i to nie tylko my mamy ten problem, bo w USA, Niemczech i Francji towar ten też chodzi tylko na import, za bajońskie sumy. Ponownie więc niesprawiedliwość złośliwie manipuluje biegiem dziejów: paradoksalnie właśnie wtedy kiedy świat był gotów dostać po mordzie porcją niefrasobliwie wesołych, paraliżująco maniackich, imprezowych landryn ich autorstwa, Jesper i Jeppe postanowili zachować triumfalny sofomor – zamykający dzikim entuzjazmem jadaczkę wszelkim niedowiarkom, malkontentom oraz zgorzkniałym krytykom, którzy wiosenny singiel "Itch You Can't Skratch" uznali regresem dyspozycji w stosunku do debiutu (nie zerkajcie w moim kierunku?) – wyłącznie dla rodaków.

To szkoooda, bo od kruchych oklasków, absurdalnie głupiej zapowiedzi "Hello, welcome to our new record!" i tekstowej trawestacji Guns N' Roses w openerze, przez bajkowe wskrzeszenia E.L.O., braci Wilsonów i Gibbów, aż po ironiczną wzmiankę w closerze o sukcesie "Move Your Feet", Hey Hey My My Yo Yo to najmniej cipiący się krążek 2005, który udowodnił że przy dozie animuszu da się w tym marnym roczniku wymieść elo spoko ziom aloha dziękówa na kornerze. Kolesie są niezal: nie umieją ani śpiewać, ani rapować i *właśnie* dlatego są zajebiści. Czasem innowacja czai się w najmniej spodziewanych miejscach: tych niby upośledzonych, jąkających melo-gadek paralitów nie uświadczycie przecież nigdzie indziej, a żeńskie chórki zapewniają im słodki, milusiński background. Morał? Okazuje się, że gdy laska bounce'uje wystarczająco olśniewająco, to – nawet gdybyś ty człapał jak fajtłapa do kwadrata – i tak razem zdołacie rzucić na kolana całą dyskotekę. Zatem męski czytelniku pamiętaj – jeśli panna z którą pikujesz na parkiet wyskoczy nagle z pretensjami wobec nieporadności twojego "tańca", błyskotliwie zripostuj: "I don't do that kind of thing". –Borys Dejnarowicz

recenzja płyty »


00Alan Braxe & Friends
The Upper Cuts
[PIAS]

Jeżeli myślicie, że nie znacie żadnego Alana Braxe, chociaż on tutaj jest na takim honorowym miejscu niczym Brian Wilson rok temu, to nie martwcie się, bo na pewno się mylicie: "Music Sounds Better With You" (1998) to właśnie jego (Braxe'a) dzieło, a Stardust to on i Thomas Bangalter z Daft Punk. Z tym Daft Punk to trudno się nie domyślić, bo może się wydawać, że to oni grają elektro-dance w waszym domu, discmanie i samochodzie, kiedy już słuchacie tej płyty w kółko, aż ktoś ją nieuchronnie pożyczy, bo inni też chcą. "Music Sounds Better" najsławniejsze, a pozostałe kawałki równie doskonałe. Wszyscy mówią oczywiście o basie z "Intro" (kooperacja Braxe'a z Fredem Falke), ale sprawdźcie koniecznie "At Night" (remix z Shakedown, jak dla mnie najlepsze – heh, trochę klimat "Stock Exchange" Miss Kittin, bardzo lubię) z 2002. Tylko jeden kawałek, "Link'N'Rings", pochodzi z 2005 roku i dlatego ostatecznie postanowiliśmy wyróżnić The Upper Cuts osobno, jak SMiLE rok temu. No, tak naprawdę to niektórzy coś mówili, że to płyta roku jest.

Daft Punka chyba nie da się nie lubić i podobnie jest z Alanem Braxe i The Upper Cuts: jest w tej płycie coś tak pozytywnego i oczywistego, uniwersalnego, ale nie banalnego. Jeżeli w ogóle może istnieć "płyta dla każdego" w dobrym sensie, to to jest właśnie to. Genialny jest ten wspólny z Daft Punk całkowity brak jakiejś spinki, zadęcia i znajduje to odbicie w innych działaniach Braxe'a – zdarzało mu się tworzyć własne remixy nie tylko, przykładowo, Björk czy Annie ("Heartbeat"), ale też na przykład "Anticipating" Britney Spears. Przypomina w tym Morgana Geista, który wszędzie szukając śladów dobrej muzyki mixował Italo Disco, tworząc Unclassics, tylko że płyta Braxe'a i przyjaciół jest właśnie zbiorem mniej lub bardziej szeroko rozpoznawalnych klasyków, chociaż nazwisko ich twórcy jest tak mało znane. Co dzięki wydaniu The Upper Cuts, mamy nadzieję, zmieni się szybko. –Zosia Dąbrowska

recenzja płyty »


Listy indywidualne:


Borys Dejnarowicz:


22 Christopher Bissonette: Periphery [Kranky]
21 Black Lipstick: Sincerely, Black Lipstick [Peek-A-Boo]
20 Animal Collective & Vashti Bunyan: Prospect Hummer (EP) [Fat Cat]
19 Sufjan Stevens: Come On Feel The Illinoise [Asthmatic Kitty]
18 Serena Maneesh: Serena Maneesh [Honeymilk]
17 Marc Leclair: Musique Pour 3 Femmes Enceintes [Mutek]
16 Sleater-Kinney: The Woods [Sub Pop]
15 Maspyke: Static [Bukarance]
14 Count Bass D: Begborrowsteel [Ramp]
13 Common: Be [Geffen]
12 Clientele: Strange Geometry [Merge]
11 Ariel Pink's Haunted Graffiti: Worn Copy [Paw Tracks]
10 Justus Köhncke: Dopelleben [Kompakt]
09 Róisín Murphy: Ruby Blue [Echo]
08 Mount Eerie: No Flashlight [PW Elverum & Sun]
07 Ris Paul Ric: Purple Blaze [Academy Fight Song]
06 M.I.A.: Arular [XL]
05 Benevento Russo Duo: Best Reason To Buy The Sun [Ropeadope]
04 Gang Gang Dance: God's Money [The Social Registry]
03 Sciflyer: The Age Of Lovely, Intimate Things [Claire]
02 Junior Senior: Hey Hey My My Yo Yo [Crunchy Frog]
01 We Versus The Shark: Ruin Everything! [Hello Sir]


Paweł Greczyn:

26 Fiery Furnaces: EP [Rough Trade]
25 New Pornographers: Twin Cinema [Matador]
24 Mercury Rev: The Secret Migration [V2]
23 Serena Maneesh: Serena Maneesh [Honeymilk]
22 Of Montreal: The Sunlandic Twins [Polyvinyl]
21 Benevento Russo Duo: Best Reason To Buy The Sun [Ropeadope]
20 Supergrass: Road To Rouen [Parlophone]
19 Emperor X: Central Hug/Friendarmy/Fractaldunes (And The Dreams That Resulted) [Discos Mariscos]
18 Super Furry Animals: Love Kraft [XL]
17 Justus Köhncke: Dopelleben [Kompakt]
16 Boy Least Likely To: The Best Party Ever [Too Young To Die]
15 Broadway Project: In Finite [Grand Central]
14 Bloc Party: Silent Alarm [V2]
13 Maximo Park: A Certain Trigger [Warp]
12 Buck 65: This Right Here Is [V2]
11 Broken Social Scene: Broken Social Scene [Arts & Crafts]
10 My Morning Jacket: Z [ATO / RCA]
09 Róisín Murphy: Ruby Blue [Echo]
08 Ariel Pink's Haunted Graffiti: Worn Copy [Paw Tracks]
07 Sciflyer: The Age Of Lovely, Intimate Things [Claire]
06 Junior Senior: Hey Hey My My Yo Yo [Crunchy Frog]
05 Ris Paul Ric: Purple Blaze [Academy Fight Song]
04 Sufjan Stevens: Come On Feel The Illinoise [Asthmatic Kitty]
03 Mount Eerie: No Flashlight [PW Elverum & Sun]
02 Jóhann Jóhannsson: Dís [12 Tónar]
01 Gang Gang Dance: God's Money [The Social Registry]


Mateusz Jędras:

21 Quasimoto: The Further Adventures Of Lord Quas [Stones Throw]
20 Maximo Park: A Certain Trigger [Warp]
19 Tom Vek: We Have Sound [StarTime International]
18 Marc Leclair: Musique Pour 3 Femmes Enceintes [Mutek]
17 Animal Collective: Feels [Fat Cat]
16 LCD Soundsystem: LCD Soundsystem [DFA]
15 Kallikak Family: May 23rd 2007 [Tell-All]
14 Animal Collective & Vashti Bunyan: Prospect Hummer (EP) [Fat Cat]
13 Clientele: Strange Geometry [Merge]
12 Serena Maneesh: Serena Maneesh [Honeymilk]
11 Junior Senior: Hey Hey My My Yo Yo [Crunchy Frog]
10 We Versus The Shark: Ruin Everything! [Hello Sir]
09 Róisín Murphy: Ruby Blue [Echo]
08 Bonnie "Prince" Billy & Matt Sweeney: Superwolf [Drag City]
07 New Pornographers: Twin Cinema [Matador]
06 Ris Paul Ric: Purple Blaze [Academy Fight Song]
05 M.I.A.: Arular [XL]
04 Mount Eerie: No Flashlight [PW Elverum & Sun]
03 Edan: Beauty And The Beat [Lewis]
02 Gang Gang Dance: God's Money [The Social Registry]
01 Ariel Pink's Haunted Graffiti: Worn Copy [Paw Tracks]


Jacek Kinowski:

24 Out Hud: Let Us Never Speak Of It Again [Kranky]
23 Broadway Project: In Finite [Grand Central]
22 Vitalic: Ok Cowboy [PIAS]
21 Little Brother: The Minstrel Show [ABB / Atlantic]
20 Ariel Pink's Haunted Graffiti: Worn Copy [Paw Tracks]
19 Russian Futurists: Our Thickness [Upper Class]
18 Count Bass D: Begborrowsteel [Ramp]
17 Sufjan Stevens: Come On Feel The Illinoise [Asthmatic Kitty]
16 Tom Vek: We Have Sound [StarTime International]
15 Common: Be [2005, Geffen]
14 Justus Köhncke: Dopelleben [Kompakt]
13 Maximo Park : A Certain Trigger [Warp]
12 Clientele: Strange Geometry [Merge]
11 New Pornographers: Twin Cinema [Matador]
10 Sciflyer: The Age Of Lovely, Intimate Things [Claire]
09 Benevento Russo Duo: Best Reason To Buy The Sun [Ropeadope]
08 Edan: Beauty And The Beat [Lewis]
07 Joggers: With A Cape And A Cane [StarTime]
06 M.I.A.: Arular [XL]
05 Serena Maneesh: Serena Maneesh [Honeymilk]
04 Gang Gang Dance: God's Money [The Social Registry]
03 Mount Eerie: No Flashlight [PW Elverum & Sun]
02 Róisín Murphy: Ruby Blue [Echo]
01 Junior Senior: Hey Hey My My Yo Yo [Crunchy Frog]


Jędrzej Michalak:

17 Nerve Generator: Nerve Generator [Nerve Generator]
16 Sleater-Kinney: The Woods [Sub Pop]
15 Róisín Murphy: Ruby Blue [Echo]
14 Justus Köhncke: Dopelleben [Kompakt]
13 Mercury Rev: The Secret Migration [V2]
12 Maximo Park: A Certain Trigger [Warp]
11 Gang Gang Dance: God's Money [The Social Registry]
10 Serena Maneesh: Serena Maneesh [Honeymilk]
09 Edan: Beauty And The Beat [Lewis]
08 New Pornographers: Twin Cinema [Matador]
07 Ris Paul Ric: Purple Blaze [Academy Fight Song]
06 Ariel Pink's Haunted Graffiti: Worn Copy [Paw Tracks]
05 Of Montreal: The Sunlandic Twins [Polyvinyl]
04 Sufjan Stevens: Come On Feel The Illinoise [Asthmatic Kitty]
03 Sciflyer: The Age Of Lovely, Intimate Things [Clairecords]
02 Junior Senior: Hey Hey My My Yo Yo [Crunchy Frog]
01 Mount Eerie: No Flashlight [PW Elverum & Sun]


Patryk Mrozek:

18 Black Mountain: Black Mountain [Jagjaguwar]
17 Maximo Park: A Certain Trigger [Warp]
16 Benevento Russo Duo: Best Reasons To Buy The Sun [Ropeadope]
15 Of Montreal: Sunlandic Twins [Polyvinyl]
14 Sciflyer: Age Of Lonely, Intimate Things [Claire]
13 Tom Vek: We Have Sound [StarTime International]
12 Roisin Murphy: Ruby Blue [Echo]
11 Count Bass D: Begborrowsteel [Ramp]
10 Ris Paul Ric: Purple Blaze [Academy Fight Song]
09 Gang Gang Dance: God's Money [The Social Registry]
08 Mount Eerie: No Flashlight [PW Elverum & Sun]
07 M.I.A.: Arular [XL]
06 Edan: Beauty And The Beat [Lewis]
05 Clientele: Strange Geometry [Merge]
04 We Versus The Shark: Ruin Everything! [Hello Sir]
03 Sufjan Stevens: Come On Feel The Illinoise [Asthmatic Kitty]
02 Junior Senior: Hey Hey My My Yo Yo [Crunchy Frog]
01 Ariel Pink's Haunted Graffiti: Worn Copy [Paw Tracks]


Michał Zagroba:

22 Jane: Berserker [Paw Tracks]
21 Juan MacLean: Less Than Human [DFA]
20 Common: Be [Geffen]
19 Marc Leclair: Musique Pour 3 Femmes Enceintes [Mutek]
18 We Versus The Shark: Ruin Everything! [Hello Sir]
17 M.I.A.: Arular [XL]
16 Joggers: With A Cape And A Cane [StarTime]
15 Sufjan Stevens: Come On Feel The Illinoise [Asthmatic Kitty]
14 Tom Vek: We Have Sound [StarTime International]
13 Clientele: Strange Geometry [Merge]
12 Edan: Beauty And The Beat [Lewis]
11 Count Bass D: Begborrowsteel [Ramp]
10 Benevento Russo Duo: Best Reason To Buy The Sun [Ropeadope]
09 Ris Paul Ric: Purple Blaze [Academy Fight Song]
08 Justus Köhncke: Dopelleben [Kompakt]
07 Gang Gang Dance: God's Money [The Social Registry]
06 Sciflyer: The Age Of Lovely, Intimate Things [Claire]
05 Serena Maneesh: Serena Maneesh [Honeymilk]
04 Róisín Murphy: Ruby Blue [Echo]
03 Junior Senior: Hey Hey My My Yo Yo [Crunchy Frog]
02 Ariel Pink's Haunted Graffiti: Worn Copy [Paw Tracks]
01 Mount Eerie: No Flashlight [PW Elverum & Sun]

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)