SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja 2017: Indie

31 grudnia 2017

2017 rok uważam za dobry dla gitar i to na najróżniejszych odcinkach stylistycznych. Obrodziło w naprawdę udane albumy i jeśli ktoś ma na tyle otwartą (duh) głowę, by obok Hoops i Maca DeMarco postawić Shizune i Idles, to powinien być z ostatnich dwunastu miesięcy nad wyraz zadowolony. Ale można też się odciąć, bo coś do prywatnej kolekcji dostali i sympatycy darcia gęby, i delikatnej, gitarowej sielanki; i miłośnicy wykwintnych progresji akordów, i wulgarni, trzyakordowi napaleńcy; wreszcie: i dźwiękowi ortodoksi, i fanatycy wszelkiej maści produkcyjnych bajerów. Mam cichą nadzieję, że różnorodność tą udało się uchwycić w poniższym, skompilowanym przez nasze zacne gremium, subiektywnym wyborze najciekawszych tegorocznych albumów, które ocierają się o szeroko pojęte SZARPIDRUCTWO. Zasady doboru gatunkowego takie jak zazwyczaj, a więc całkowicie intuicyjne i niezrozumiałe dla nikogo oprócz nas; ze smutkiem zrezygnowaliśmy jedynie z wydawnictw azjatyckich (Chinese Football <3) i polskich (Stay Nowhere, Eric Shoves Them In His Pocket, Rosa Vertov, Sorja Morja). To tyle słowem wstępu, zapraszam do czytania i przede wszystkim słuchania – choćby z przekrojowej playlisty, którą dla Was przygotowaliśmy! –Wojciech Chełmecki


Albumy:

Ariel Pink: Dedicated To Bobby Jameson

Ariel Pink
Dedicated To Bobby Jameson
[Mexican Summer]

Kusi, by Dedicated To Bobby Jameson nazwać Arielem Pinkiem w pigułce, Arielem Pinkiem rozdartym między dwoma okresami swojej działalności. Bo z jednej strony klimat tej płyty luźno odsyła do pinkowskich korzeni, ale z drugiej w kategorii obłąkania mimo wszystko bliżej jej do przystępniejszych nagrywek dla 4AD. Niezmienne pozostaje to, w czym Amerykanin czuje się najlepiej: igranie ze strzępkami oczywistych skojarzeń (The Smiths w "Feels Like Heaven", The Doors w utworze tytułowym) i scalanie ich w zupełnie niespodziewany, dostępny tylko dla jego niepowtarzalnej wyobraźni sposób (progowe przełamanie soft-rocka "Another Weekend", sophisti-popowy posmak gitarowego twee "Bubblegum Dreams"). Po latach obcowania z archiwum tego człowieka mam silne przekonanie, że trzeba je wchłaniać intuicyjnie – stawiam więc intuicyjną tezę, że Dedicated… zadowoli każdego fana, niezależnie na jaki rodzaj przyjemności (dziwność vs chwytliwość) byłby nastawiony. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Beach Fossils: Somersault

Beach Fossils
Somersault
[Captured Tracks]

Najbanalniej to ujmując, Somersault wypełnia inteligentny gitarowy pop w służbie melancholii. Niezależnie czy Beach Fossils akurat parają się barokowymi zawijasami chamber-popu, biorą na warsztat sentymentalną poetykę Georga Harrisona czy w shoegaze'owej manierze malują łagodne, akustyczne pejzaże, niemal przez cały czas brzmią jak nieco bardziej zblazowani kuzyni czołowych nostalgików indie-światka – The Clientele. Jednocześnie najnowsza płyta Nowojorczyków w fenomenalny sposób pokazuje, jak bezboleśnie wyrosnąć z surf-rocka, gdy kocha się koronkowe progresje akordów ("Tangerine"), chwytliwe melodie ("May 1st") i drobiazgowe aranżacje ("Saint Ivy"). Czytaj: jak zrobić to z klasą. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Boy Pablo: Roy Pablo

Boy Pablo
Roy Pablo
[777]

Norwesko-Chilijski zespół reprezentuje w naszej tegorocznej rekapitulacjii typ grania, którym moim zdaniem powinno się leczyć depresję. Rozmawiając przez telefon ponoć da się "wysłyszeć" uśmiech po drugiej stronie słuchawki – ja słyszę nieskrępowaną radość i przyjemność czerpaną z grania w tych sześciu listach miłosnych do gitarowego popu. W roku, w którym wspomniany tu również DeMarco postawił głównie na akustyczne aranże, chłopaki z Boy Pablo kultywują jego tradycje z wcześniejszych nagrywek. Nieprzyzwoicie łatwo przyswajalne refreny, pewna ręka do chwytliwych, ale wysublimowanych melodii – w idealnym świecie takie kawałki podbijałyby listy przebojów. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Charly Bliss: Guppy

Charly Bliss
Guppy
[Barsuk]

Albo to najsłodszy garażowy punk, albo najbardziej subtelny power-pop w tym roku. Siłą Charly Bliss jest z jednej strony bezpretensjonalna chwytliwość rodem z Last Splash albo niebieskiego Weezera, podkręcona jeszcze przerysowanym wokalem Evy Hendricks, z drugiej ciągoty do nietypowych harmonii i math-rockowej niemal ekspresji. Guppy jest albumem intensywnym, a przy tym zupełnie nieprzytłaczającym, łatwym do rozszyfrowania, a jednocześnie oryginalnym w swojej geekowatości – i chyba gdzieś na styku tych napięć skrywa swój sekret. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Chaz Bundick Meets The Mattson 2: Star Stuff

Chaz Bundick Meets The Mattson 2
Star Stuff
[Company]

Chaz Bundick z wąsami, Chaza Bundicka z jazzem flirty; wreszcie: Chaz Bundick, u którego znalazło się miejsce może nie na prężenie instrumentalnych muskułów, ale na pewno na bardziej jamowe podejście do utworów. Nietaktem byłoby jednak sprowadzić Star Stuff do jednej szufladki stylistycznej, bo w swoim środowisku naturalnym, jakim jest brak jednolitego środowiska naturalnego, autor Causers Of This daje szansę i dla szeroko pojętej tradycji fusion, i dla blues-rockowej rifferki, i dla jazz-rocka po linii Canterburry, a wszystko to podaje na popowo, z lekkością, nie przekraczając pewnej intuicyjnej granicy, za którą jest już tylko sałatka warzywna i spocone pachy. Nie sposób nie zgodzić się z Kubą Bugdolem, który w swojej świetnej, zasadniczo zamykającej temat tej płyty recenzji, uznał ją za próbę wniknięcia w zniuansowany gatunkowo labirynt gitarowych lat 70. przy jednoczesnej wierności własnej muzie, jaką jest miłość do piosenek i melodii. Chaz dopisuje więc kolejny kierunek na swoją listę sukcesów, ja dopisuję kolejną jego płytę na swoją listę roku. I jak tu go nie kochać? –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Coloresantos: Tercer Paisaje

Coloresantos
Tercer Paisaje
[Zilla]

Chilijski shoegaze z post-punkowym drivem i domieszką psychodeli? Bardzo proszę. Tercer Paisaje świeci co prawda światłem odbitym, sięgając po ten sam pakiet inspiracji, co tysiące innych, porozrzucanych po różnych zakątkach globu adeptów gatunku, ale ma w sobie niezaprzeczalny wdzięk i prezentuje kilka naprawdę ciekawych pomysłów na utwory. Paradoksalnie Coloresantos najlepiej wypadają tam, gdzie stawiają na względną surowość, jak w fenomenalnym "Forest", w którym w kółko kręci się jeden riff i jeden wokalny hook, sprawiając wrażenie obłąkania – właśnie w takich momentach widać jak na dłoni, że prócz nakładania jednego pasma na drugie, zespół przyłożył się też do samych kompozycji, melodii, współbrzmień. Chyba nie jest tajemnicą, że na Porcys lubimy takich ludzi. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Dryjacket: For Posterity

Dryjacket
For Posterity
[Hopeless]

Wielu próbowało (Oso Oso, Oliver Houston), niektórzy byli bardzo blisko (Swordfish, Remo Drive), ale moim zdaniem nikomu tak dobrze jak Dryjacket nie udało się w tym roku spreparować midwestowego koktajlu słodkiego niedbalstwa, tęsknoty za niezdefiniowanym i gorączkowego oczekiwania aż zarysuje się szczęka. To niby dość generyczne taplanie się w klasycznych dla gatunku inspiracjach, ale zaplanowane (damski wokal w "Titebond IV") i zagrane (gitarowe plecionki "Epi Pen Pals") z takim wyczuciem, że przez pół godziny z okładem ziomeczki z Marlton jawią się najlepszymi ziomeczkami, jakich w tym momencie prywatnej historii można sobie wyobrazić. Ciepło pluszowych aranżacji i zainspirowanych przesiadywaniem na łączce za torami melodii – tyle trzeba, by na manowcach nostalgii za adolescencją poczuć się naprawdę dobrze. A Dryjacket czują to jak mało kto. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Ducktails: Jersey Devil

Ducktails
Jersey Devil
[New Images]

Matt Mondanile po serii relaksacyjno-transowych, psych-popowych odjazdów, już na wysokości Flower Lane zwrócił się w stronę bardziej tradycyjnych form piosenkowych. Na najnowszym Jersey Devil Amerykanin kontynuuje tę drogę. Taki rozwój sytuacji jest dla artysty, jak również dla nas – słuchaczy wymarzonym scenariuszem, bo typ, który na wysokości takiego Landsapes, pisząc kawałki – strumienie świadomości, co do których przy jakichkolwiek próbach klasyfikacji wychodzą mi kwiatki typu angażująca muzyka tła, już zdradzał mocny songwriterski potencjał, po prostu poukładał te pomysły w bardziej przystępne i konwencjonalne kształty i pozamiatał. Wydaje się, że Matt sam zrozumiał, że w takim wydaniu te motywy i motywiki, mówiąc wprost, łatwiej spieniężyć. Tegoroczny album w moim odczuciu nie dorównuje wspomnianemu Flower Lane, ale momentami jest to granie naprawdę rewelacyjne. Opener zalatuje naszym dobrym kolegą Toro, "Keeper Of The Garden" leci na wspaniałym synthowym temacie, a closer to jedna z najpiękniejszych, beztroskich piosenek Matta. W świetle tegorocznych doniesień można gościa skreślać, ale nie sposób obrazić się na muzykę i to taką muzykę. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Exit Someone: Dry Your Eyes (EP)

Exit Someone
Dry Your Eyes (EP)
[Atelier Ciseaux]

Nie jestem pewien kto z dwójki Gillies – Moon w większym stopniu odpowiedzialny był za pisanie piosenek na Dry Your Eyes, ale mam nadzieję szybko rozwiązać tę kwestię, bo mamy tu do czynienia z czołówką songwriterów dekady. Kanadyjskie małżeństwo trąca we mnie te same struny, które poruszał wcześniejszy o trzy dekady, dziesiątkowy Steve McQueen, na przemian z jazz-rockowymi wycieczkami Steely Dan z 70-sów. Dość powiedzieć, że tak zgrabnych i wysmakowanych akordowych sekwencji próżno szukać na jakimkolwiek tegorocznym albumie. Dodajmy do tego wokalną chemię między tą dwójką, momentami zażerającą do stopnia, w którym nawet podsłuchiwanie kłótni Kanadyjczyków przez ścianę wydaje się więcej niż prawdopodobną ucztą dla uszu. Te sześć utworów chodzi za mną od początku roku i podejrzewam, że jedyną szansą na uwolnienie się od nich jest premiera dłuższego materiału od Exit Someone, który przecież zapowiadany był jeszcze na ten rok. Czekamy! –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Fleece: Voyager

Fleece
Voyager
[self-released]

Nie sądziłem, że aż tak się zachwycę wracając do tej płytki przy okazji rekapitulacji, ale co zrobić: inteligencja, z jaką Fleece zmiksowali tu szeroki wachlarz swoich inspiracji powinna służyć jako wzorzec dla wielu bezrefleksyjnych indie-kapel tego świata. W roku, w którym Travis Bretzer potknął się próbując imitować Beatlesów, skromni Montrealczycy wysmażyli (czasami dosłownie, patrz "Fried Eggs") zaskakujący świeżością, ożywczy blend sixtiesowego przywiązania do melodii, seventisowej cierpliwości kompozycyjnej i aranżacyjno-produkcyjnej wyobraźni charakterystycznej dla takich klasyków popowego miszmaszu jak Super Furry Animals albo Unknown Mortal Orchestra. Wychodząc z pozycji miękkiej psychodelii Fleece zahaczają o błazeński surf ("On My Mind"), zakamuflowane hołdy dla art-rocka Floydów ("Riverside") czy słoneczne trawestacje wczesno-środkowego XTC ("What You’ve Done") i robią to z taką erudycją i lekkością, że aż chce się składać ręce do braw. Voyager to jedna z bardziej niedocenionych płyt roku – i tu postawię kropkę. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Godspeed You! Black Emperor: Luciferian Towers

Godspeed You! Black Emperor
Luciferian Towers
[Constellation]

Do przeprowadzenia kontrolowanej apokalipsy Kanadyjczykom z GY!BE wystarczył w tym roku jeden kawałek. Gdyby Luciferian Towers było choć w połowie tak dobre jak utwór otwierający ten zestaw, to album ten zamiast nieśmiało przyglądać się mojej liście roku od spodu, wprowadzałby małe zamieszanie na jej podium. Grupa, na pierwszym indeksie, równa z ziemią jakieś celtyckie miasteczko za pomocą smyków, dęciaków i transowej perki, rozwiązując całość majestatycznym gitarowym tematem. Nie usłyszycie w tym roku bardziej sugestywnej i obrazowej muzyki. Choć na długości całego materiału aż takich perełek już nie uświadczymy, to warto wyróżnić jeszcze minimalistyczne, reichowskie zabawy z "Bosses Hang, Pt. II" i można odhaczyć kolejną mocną pozycję w katalogu kanadyjskich post-rockowców. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Hoops: Routines

Hoops
Routines
[Fat Possum]

Nie jestem może nastawiony do Routines aż tak entuzjastycznie jak Tomek, ale chyba nie ma wątpliwości, że dla kogoś WYCHOWANEGO NA PORCYS nie byłoby możliwe odwrócenie się do tego albumu plecami. Pchający się do naszego biurowca drzwiami i oknami Drew Auscherman nagrał wraz z kolegami płytę hołdującą wszystkiemu, co tutaj kochamy: stężeniu melodii, wyrzeczeniu się jakiejkolwiek formie spiny, atmosferze pogodnej melancholii, unikającemu banału podejściu do songwritingu, repetycji kluczowych fragmentów. "Management", "All My Life", "Burden", "Rules", "Benjals" – każdy z tych utworów z nawiązką spełnia moje fantazje o nostalgicznym, gitarowym popie, który nigdy się nie nudzi i jeśli istnieje miejsce na ziemi, w którym rzeczywiście mógłbym odnaleźć spokój, Hoops grają tam do kotleta. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Idles: Brutalism

Idles
Brutalism
[Balley]

Brytyjczycy z Idles polskiej publiczności znani choćby z offowego koncertu, przez wielu uważanego za jeden z jaśniejszych punktów festiwalu, wydali w tym roku wyczekiwany debiut. Na Brutalism swój punkowy wkurw ubierają w momentami naprawdę intrygujące i "niepunkowe" kompozycje. Często brzmi to jak fikcyjny show Pistolsów, którzy jednak potrafią grać na swoich instrumentach, z The Fall, którym trochę bardziej się chce. Jest coś z Marka E. Smitha w fragmentami deklamowanym sposobie dostarczania kolejnych wersów przez wokalistę zespołu, a zza jego pleców raz po raz w spektakularny sposób przypominają o sobie perfekcyjna sekcja rytmiczna i "ostre jak maczeta" partie gitki. Na pierwszy rzut ucha jest to po prostu agresywne łojenie na wysokim poziomie, ale kolejne odsłuchy skojarzeniowo odsyłają mnie raz do późnych Wire, kolejny do Fucked Up, wniosek więc taki, że grupa z Bristolu, świadomie lub nie, przemyca tu nawiązania do naprawdę wielkich i uznanych marek, radzę przekonać się na własne uszy jak świetnie im to wychodzi. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Kairon; IRSE!: Ruination

Kairon; IRSE!
Ruination
[Svart]

Może i faktycznie Ruination to album nagrany pod gusta krytyków – pełen odniesień do prog-rockowych legend, a jednocześćnie z zadowalającym skutkiem wyrywający się do czasów obecnych. No cóż, nie chcę się wymądrzać, bo nic ciekawszego od tego, co napisał red. Tyczka nie jestem w stanie napisać, więc mogę tyklko dodać, że jeśli chodzi o ROCKOWE GRANIE, Kairon; IRSE! Byli jednym z nielicznych bandów, którzy potrafili zaciekawić słuchacza. To jest naprawdę duże osiągnięcie. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


King Krule: The OOZ

King Krule
The OOZ
[XL]

The OOZ to wydawnictwo trudne, wymagające, unikające drogi na skróty, choć niekoniecznie słychać to od razu. Gęstą atmosferę tych surrealistycznych, knajpianych impresji wypełniają skrawki jazz-rocka, bluesa, post-punku, art-rocka, noise’u, trip-hopu i wszystkiego innego, co tylko może otworzyć się na neurotyzm, dekadencję i paranoję człowieka, który za dużo czasu spędził pałętając się po miejscach omijanych przez innych ludzi szerokim łukiem. Nie ma klucza pozwalającego na zerojedynkowe zbadanie tego albumu, ponieważ na swój abstrakcyjny, unurzany w traumach sposób igra z silnie umasowionym poczuciem zeitgeistu. Wydaje mi się, że w tej zdychającej katarynce, jaką jest jego tracklista każdy znajdzie coś zupełnie innego, co tylko potęguje mój podziw wywołany amfetaminową kaskadą gitar w genialnym "Dum Surfer", cierpliwie wyczekanymi wybuchami "The Locomotive" albo niepozornym dysonansom "Cadet Limbo". To co, fajny ten Ed Sheeran, nie? –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Mac DeMarco: This Old Dog

Mac DeMarco
This Old Dog
[Captured Tracks]

Mac DeMarco nie nagrał jeszcze złej piosenki. Możemy się pokłócić, zapraszam do dyskusji. W każdym razie mój odbiór nagrywek typa zależy ostatnio głównie od tego ile tracków umieszcza na kolejnych wydawnictwach. Tym razem po fantastycznym, ale jednak pozostawiającym pewien niedosyt Another One, Mac sprezentował światu trzynaście premierowych, nieśmiganych indeksów. Oczywiście, naczelny trefniś indie światka otwiera się tu na jakieś PRYWATY, brzmiąc przy tym w wieku dwudziestu siedmiu lat (!) przekonująco i uniwersalnie jak jakiś mędrzec w stylu Tweedy'ego, jasne, materiał jest w większości akustyczny, a gitkę Mac podpina tu do prądu od wielkiego dzwonu, ale najważniejsze przy tym wszystkim jest to, że te trzynaście utworów to najlepsze trzynaście utworów jakie w tym roku usłyszycie. Człowiek, który dwudziestominutowy wywiad przesiedział w ten sposób, pisze najpiękniejszą tegoroczną kołysankę – bossa novę ("Dreams From Yesterday"), potem rozciąga codę "Moonlight On The River" do dwóch minut laserowych sprzężeń i wyładowań, a na całej przestrzeni tych czterdziestu-paru minut rozdaje hooki jak Święty Mikołaj. Słowem – cuda się dzieją. A, i ostatnia sprawa. Istnieje pewna grupa osób upierających się, że Kanadyjczyk nagrywa za każdym razem ten sam materiał, i w ogóle czym tu się ekscytować – polecam rozpędzić się i wbiec z impetem w kaloryfer, lub przeczytać ponownie poprzednie zdanie i jeszcze raz uważnie przesłuchać tę płytę, ja na przykład od maja słucham regularnie, polecam. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Mark Eitzel: Hey Mr Ferryman

Mark Eitzel
Hey Mr Ferryman
[Merge]

Knajpiana poezja Eitzela w tegorocznym dźwiękowym otoczeniu wykreowanym przez mistrza na spółkę z Bernardem Butlerem działa na mnie najmocniej od czasu przełomowego dla solowej twórczości artysty The Invisible Man. Kompozycje na Hey Mr Ferryman są mocno zróżnicowane, ale w magiczny sposób po raz kolejny to słowo i tłumiona ekspresja Amerykanina spajają je w autorską, emocjonalną petardę. Przykładowo, singlowy opener pobrzmiewa złotym okresem Fleetwood Mac, a na The Road późny Leonard Cohen spotyka się w jazzowym klubie z Thomem Yorkiem. Śmiem jednak twierdzić, że to w kompozycjach najbardziej zachowawczych, rozpisanych jedynie na akustyka i głos Eitzela, najłatwiej uchwycić i zrozumieć istotę magii wyciąganej przez Eitzela często ze środka własnych wymiocin. A takich utworów, też znajdziemy tu kilka. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Martian Subculture: EP 2 (EP)

Martian Subculture
EP 2 (EP)
[self-released]

Jak sam to określa, gra "psych-pop with groovy melodies", a to najlepsza z serii EP-ek, jaką w tym roku uraczył społeczność bandcampa. W obliczu słabszej dyspozycji Travisa Bretzera pochodzący z Quin w Irlandii Evan O’Malley wykonuje jego robotę, czyli tworzy przekwaszony, eksperymentujący z efektami ("This Hopeless Feeling") gitarowy pop zakorzeniony w bitelsowskich melodiach ("Listen") i demarcowskiej obróbce dźwięku ("Lying Eyes" – czy to nie śmigałoby na Waxing Romantic?). Zgoda, w natłoku tego typu grania Martian Subculture to jeden z wielu, podobnych projektów, ale zagraj sobie to w spokoju, w pokoju, to zrozumiesz, w czym rzecz – że chodzi o ten trudny do uchwycenia, zarezerwowany dla jednego z dziesięciu wajb. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Midwife: Like Author, Like Daughter

Midwife
Like Author, Like Daughter
[Whited Sepulchre]

Gdy operuje się w granicach niedookreślonych, bytujących na granicy snu lamentów, trudno nie sprowokować porównań do Grouper, z tym że na Like Author, Like Daughter znajduję wszystko, czego na albumach Liz Harris zawsze mi brakowało. W formę cmentarnego slowcore’u wtłoczyła tu bowiem Madeline Johnston swoje popowe instynkty, ocean shoegaze’owej magmy i upiorną aurę najciemniejszych, późnojesiennych nocy. To mglisty, melancholijny strumień zreverbowanych gitar, ledwie zarysowanych bębnów i zanikających, opowiadających ze zrezygnowaniem o urazach i rozczarowaniach wokaliz, którego sekret tkwi nie w zajmującym klimacie, nie w głębokiej introspekcji, ale bezpośrednio w samych utworach – w ich wyrazistości, kruchej konstrukcji i sporej jak na krąg estetyczny chwytliwości. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Mount Eerie: A Crow Looked At Me

Mount Eerie
A Crow Looked At Me
[P.W. Elverum & Sun]

Pustka bijąca z tego nagrania jest przerażająca – właśnie nie poruszająca, a przerażająca. Choć z mojego krótkiego życia Phil Elverum wycisnął już bardzo wiele łez, przy A Crow Looked At Me paradoksalnie nie uroniłem choćby jednej. Boję się natomiast dnia, w którym zacznę, a przecież on może przyjść w każdej chwili, zupełnie niespodziewanie. I jak bardzo bym nie próbował, nigdy nie będę w stanie przygotować się na to, co przyniesie ("death is real / someone's there and then they're not"). Długo zastanawiałem się czy w ogolę uwzględniać tu ten album, długo zastanawiałem się czy w ogóle traktować go w kategorii muzyki ("it's not for making into art / when real death enters the house, all poetry is dumb"), czy może jedynie niemożliwej do zrozumienia dla kogoś postronnego autoterapii. Ostatecznie jesteśmy gdzie jesteśmy, ale może to odpowiedni moment, aby urwać – kto słuchał, ten wie i żadne moje słowo nie jest tu potrzebne. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Nev Cottee: Broken Flowers

Nev Cottee
Broken Flowers
[Wonderfulsound]

Gdzieś w oparach głębokiej wiary w siłę ludzkich doświadczeń, post-rozstaniowej sanacji i melancholii wywołanej skapującymi kroplami deszczu Nev Cottee nagrał swój najbardziej osobisty i zarazem najlepszy w karierze album. Trzeba mieć trochę lat by docenić piękno skromnego, folkowego songwritingu, wspartego magią kameralnych jak na warunki Brytyjczyka aranżacji zaproponowanych przez producenta Masona Neely’ego, ale zapewniam, że czai się ono tu na każdym kroku: w cierpliwym fingerpickingu "Open Eyes", lennonowym pulsie klawiszów "Be On Your Way" czy delikatnie nakreślonych arpeggiach "Tired Of Love". Przeszywający, zmęczony, bliski raczej ekspresji Leonarda Cohena niż Scotta Walkera głos Cottee idealnie współgra z nocnym nastrojem utworów, dla których najlepszym punktem odniesienia, jaki przychodzi mi do głowy, jest balladowa odsłona Spiritualized w duchu "Broken Heart" albo "Stay With Me". To zdecydowanie nie Wasz everyday porcyscore, ale warto dać szansę. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Palm: Shadow Expert (EP)

Palm
Shadow Expert (EP)
[Carpark]

Pisałem już o tej EP-ce we wrześniu, w ramach krótkiej piłki, i od tego czasu nie tylko nie zmieniłem zdania, ale wręcz podbijam stawkę: dziś śmiało mogę powiedzieć, że w tegorocznych gitarach Shadow Expert nie ma sobie równych. Nie mogę wyjść z podziwu jak bardzo wciągają te dopracowane w najmniejszych detalach, szkatułkowe utwory, ile w tej kalkulacji miejsca dla popu, ile instrumentalnej wyobraźni. Trzeba by mieć duże doświadczenie z math-rockiem i najlepiej ze trzy pary uszu żeby wyłapać wszystkie współbrzmienia, sprzężenia i korelacje, nadążyć za tym frapującym gąszczem gitar, basu i perkusji. Palm ciągną nie tylko z Deerhoof i Women, ale też z Animal Collective ("Shadow Expert"), Stereolabu ("Two Toes") czy nawet MATHA DeMarco ("Sign To Signal"), a jednak wciąż pozostają trudną do zdefiniowania osobliwością, co na wysuszonym gruncie indie-rocka obecnej dekady musi robić wrażenie. I robi: w lutym longplay, nie mogę się doczekać. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Priests: Nothing Feels Natural

Priests
Nothing Feels Natural
[Sister Polygon]

Myśląc o tegorocznym post-punku, Nothing Feels Natural jest pierwszym, co przychodzi mi do głowy. Nie podpisałbym się co prawda pod sugestią niektórych, że to tegoroczny Silence Yourself, ale coś jest na rzeczy – nie jest to bowiem płyta-przedruk, której temat można zamknąć prostą wyliczanką Wire/Gang Of Four/Joy Division, a dzieło z pełną świadomością gatunkową zerkające w stronę bardziej popowych środków wyrazu. W tym świetle to raczej odpowiednik Adore Life, choć analogia chciałaby, by oba krążek były debiutami. Najlepiej słychać to chyba w feerii barw utworu tytułowego, ale również w wokalnych kontrapunktach najlepszego w zestawie "No Big Bang", pop-punkowych melodiach "Leila 20" albo chytrze doklejonych, twee-popowych riffach "Jj". Nothing Feels Natural to przyjemność i dla ciała, i dla ducha, choć trzeba się trochę wysilić, by poczuć oba z tych aspektów jednocześnie. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Protomartyr: Relatives In Descent

Protomartyr
Relatives In Descent
[Domino]

Podoba mi się zdanie Wojtka z Krótkiej Piłki o Relatives In Descent: "potwierdza wysoką pozycję w tabeli post-punkowej ligi na obecną dekadę". Może jakoś wcześniej nie wnikałem mocno w to, co Protomartyr robią, ale tegoroczny LP faktycznie przynosi kilka niezłych momentów, jak choćby shoegaze'owanie w stylu Sonic Youth w openerze czy stanowcze post-punkowe naparzanie z leciutkim motywikiem gitary w "The Chuckler". Warto sprawdzić całość, bo zdecydowanie wstydu nie ma. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Real Estate: In Mind

Real Estate
In Mind
[Domino]

Zastanawiające jest to, że choć Real Esate nigdy nie nagrali jakiejś kapitalnej płyty, to co drugi indie band stara się lub brzmi bardzo podobnie do tej kapelki. Swoją drogą, chyba czas już na nowe rozdanie, bo In Mind niebezpiecznie daje do zrozumienia, że formuła się wyczerpała i czas ją jakoś odświeżyć. Ale mimo zapalonej czerwonej lampki ten longplay jest mimo wszystko bardzo przyjemny: idealny na leniwe popołudnia podczas weekendu. A z całości najbardziej podoba mi się igrający z metrum opener. I to chyba tyle: bierzcie się do pracy chłopaki, bo będzie katastrofa. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Remo Drive: Greatest Hits

Remo Drive
Greatest Hits
[self-released]

Pragnę tylko zaznaczyć, że dla mnie to nie jest jakiś totalnie zajebisty album. Greatest Hits widzę raczej w kategorii sympatycznego grania, które jest przewidywalne, ale za to w swojej przewidywalności całkiem "sympatyczne". Tak więc emo od czasu do czasu nie zaszkodzi i nawet lubię sobie "puścić", ale na świecie wydaje się w ciągu roku wyle płyt, że taka igraszka cieszy mnie dosłownie chwilę. Ale żeby nie było: przez tę chwilę nic mnie nie obchodzi, a niektórzy mogą się znowu poczuć GÓWNIARZAMI. No i spoko. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


(Sandy) Alex G: Rocket

(Sandy) Alex G
Rocket
[Domino]

Jak już słusznie zauważono Alex Giannascoli dzięki swojemu tegorocznemu wydawnictwu z internetowej ciekawostki dla wtajemniczonych awansował na nowego pupila opiniotwórczych portali i, co więcej niż prawdopodobne, zapewnił sobie bookingi na większości liczących się letnich festiwali. Stało się tak głównie z jednego prostego powodu – Rocket to najlepszy do tej pory zbiór kawałków sygnowanych ksywką Amerykanina. W tym eklektycznym zbiorze znajdziemy indeksy, na których typ przejeżdża Animalowe medytacje circa Campfire Songs jazzowymi solówkami, nawiedzone, kakofoniczne alt-country, ale również rzeczy ujmujące prostotą, odświeżające amerykańską tradycję, w sposób, który w idealnym świecie wysłałby Jacka White'a na emeryturę. W każdej z tych odsłon Alex wypada równie imponująco. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Shizune: CHEAT DEATH, LIVE DEAD!

Shizune
CHEAT DEATH, LIVE DEAD!
[self-released]

CHEAT DEATH, LIVE DEAD! nie osiąga co prawda takich szczytów jak nieco łagodniejsze w formie Le Voyageur Imprudent sprzed dwóch lat, ale tak wyrazistej paczce skompresowanych, świdrujących pocisków nigdy nie odmówię 13 minut ze swojego styranego ośmioma godzinami wciskania dupy w fotel życia. Mniej melodyjni niż Touché Amoré, mniej post-rockowi niż również świetna w tym roku Ostraca, włoscy orędownicy etosu DIY z Shizune hołdują tej zadziornej, ale na swój własny, wykrzyczany sposób poetyckiej odnodze gatunku, dla której najlepszym odniesieniem wciąż jest self-titled weteranów z Orchid. Kreatywność gitarowych riffów, ekwilibrystyka zasiadającego za perkusją Stefano Santagiuliany i intensywność poliglotycznych wrzasków sprawia, że to pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego, kto choć trochę siedzi w screamo i chropowatym post-hardcorze. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Slowdive: Slowdive

Slowdive
Slowdive
[Dead Oceans]

Klasyczne ostatnio miejsce odżywających shoegazowych dinozaurów w naszym rekapie w tym roku przypadło w udziale Brytyjczykom ze Slowdive. Wszyscy Ci, dla których medytacyjne wycieczki z Pygmaliona były lekkim rozczarowaniem po opus magnum grupy z 93 roku, tegorocznym s/t będą z pewnością oczarowani. Zespół nie robi tu niczego, czego nie słyszelibyśmy na ich nagrywkach ze wczesnych najntisów, ale album ten (pewnie nie tylko moim zdaniem) był potrzebny dla ugruntowania ich pozycji w panteonie gitarowych składów patrzących pod własne nogi, czy to w 95 czy w 2017 roku. Dwa indeksy otwierające ten zestaw to dwie strony medalu, który od stycznia tego roku może służyć za wizytówkę Slowdive zamiennie z reprezentatywnymi hymnami Souvlaki czy Just For A Day. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Svemirko: Vanilija

Svemirko
Vanilija
[Vise Manje Zauvijek]

Nie jestem na bieżąco z bałkańską sceną gitarową, mogę jedynie podejrzewać, że to co stojący za Svemirko Marko Vuković proponuje słuchaczom na albumie Vanilija nie jest w tamtym regionie dominującym sposobem w jaki traktuje się gitki. Tym bardziej docenić należy ten projekt, bo oprócz wspaniałych hipnogagic-psych-popowych kompozycji kłaniających się wrażliwości freaków zza Oceanu pokroju Ariela Pinka, ale niekiedy brzmiących również podobnie choćby do amerykanów z Ablebody ("Zena Od Vanilije") może też przyczynić się do zwiększenia zainteresowania mediów muzycznych swoim i sąsiednimi krajami (być może mylę się i czeka tam na odkrycie więcej takich składów), czego oczywiście z całego serca mu życzę. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


Tera Melos: Trash Generator

Tera Melos
Trash Generator
[Sargent House]

Progresywny pop zapakowany w math-rockową formułę, metaliczny chaos kontrolowany zagrany przez wirtuozów zupełnie niezainteresowanych swoją wirtuozerią. Może nie jest to album tak dobry jak X’ed Out, ale wciąż dający kopa kanonadą powyginanych melodii, piętrowych harmonii, asymetrycznych gitarowych riffów i naładowanych petardami szarż sekcji rytmicznej. Mam świadomość, że wizja Tery Melos dla wielu może być zbyt przytłaczająca, ale spróbujcie dać jej szansę: Trash Generator jest nie do zajechania właśnie w takim sensie, że nawet po kilkunastu odsłuchach wciąż odnajduję w nim coś nowego, jakiś wątek, który poprzednio mi umknął, jakieś subtelne przesunięcie akcentu, jakiś pojedynczy, dryfujący w tle dźwięk. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


The Clientele: Music For The Age Of Miracles

The Clientele
Music For The Age Of Miracles
[Merge]

Na najnowszym albumie Clientele nie dzieją się rzeczy, których nie spodziewalibyśmy się po tym zespole, ale też w przypadku Brytyjczyków i ich kolejnych wydawnictw o żadnej rewolucji mowy być nie może. Sound, który wypracował sobie MacLean i spółka na przestrzeni lat to marzenie każdego muzyka. Rozpoznawalny właściwie po jednej nutce, nie do pomylenia z żadną inną grupą, z tego prostego powodu, że żadna inna po prostu tak nie brzmi. Brytyjczycy będąc w tej komfortowej sytuacji po raz kolejny raczą nas więc zestawem melancholijnych, dźwiękowych pocztówek z Londynu, jeden utwór osadzając nawet na programowanym bicie. Fanboje otrzymali więc kolejny udany materiał po najdłuższej jak dotąd studyjnej stagnacji grupy, a malkontenci przynajmniej nie mogą zarzucić zespołowi stania w miejscu. –Stanisław Kuczok

posłuchaj


The Spirit Of The Beehive: pleasure suck

The Spirit Of The Beehive
pleasure suck
[Tiny Engines]

Nie wiadomo, czy to jakaś freak-folkowa wizja shoegaze’u, psych-pop z akustyczno-noisową odchyłką czy może jakaś inna, równie chora i nieprzewidywalna mara. Najpewniej to suma wielu bardzo dziwnych pomysłów, lecz w tym przypadku dziwnych zdecydowanie na plus: "ricky (caught me tryin’)" to przećpana wariacja na temat zespołu Blur, "mono light crash" usycha, zanim można zacząć mówić o krautrocku, podczas gdy "cops come looking" jawi się jakimś zahibernowanym, stereolabopodobnym sci-fi indie-popem wysłanym z alternatywnej rzeczywistości. pleasure suck jest zbiorem bardzo chaotycznym, raczej luźnym zestawem uzyskanych laboratoryjnymi metodami jamów niż jakąś formalnie przemyślaną kompozycją, ale przy odrobinie chęci można WYSSAĆ z niego wiele PRZYJEMNOŚCI – czyli tak, jak to zwykle bywa przy takich wydawnictwach. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


TOPS: Sugar At The Gate

TOPS
Sugar At The Gate
[Arbutus]

Co mogę napisać o Tops? Swoboda, niewymuszenie, ładne gitarowe riffy i ogólnie dużo spoko feelu. Jeśli komuś to wystarczy, to się nie dziwię, mi jednak "czegoś" brakuje w Sugar At The Gate. Pewnie większego konkretu w hookach, pewnie wyjścia poza ramy konwencji sophisti-indie-popowej, ale ogólnie nie mam większych zastrzeżeń. Na odetchnięcie od codzienności albumik "w sam raz". –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Albumy – rezerwa:

Boogarins: Lá vem a morte, [Silliterme]
Psychodeliczne opowieści z brazylijskiej krypty. Nieco rozmemłany, ale miejscami olśniewający ("Corredor Polonês"!) psych-rock/avant-folk z tropikalnym posmakiem. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Chavez: Cockfighters (EP), [Matador]
Trzyutworowa pocztówka z indie-zaświatów wysłana przez weteranów math-rocka. James Lo powraca by pokazać, jak gra się na perkusji. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Cosmo Pyke: Just Cosmo (EP), [70Hz]
Czekoladowej, pogodniejszej wersji Archy’ego Marschalla nie da się nie lubić. Cosmo Pyke nie tylko zaraża entuzjazmem, ale umie też w akordy – i choćby dlatego warto go słuchać. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

King Gizzard & The Lizard Wizard: Polygondwaland, [Heavenly]
Skrojony z największym rozmachem, choć nie najlepszy (patrz: Nonagon Infinity) wytwór nadpobudliwych Australijczyków. Strzeżmy się kosmitów, bo są wśród nas od kilkuset lat. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Japanese Breakfast: Soft Sounds From Another Planet, [Dead Oceans]
Frapujący, niezwykle przystępny mix synth-popu, funku i akustycznego indie, wysłany z innej planety w ramach wymiany kulturowej. Gdyby tylko skrócić tę płytę o połowę... –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Metz: Strange Peace, [Sub Pop]
Garażowy wyziew w noise’owym wdzianku. Lubisz Fugazi, Shellac i Hüsker Dü? Polubisz Strange Peace. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Mini Dresses: Mini Dresses, [Joy Void]
Wychowane na Belle & Sebastian mieszczuchy nasłuchały się Salad Days i grają nasączony nastoletnim idealizmem lo-fi indie-pop o jakim zawsze marzyłeś. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Omni: Multi-Task, [Trouble In Mind]
Oszczędna w środkach mimikra błogosławionych, post-punkowych klasyków. Spadek formy w stosunku do Deluxe, ale wciąż warto dać szansę. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Ostraca: Last, [Skeletal Lightning]
Intensywny, z uwagi na bezpieczeństwo użytkowania przeplecione post-rockiem screamo z egzystencjalną nadbudową. Jak mawiał mój szanowny wuefista: ręka noga mózg na ścianie. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Pile: A Hairshirt Of Purpose, [Exploding In Sound]
Co się dzieje, gdy post-hardcorowcow przybywa latek? A Hairshirt Of Purpose się dzieje. Piąta płyta Pile to zdecydowanie ich najdojrzalsza, ale wciąż nie tracą ikry. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Swordfish: Rodia, [Take This To Heart]
Proste, chwytliwe riffy, naiwna trąbka i tony emocji odbieranych tylko i wyłącznie przez ściany garażu. Jedna z fajniejszych kartek z midwestowego kalendarza 2017 roku. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

The Feelies: In Between, [Bar None]
Legenda college-rocka i sofciarskiego post-punku urządza sobie akustyczne, ogrodowe jam-session z akustykami, tłumacząc gnojkom, że nie trzeba się nigdzie śpieszyć. Idealne, by usiąść na fotelu i nieco się wyciszyć. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Thurston Moore: Rock N Roll Consciousness, [Ecstatic Peace]
59-letni Thurston Moore robi sobie jaja z własnej legendy (halo, widzieliście ten tytuł?). Z zaskakująco dobrym skutkiem, dodajmy. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Turnover: Good Nature, [Run For Cover]
Bezkrawędziowy gitarowy pop dla lekkoduchów, drużyna hamakowa pełną gębą, wakacyjna ucieczka od studenckiego życia. Słuchać szczególnie na świeżym powietrzu. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj

Wolf Alice: Visions Of A Life, [Dirty Hit]
Namalowany w jesiennych barwach, nostalgiczny, wysłany z drugiego końca Eurotunelu hołd dla klasyków dream-popu. Byłoby lepiej, gdyby wyciąć kilka koszmarków ("Sky Musings" – serio?), ale cieszmy się tym, co mamy. –Wojciech Chełmecki
posłuchaj


Playlista:

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)