SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja roczna 2013: Polska muzyka

11 stycznia 2014



Rekapitulacja roczna 2013: Polska muzyka
autor: Ryszard Gawroński

SOMETHING MUST BREAK

W 2013 roku zespół The Car is On Fire oficjalnie zakończył swoją karierę, a Borys reaktywował Draw Records. Proszę, zasunąłem na łamach Porcysa zdanie, na które wszyscy czekali albo równie dobrze po prostu nikt. Wraz ze zbliżaniem się czasu, w którym większość muzycznych geeków grubą kreską rocznikową oddziela od siebie zbiór singli i płyt, w wieżowcu Porcys zawrzało. Pisać o płytach z Draw? Czy to nie będzie "kolesiostwo" czy coś? Co zrobić ze świetnym debiutem Crab Invasion wydanym poza katalogiem Borysowego labelu? Na naszym redakcyjnym forum podjęto decyzję, by specjalnie nie gloryfikować tych wydawnictw, tym samym zasadzając unik w kwestii jakiegokolwiek gloryfikowania czegokolwiek po znajomości. Prezesi, honorowi i ci bez krzty, zajęli mocno front, by nie wspominać o tych wydawnictwach. Ja natomiast mam kompletnie odmienne zdanie i zamierzam w poniższym tekście pisać o Draw w takim samym kontekście, jak o każdej innej polskiej wytwórni. Dlaczego? To wyjaśnię za chwilę! To był wymagany disclaimer, Wojtek. Wy, czytelnicy, uważajcie, bo mogę mieć podobny gust do współzałożycieli Draw. Jestem naznaczony.

"Było dobrze, ale nie wybitnie" – to zdanie w różnych formach przewija się po różnych podsumowaniach, rozmowach i krótkich przemyśleniach o 2013, jakie słyszę i czytam. Bartek Chaciński na Polifonii w uwagach do swoich rozkmin końcoworocznych dorzucił optymistyczną opinię, która zabrzmiała "to był najlepszy rok dla polskiej muzyki od wielu lat". Co samo w sobie ani przez sekundę nie było kontrowersyjne, bo razem z poglądem o mega równym poziomie, te dwa zdania określają 2013. Na polskim podwórku "było dobrze, ale nie wybitnie" interferowało (niczym na Unsoundzie, ŚMIESZKI HEHESZKI) z hasłem "najlepszy rocznik od lat" i stworzyło mieszaninę, w której żadne konkretne wydawnictwo, środowisko i wytwórnia nie naznaczyły tonu oraz nie zdominowały reszty. Kurczę, ale tutaj naprawdę nie chodziło o płyty.

Nic rewolucyjnego nie stało się w polskiej muzyce w 2013 roku. Ten czas był przede wszystkim wyciąganiem wszystkiego, co dobre z lat wcześniejszych. Powstał ferment, ludzie mocniej zbili piątki i zawiązała się prężnie działająca niezalowa scena. Siłą oraz mocą stał aspekt społeczny i wspieranie się w różnych pomysłach. Mik Musik, BDTA, Milieu L'Acéphale, MonotypeRecords i reszta eksperymentalno-elektronicznie zaangażowanych przenikała się, nawzajem wydawała i po prostu zakumplowała, co zaczęło owocować w sile zdolnej budować zagraniczne trasy, zahaczać o rankingi The Quietusa i podstronę u Scaruffiego.

To właściwie jest najbardziej zdrowe wyjście z sytuacji. Samotne poświęcanie czasu, emocji, pieniędzy i zaangażowania z małą szansą na zasłużony kesz i fejm musi strasznie wypalać artystycznie. Skonsolidowanie i kumplowanie się po prostu wszystko ułatwia. W Polsce scena jest wystarczająco mała, bez funduszy i miejscami półamatorska ("Taką wytwórnię jak BDTA to se każdy może założyć" usłyszałem kiedyś rzucone z ciepłem, dowcipem i bez hejtu), by jeszcze stawiać sobie międzyludzkie przeszkody. Dlatego w zestawieniu na końcu rekapu pojawią się też płyty wydane i skomponowane przez osoby, które znam i lubię. Jednocześnie zaznaczam, że kumpluję się mniej więcej tak samo z założycielem Draw i BDTA – co jakiś czas wymieniamy ze sobą wiadomości.

Pisanie o polskim niezalu jest jednym z najbardziej absurdalnych zajęć od strony dziennikarskiej. Trudno coś negatywnie ocenić, bo rzuca się kamieniem w czyjąś krwawicę robioną na zajawce i na dość dużym drenażu portfela. I jeszcze tak kamieniem w kolegę? Tworzą się jakieś idiotyczne i przykre sytuacje. Jednocześnie jest rok 2013, nikt już nie potrzebuje w kisnącym zalewie opinii jeszcze jednej, która na dodatek jeszcze po kimś pojedzie. Dlatego rekapituluję jedynie o fajnych zjawiskach.

I TY MOŻESZ MIEĆ SWOJĄ WYTWÓRNIĘ

2013 rok był czasem, kiedy triumfy święcili Kuba Ziołek i małe wytwórnie. Mam wrażenie, że wiele osób zauważyło po prostu mały dystans, jaki dzieli ich od założenia swojego labelu przy użyciu narzędzi, jakie udostępnia przenośny komputer. Modę na muzykę DYI-z-sypialni zastąpiła moda na wytwórnie DYI-założyłem-se-fanpejdza.

Diskette Records LTD, Circon Int. i Twelves Records to małe i skuteczne projekty stworzone z potrzeby chwili i zajawki. Typie, Ty też możesz mieć swoją wytwórnię, jeżeli potrzebujesz. Mam wrażenie, że to wyniknęło z prężnego działania wcześniejszej fali mini-maxi-wytwórni-kolektywów-miejsc-spotkań. 2013 rok był czasem działania Mik Musik, Monotype, Oficyny Biedota zmniejszonej do BDTA, Innergun, Requiem Records ( :) ), Bociana, Obuhu, Diskette Records LTD, Instant Classic, Draw, Few Quiet People, Thin Man, Wytwórni Krajowej, Nasiona, Sangoplasmo, Circon Int., Twelves Records, Stajni Sobieski i jak chcesz sobie poczytać dalej wymienianie, to zapraszam tutaj.

Dla mnie najbardziej z tej ekipy w 2013 na wyróżnienie zasługują Mik Musik za kontynuowanie radosnego powrotnego marszu, Sangoplasmo za ciężar i zasięg artystyczny oraz BDTA wraz z Nasionem za konsekwencję w działaniach.

ŚWIATOWEJ SŁAWY KOMPOZYTOR

Stało się – Polska dosięgnęła Pitchforka. The Quietus, Scaruffi, Tiny Mixtapes i parę innych portali zajęło się naszą narodową tematyką, co aż się prosi, by budować sny o Polsce od Islandii do Szwecji. Zintegrowana scena eksperymentalno-elektroniczna najbardziej dała w tej kwestii czadu, a bohaterem desantu na pewno został Kuba Ziołek. Alameda 3, T'ien Lai i Stara Rzeka zajęły niektórych zagranicznych dziennikarzy oraz nerdów. Z drugiej flanki atakował Piotr Kurek, a tłum na XLR8R polubił "Gucci Dough". Jak się doda do tego The Very Polish Cut Outs, to stworzy się naprawę całkiem przyjemny obraz.

Chodzi za mną teoria i wielka nadzieja, że to tylko początek. Naprawdę fajnie by było, by wszyscy ci wszyscy prawdziwi tytani niezalu mogli bez skrępowania poświęcić się byciu tymi tytanami. Masa krytyczna talentu naszej sceny na to zasługuje.

Najbardziej głośną publikacją związaną z tym mini-boomem i dużą szansą był artykuł na Pitchforku "Underground Out of Poland". Tekst, który wywołał poruszenie i wzburzenie. Z tego miejsca chciałbym wysłać wszystkim oburzonym komentującym na Pitchforku, wkurwionym na zakrzywiony obraz Polski, mającym BEKKĘ Z BEKKI oraz przy okazji wszystkim hejterom koloru ściany w Pardon, To Tu (ci dostają ją dodatkowo za błysk oku) złożyć sugestię, by poszli po najbliższe metalowe wiadro z okolicy, założyli sobie na łeb i zaczęli w nie napierdalać łyżką. Ile razy wyście mówili "fajny ten Tadek Lugn" i pisali stereotypy o muzyce islandzkiej i szwedzkiej? Serio, zamiast robić nam siarę wobec reszty świata w komentarzach, załóżcie sobie bloga po angielsku o polskiej scenie, który przedstawi jeden właściwy i prawdziwy obraz. W artykule na Pitchforku hipsterzy z Nowego Jorku, Paryża i Bangladeszu mogli sobie obczaić Kristen i kliknąć w link prowadzący do strony wytwórni Instant Classic. Były stereotypy i nieścisłości? Pełno ich wszędzie. Islandia jest taka poetycka i co drugi człowiek tam uczestniczył w zakładaniu Sigur Rós.

KONCERTÓW NIE BĘDZIESZ MIAŁ NA DYSKU

Jedną z opinii, która umocniła się w 2013 roku, było królowanie koncertów. Trudno się dziwić w momencie, kiedy swój dysk możesz w ciągu jednego dnia zawalić albumami, a koncert to często unikalne wydarzenie. Musisz się skupić, by zrozumieć muzyczne niuanse, a w streamingu skoncentrować się można jedynie podczas łowienia ryb. Siłą rzeczy rozkminka dotycząca koncertów w Polsce najczęściej będzie dotyczyła występów krajowych wykonawców. Ci w tym roku dawali często występy, które potrafiły mocno wstrząsnąć.

Największym moim wydarzeniem koncertowym tego roku był występ Mikołaja Trzaski i Screaming Ear w łódzkim Bajkonurze. Jest mi trudno pisać o tym, co się działo wtedy na scenie bez zahaczania o kicz, dlatego jedynie zasugeruję, by uczestniczyć w każdym koncercie Trzaski, kiedy jest taka możliwość.

Drugim mocnym wydarzeniem koncertowym była Msza Święta w Altonie w gęstym i malutkim klubie Nierówno pod sufitem. Muzycy zespołu kIRk z gitarzystą Altony oraz minami szalonych profesorów sto razy rozwinęli przestrzeń, z której wynikła Zła Krew i obrzędy w Brąswaldzie, tworząc niepowtarzalny hiphopowo-free-elektroniczny trans. Wow.

Mógłbym teraz dalej serwować mocno subiektywne wrażenia, ale Wy pewnie macie zupełnie odrębne opinie z innym zestawem koncertów. Zaznaczę tylko na koniec, że na pewno warto obczaić grę Mikrokolektywu na żywo, Mitch & Mitch są nadal kozakami, a jeszcze bardzo dobrze w koncertowej przestrzeni funkcjonują RSS B0YS i (znowu) Kuba Ziołek.

FLOP GOES MY HEART

"Dobra, nie będziemy was zanudzać rozległymi wstępniakami, bo w minionym roku przypominaliśmy o tym co chwila: było fatalnie, żałośnie i do bani." + Polski pop + ", nasz ukochany pupilek, przechodzi największy kryzys od narodzin."

Może polski pop nigdy za specjalnie nie był naszym pupilkiem, ale przypomnienie naszego wstępniaka do rankingu płyt z 2005 roku obrazuje stan trochę tego gatunku w naszym kraju. Wtedy jarały i zawodziły nas gitary, a teraz działo się to samo z polskim popem.

O Moizmie napisze trochę niżej Krzysiek, więc ja jedynie zaznaczę, że w tych rejonach skutecznie poruszała się Furia Futrzaków, Rubber Dots i Plastic, który prawdopodobnie wydał prawdziwie dziwną płytę. Living In The iWorld ma w sobie gitarkę-knopflerkę i motywy inspirowane Władcą Pierścieni.

Wszyscy fani porcysowego popu mogą mieć wspólny gust ze reaktywowanym Draw.

ALE WEŹ JUŻ ZAJMIJ SIĘ PŁYTAMI

To tyle, jeżeli chodzi o ogólne rozkminki. Niżej możecie przeczytać krótkie polecajki płyt z Polski, które zrobiły na mnie wrażenie. W przygotowaniu tego zestawienia pomogli mi Krzysiek, Wawrzyn i Łukasz, którzy przygotowali opisy albumów z rejonów nieogarniętych przeze mnie.

Armando Suzette, Calendar (EP)
Pierwszy kontakt z legalem Armando zachwyca produkcją. Te pięć piosenek w tej wersji jest jak przejazd po rodzinnym osiedlu na mega odpimpowanej drodze. Calendar jest dla mnie zaznaczeniem trzeciego etapu w rozwoju projektu: najpierw był neurotyczny start, potem rozrost w zespół, a potem wszystkie pomysły Mateusza Tondery zyskały potrzebną im odpowiednią sophisti produkcję.

Blindead, Absence
Znużenie post-metalową konwencją i właściwie wrażenie jej wyczerpania miało duży wpływ na wybór moich ulubionych metal albumów w ubiegłym roku. Zapomniałem więc o Vertikal, za który stare wygi z Cult Of Luna powinny zebrać skromne brawa, a zająłem się wytykaniem wszystkich tych właściwie nieszkodliwych popłuczyn w rodzaju The Ocean – kseroboy w nazwisku, piłki w parku wodnym, a nie Oceanic, synku – Nic nie napisałem o Blindead, ale casus Absence to raczej przykład damnatio memoriae. O ile dobrze zrozumiałem, wielowarstwowy koncept płyty można streścić zdaniem: widzę martwych ludzi, czytam listy z piekła. Nie jest to może realizacja na miarę książki Na Fejsie z moim synem , ale i tak jest bardzo źle. W cytatach spędza sen z powiek wykaz lektur szkolnych, oczywiście: uzupełniających i ponadprogramowych. Wobec tych referencji muzyka schodzi na plan dalszy. Wyróżnia ją atmosfera świętobliwej celebracji ubrana w nowoczesny post-metal kostium i dobrodziejstwo inwentarza. Obraz niepokojący jak futro na piasku. Jeśli dodać do tego niepokojąco rozlaną ekspresję wokalną – jakby Staind wstał z martwych i wszedł na ambicje – to efektem będzie najsłabszy album Blindead. Choć wierzę, że wybrukowanym dobrymi chęciami. –Wawrzyn Kowalski

Crab Invasion, Trespass
Rozwiązał się The Car Is On Fire, to wydało się wreszcie oficjalnie Crab Invasion. Nastąpiła zmiana lidera w gitarach inspirowanych najlepszym popem, ale o ironio, nie możemy się za bardzo o niej rozpisywać.

Cultes Des Ghoules, Henbane
Teraz na poważnie. W minionym roku był to najszerzej komentowany za granicą polski album. Charakteryzuje go znany w metal światku nadwiślański ekstremizm. Nieprzyjemne wokale, spojrzenia spode łba, kosa pod żebro – klimaty charakterystyczne dla rodowych siedliszczy muzyków: Kielc i Radomia. Oprócz tej rodzimej zajadłości Henbane zawiera też całkiem spoko piwniczne brzmienie, rozciągniętą i majaczącą atmosferę b-grozy, w której wszystko straszy i szczerzy się w grymasie. Ta mieszanka tojadów trafiła na swój sezon, wszyscy chwalą: za szczerzenie, szczerość, inteligentny prymitywizm, czyli po prostu za umiejętne przywrócenie starych arkanów blacku z dziadowego przepisu. –Wawrzyn Kowalski

Dormant Ordeal, It Rains, It Pours
Tutaj, w przeciwieństwie do Blindead, zespół, który umie odmierzać proporcje. Lekko romantyczne zabarwienie scenografii, techniczne wygibasy, aptekarsko dawkowany chaos. Album zapatrzony w najlepszych tech-alienów z zagranicy, nie, że jakiś przełom, ale jednak przewietrzenie naszej skostniałej i coraz częściej celebryckej niż celebrowanej death metal sceny. Tylko tyle i aż tyle. –Wawrzyn Kowalski

Felix Kubin mit Mitch & Mitch, Bakterien & Batterien
Kubin w swoim studiu, a Mitche w swoim oddają się produkcji wciągających bakterii. Bój się boogie, co za współpraca!

Kaseciarz, Motörcycle Rock And Roll
Kaseciarze przestali surfować, wsiedli na motory i pojechali na pustynię. Efektem jest płytka z kompletnie bezpretensjonalnymi inspiracjami i najlepszymi piosenkami do szybkiej jazdy przed siebie.

kIRk, Zła Krew
kIRk nagrał najmniej porcysową płytę w zestawie: długie improwizacje mają kanalizować złe emocje, a na dodatek pada cover Swans. Mnie to wszystko mocno zachwyca, fani Swans mi mówią, że Dzieci Boga lepsze od oryginału, a potem po tej wymanie opinii idziemy na najbliższy koncert grupy w naszym mieście.

KSAS, Hi, Mom!
Karol Schwarz i jego all stars wydali płytę, "na którą nikt nie czekał". I rzeczywiście muzyka na tej płycie brzmi, jakby nie czekała na wielokrotnie przesłuchania, tylko istniała dla samej siebie. Narkotyczne (taki sobie zbudowali PR skutecznym marketingiem kwasa) rzeczy inspirowane dłuższymi shoegaze'owymi formami. Na płycie śmiga też "Simple Happy Song For Christmas" –piosenka, która ma być naszym krajowym niezal standardem.

Kuba Knap, Bez Nerwów, Bez Złudzeń
Ciężko narzekać, że na swojej pierwszej płycie Knap brzmi jak kompilacja zajawek i stylów Mesa z różnych okresów, skoro Mes obecnie kontempluje starość, pisze felietony jak ludzie, którzy generalnie się skończyli, a chyba ostatni jego kawałek, który pamiętam (przez wzbudzony niesmak), był dosłownie o gównie. W rok po moich propsach w kierunku młodych "żbików" (Jeezu, serio) Kuba Knap wysforował się na czoło Alkopoligamii, dobrze wypadając w utworach gościnnych, wrzucając spontany, produkując i trafiając do Młodych Wilków. A płytka? Może dobrze, że nie była jeszcze legalem, ale jako zwiastun przyszłej kariery sprawdza się świetnie. –Łukasz Łachecki

Kucharczyk, Chest EP
Stary wyga naparza na luzie dobre elektro. Nice!

Lutto Lento, Unlucky
Wydanie Unlucky było fish nagłym nocnym atakiem, który zatrzymał środowisko. Ludzie zamienili seabirds w wykrzykniki, muzyka fish też używała podobnej interpunkcji i na dodatek trochę ironicznie podchodzi do rzeczywistości and seabirds. Dodatkowo okazało się, że czoło polskich eksperymentów wkurwia to samo, co Babacza z Porcysa: "Get Lucky".

Tomek Makowiecki, Moizm
Moizm transferuje polskiego Jamesa Blunta w rejony, w które jak dotąd zapuszczali się z naszego podwórka na przykład Nosowska albo Smolik, czyli dziś wieczorem gramy intymny electropop. Jak sam tytuł wskazuje, album niepozbawiony jest Tomkowych idiosynkrazji, do których zalicza się specyficzne operowanie nudą w muzyce, ale sprawia wrażenie całkiem przyjemnego, dojrzałego i szlachetnego, szczególnie na tle dzieł młodszych kolegów i koleżanek. Nieśmiałe, acz wyraźnie zaznaczone wycieczki w stronę art-popu i proga in plus. –Krzysztof Michalak

Mazzoll/Tomasz Sroczyński, Rite of spring variation (Arhythmic Perfection Project, Vol. 1)
Stary wyga naparza na luzie dobre impro. Nice!

(Dodatkowo podzielił manifest na tytuły konkretnych utworów).

Mikrokolektyw, Absent Minded
Kuba Suchar jest jednym z najlepszych technicznie perkusistów na naszej scenie, co z miejsca dało Absent Minded fory ze względu na charakter ich muzyki. Milion emocji zapakowanych w znakomity jazz.

Msza Święta w Altonie, Msza Święta w Altonie
Zapis jednego z najlepszych koncertów, na jakim byłem w poprzednim roku, wydany na płytce. Na koncercie było od 5 do 10 osób, a sala serio była pełna, więc warto obczaić ten zapis wydarzeń.

Nawrocki Folk Computer Band, Nawrocki Folk Computer Band
Grzegorz Nawrocki z ogromną gracją i mądrością barda niezobowiązująco porusza się po okolicach bluesa i gitary akustycznej. Dodatkowo udowadnia, że nadal jest mistrzem pióra.

Nonsense & Absurd, Random Composing Technique Manifesto
"Słuchałam tego ze współlokatorem. Powiedział, że taki polski James Ferraro". Tajemniczy szwedzki producent składa hołd trzeciej płycie Łony.

Pro8l3m, C-30-C-39
"Lubię duże dupy i płaskie brzuchy/ duże cycki i fajne ciuchy/ różne drinki, najlepiej z wódy/byle dały efekt skrajnie duży" = :)

"Głośniej kwiczy/ od dziewicy/ ogień w piczy"-co :/

Fajnie, że wziąłeś sobie zajebistego producenta, że brzmi to wysokobudżetowo i że ta gadka jest osobna, brudna i jakby odwiesili Ci zawiasy, że współpracujesz z Żytem, ale nie rób tego więcej ziomek. Słaba szóstka. Piątka! –Łukasz Łachecki

Psychocukier, Diamenty
Psychocukier to zespół-zjawisko, gdzie wszystko-wszystko, każdy możliwy element, składa się na nieprawdopodobnie skuteczny przekaz wskrzeszający wszystko, co jest zajebiste w wąsatej rockerce. Diamenty to etap, w którym wieloletnia gwiazda patrzy z dystansem na swoją przeszłość i ze zrezygnowaniem patrzy na teraźniejszość. Jedyna taka płyta w tym roku w Polsce ze świetnymi tekstami i z Noonem-kinder-niespodzianką.

Quebonafide, Eklektyka
"Filozofia mi nic nie dała, socjologia mi nic nie dała" – nawija Quebonafide i możemy mu przyklasnąć, poglądy miewa głupie i obezwładniające. Całe szczęście dużo dało mu obcowanie z popkulturą, komiksy, seriale i gry komputerowe. Que to twórca geek-bragga, po prostu świetny raper, umiejętnie modulujący głosem, wszechstronny, i choć emo-single z kolejnego mixtape'u, wbrew entuzjazmowi chyba najgorszego fanbase'u w Polsce (serio, skąd się biorą irytujący fani rapera, który w danym roku zalicza praktycznie debiut?) dają średnią nadzieję na jakąś rewelację, to za 3-4 lata... –Łukasz Łachecki

Rasmentalism, Za Młodzi Na Heroda
Względny luz związany z tworzeniem debiutu w Asfalcie i xanax, hydroksyzyna i z przerostu ambicji karetki pod drzwiami. Spójna kreacja bliżej życia zamiast sztampy "Kilkuset kul od domu" czy tekstów W.E.N.Y. Organiczne, nieklasyfikowalne i bardzo świeże brzmienie zamiast klasycznej surowości, świetne występy gościnne i niezbędny ładunek dystansu do siebie- tyle wystarczyło, by nagrać jedną z najlepszych płyt rapowych ostatnich lat, piekielnie inteligentną i własną. Aż głupio się produkować na temat płyty tak uniwersalnie docenionej- chyba już w tym roku można będzie bez wstydu stawiać obok Smarka, Dinala i Pezeta. –Łukasz Łachecki

Slalom, Slalom
Typy z Lado stwierdzili, że w składzie Tyciński, Weber i Zemler pójdą w slalom i zagrają muzykę hawajską pomieszaną z elementami samplowania. Efekt jest mega intrygujący, ale chyba zaginął trochę przez wydanie w tym samym czasie popularnej w środowisku Wovoki.

Sokół i Marysia Starosta, Czarna Biała Magia
To chyba miał być jakiś polski Yeezus? Skala frazesów rzucanych przez Sokoła o tym, że to najtrudniejsza i najbardziej nieprzystępna płyta w jego karierze przekroczyła wszelkie granice zadufania, a "obserwacje" tutaj, ze słynnymi cenami franka i masła to witam was w oderwaniu od rzeczywistości. Bity może sobie robić nawet papież-ksywki nie grają, skoro jest męcząco i nudniej niż na bardzo fajnej Czystej Brudnej Prawdzie. Trochę szkoda czasu na płytę, którą zapamiętam jako album na którym znalazł się bodaj najlepszy bit w karierze White House. –Łukasz Łachecki

Solar/Białas, Stage Diving
"Woda sodowa" to trochę falstart, bo album napędzają chyba głównie produkcje BobAira i L-Pro (co nie znaczy, że reszta wypadła słabo). Później już Solar świetnie pokazuje, że wyrazistości można się niemal nauczyć, że przez długie terminowanie w podziemiu doszedł do świetnej, a w najgorszych wypadkach nie irytującej, formy. Białas z kolei przełożył swoją freestyle'ową charyzmę na zwarty, konkretny i nieco zbliżony do starego Tedego styl, poza tym chyba coraz częściej myśli o solowych nagraniach – i słusznie, bo jak pokazują tony wypuszczanych luźnych tracków z kręgu SB, jest w życiowej formie. Jak pisałem w rekapie rapowym – to był ich rok, i ta płyta nie jest nawet najlepszym tego potwierdzeniem. –Łukasz Łachecki

Sowa, Sowa
Nie tylko Kuba Ziołek inspirował się przyrodą w tym roku. Tajemniczy krajowy producent pod animalistyczną postacią zwiedza las za pomocą elektroniki, rytmów i nastroju. Super!

Stara Rzeka, Cień Chmury Nad Ukrytym Polem
W myśl zasady, że lepiej trzy razy powtórzyć, niż raz pominąć. W przypadku tego projektu mamy do czynienia z silnie zmitologizowaną treścią. To ponowne dowartościowanie muzycznych i pozamuzycznych wizji, takich jak te ukryte w tytule albumu. Kuba Ziolek sam zresztą o tym mówi, podkreślając uniwersalność swojego obrazowania. Jankowi Błaszczakowi w jego recenzji przyszły na myśl sztolnie w Górach Sowich. Mnie też stają przed oczyma różne niepowiązane klisze, których wartość tkwi głównie w niedopowiedzeniu, albo nawet nie – w zaniechaniu konkretyzowania sensu. Stara Rzeka starannym doborem elementów, nacechowanym może nawet pewnym wyrachowaniem, jest paradoksalnie w stanie wymusić nieco naiwne, lecz przy tym tajemnicze i wciągające spojrzenie na rzeczywistość. –Wawrzyn Kowalski

Tede, Elliminati
Po premierze "Wieprz Terror" upierałem się, że Tede dałby się pokroić za tak chwytliwy refren. Nadal się upieram, część wydukanych refrenów jest tu pieprzem do dobrego gówna, nieskazitelnych bitów i niemiłosiernej przewózki polskiego Rozaya. Na szczęście omijałem wywiady i wypowiedzi Tedego w tym roku, dzięki czemu niechęć nie przysłoniła mi faktycznej wartości tego rozwlekłego monstrum. Sampel z Sabatona jeden z najlepszych niezamierzonych żartów roku, ale na "Kurta Rolsona" zmuszonym czekać – "odjebało mi?" Nie wiem. Tede jedzie." –Łukasz Łachecki

T'ien Lai, Da'at
Stara Rzeka jest projektem inspirowanym Borami Tucholskimi i przyrodą. T'ien Lai przenosi estetykę wypracowaną przez Kubę Ziołka na tereny miejskie, gdzie wszędzie WSZĘDZIE NON STOP rozchodzą się fale radiowe. Intrygujący magiczny brutalizm.

Bolesław Wawrzyn, I
Koncept stojący za tą płytą nie daje mi kompletnie spokoju i był jednym z najbardziej poruszających psychologicznych trików, jakie spotkały mnie w zeszłym roku. Dostałem utwory totalnie bez kontekstu, nagrania mnie wciągały i uspokajały, a potem dopiero dowiedziałem się, do czego się relaksowałem. Wstrząsające, pójdźcie sami taką samą drogą.

Żyto, Żyto
Dzięki takim płytom jak ta łatwo zrozumieć, że docenienie wczesnej Molesty czy klasyków Volta to w dużej mierze retromańska fikcja, oparta często na argumentach "dobre jak na swój czas" albo słuchaniu z wyższościowym uśmieszkiem. Tak też powracający nieustannie zarzut, że Żyto "byłby dobry" 15 lat temu dowodzi kompletnego niezrozumienia stilo tego przebłyskotliwego rapera. Zresztą, każda próba zbycia Żyta formułką w stylu "brzmi jakby był z Zip Składu" to nieporozumienie, no bo i do kogo podobny jest niby? Do Fu, Mierona czy Korasa? Dajcie spokój. Żyto trzyma bit za mordę, jego płynność to konsekwencja wieloletniej praktyki, i to że nie nudzi przewidywalnymi przyspieszeniami to naprawdę żaden powód do płaczu, studenciki. Byłbym fanem nawet bez patronatu Noona, Asfaltu czy Prosto. A legalny debiut to dla mnie jedna z najbardziej wyczekiwanych płyt roku. –Łukasz Łachecki

Z tego miejsca chciałbym jeszcze pozdrowić zespół Nagrobki i ich pierwszą płytę w 2014. Widzimy się w rekapie o polskiej muzyce za rok.

Ryszard Gawroński    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)