SPECJALNE - Rubryka

Pure Porcys: Farben: Starbox / Textstar+

5 grudnia 2022

Komu jak komu, ale akurat stałym czytelnikom Porcys chyba nie musimy przedstawiać postaci Jana Jelinka. Sympatyczny okularnik gościł w naszym portalu praktycznie od samego początku. Recenzowaliśmy jego albumy, umieszczaliśmy je w podsumowaniach rocznych i dekady, aż w końcu uwzględniliśmy go w drugiej edycji ekskluzywnego zestawienia Porcys's Guide to Pop. Z okazji dwudziestolecia sygnowanej nazwą Farben, legendarnej kompilacji Textstar (i jej pełnowymiarowej wersji Starbox) oraz w związku z tegoroczną, czerwcową, poszerzoną o bonusy reedycją tego wydawnictwa postanowiliśmy złożyć artyście kolejny skromny hołd. Tym razem sięgnęliśmy do rzadko tu obecnego formatu komentarzy track-by-track. Intrygujące, że obszernymi fragmentami pozornie najbardziej popowy, taneczny i niezobowiązująco chwytliwy materiał producenta to w istocie kolejne w jego katalogu dzieło stricte konceptualne. I nie chodzi tylko o intelektualną dekonstrukcję parkietowego groove'u, lecz również o post-strukturalną polemikę z hipertekstem kontekstowo intertekstualnych tekstów oraz znaczeniami znaczonych znaków. Wielowątkowy press release powołuje się na house'ową redukcję soulu poprzez utopijnie post-modernistyczą metodę hip-hopowego samplingu, na tradycję rave'ów frankfurckich i berlińskich, na polaroidy i CMYKi, na Isaaca Hayesa i Ornette'a Colemana, wreszcie na Marksa i Engelsa. Miejmy to z tyłu głowy, ruszając nóżką.


A1 Live At The Sahara Tahoe, 1973
A więc opowiemy Wam "o człowieku, który malował akwarele i kazał przerabiać je na puzzle". A tak rozpoczyna się wydana w 1999 roku EP-ka Featuring The Dramatics (ale również Textstar i Starbox) i tak też zaczyna się zupełnie nowy rozdział w obszernej, wielowątkowej dyskografii Jana Jelinka, jednego z największych mistrzów elektroniki. I piszę to dziś z całą odpowiedzialnością i bez choćby odrobiny zawahania. Za argument niech posłuży kunsztowne arcydzieło "Live At The Sahara Tahoe, 1973" (nawiązanie do albumu Isaaca Hayesa, choć Jelinek sampluje tu Marvina Gaye’a) zawierające w sobie wszystkie najwspanialsze cechy muzyki niemieckiego wizjonera. To nie tylko skok jakościowy w stosunku do dwóch pierwszych EP-ek Farbena (urozmaicenie i nawarstwienie faktur, wzbogacenie kolorytu, no i oczywiście wprowadzenie tych obłędnych geometrycznych wzorów w strukturę bitu, które stały się znakiem firmowym Jana), ale poniekąd wizytówka jego microhouse'owego paradygmatu. Efekt? Czysta rozkosz dekonstrukcji w obrębie house’owych schematów i perfekcyjny statement. A przy całym swoim na wskroś awangardowym obliczu, "Live At Sahara" to utwór niesamowicie grywalny, bez krzty pretensjonalnej akademickości. Znalezienie złotego środka w kreowaniu "trudnej" muzyki, która brzmi wręcz przystępnie ("łatwo"), to być może kluczowy czynnik geniuszu tego skromnego człowieka. –Tomasz Skowyra

B1 At The Golden Circle Stockholm Vol. 1, 1965
Jelinek dwadzieścia lat temu był w przerażająco wysokiej formie. Za co się nie brał, trafiał w środek tarczy. W tym hołdzie dla Ornette'a Colemana triumfuje żeniąc IDM-ową, ugrzecznioną, post-Autechre'ową awangardę z klubem tanecznym i jakby od niechcenia, bez większych fajerwerków uzyskuje całkiem nową jakość. Niemiec przez cały czas kontroluje ten pozornie jedynie chaotyczny koncert zgrzytów i zacięć, osadzając go na prostej czwórce i kiedy w drugiej połowie utworu zagęszcza jeszcze zabawę zreverbowanym syntezatorem osiąga efekt idealnej synergii. Zwróćcie też uwagę na bogactwo tych sonicznych ścinek – bit napędzają tu między innymi roboty grające w ping ponga i świerszcz polny – chłop miał nieograniczoną wyobraźnię. –Stanisław Kuczok

B2 Live At The Roxy, 1984
Tytułowe, konsekwentnie na epce czasogeolokalizacyjne "fantasmangorie" (pamiętny Maliniak w Czterdziestolatku) snuje tu Jasiek na modłę wczesnego Mateusza Herberta. To jeszcze microhouse jako house – jeszcze nieco kwadratowy, lekko trzeszczący, ale już ze skłonnościami do soundowej pedanterii. Dlatego podobnie jak pokrewne rytmicznie "Love Oh Love" czy "Beautone" pasowałby świetnie na 100 Lbs. Przejrzysta konstrukcja oferuje dwa TRYBY, stanowiące typową w tej estetyce APRIOPRIACJĘ narracji piosenkowej. Tryb pierwszy to jakby klucząca obojętnym basem, dość statyczna "zwrotka". Zaś tryb drugi – bez basu, z samymi treblami (organy i synthy) – imituje intrygującą niepewność zawieszenia "refrenu". Mieli być gościnnie The Dramatics (myślę wtedy – ach to zamiłowanie typa do fikcyjnych bandów, oczywiście będących nim samym*), to są. A reszta wniosków nasuwa się sama. Jak słusznie podpowiada naczelny JELINKOLOG RzeczYpospolitej, red. Skowyra: "posłuchałbym mashupu Live At The Roxy Dominoes (Farben vs Avalanches) popełnionego przez MŁODEGO (właściwie SUROWEGO) MARKA" –Borys Dejnarowicz
*kontynuowane niżej

C1 Raw Macro
Wkraczamy na żółtą EP-kę w CMYK-owym zestawie. Pośród sprzężeń i radiowych interferencji rozgrywa się dialog pomiędzy akufeniastymi klikami i cięciami oraz nieustannie powracającym palindromicznym samplem. Dopiero gdzieś w połowie tracka do tej repetycyjnej rozmowy dołącza kolejny motyw brzmiący jak skompresowany sound z galerii dźwięków Windowsa, skaczący w dalszej części po stereofonicznym paśmie. I to właściwie wszystko: Jelinek z dosłownie z kilku elementów tworzy skoordynowaną baterię, która po kilkunastu frazach przejmuje świadomość słuchacza i przez prawie osiem minut karmi go robotyczną strawą. Wszystko to sprawia, że "Raw Macro" jawi się doskonałym elektromagnetycznym studium pod silent disco. Bo kiedy myślę o muzyce niemieckiego producenta i jej parkietowym potencjale, to właśnie ten format wydaje mi się idealny, jakby stworzony z myślą o odbiorze produkcji Farbena. To ewidentnie specyficzna muzyka do tańca, ale trzeba koniecznie słuchać tych dźwięków na słuchawkach, aby móc w pełni delektować się ich formalną maestrią. Jelinek kocha przyglądać się procesom przez szybę jak sumiennie wykonujący swoje zadanie naukowiec. –Tomasz Skowyra

C2 Suntouch Edit
Technicznie biorąc znów mamy przekładaniec z dwóch odmiennie zapętlonych ekscerptów. Wibrujący moduł oparty na rozedrganej synkopie pulsu (zwróćmy uwagę na rozjeżdżające się akcenty sampla i cykaczy), a potem właśnie zdyscyplinowany tajmowo, narastający "fade-in", nieco rozwinięty tonalnie pod koniec nagrania. Brzmi to wszystko jak ruiny, szkielet, wręcz ektoplazma house'u...? I tak samo jak w "Bayreuth" słychać tu pana "mój wydafca jest złodziejem" – czyli giganta gatunku, niejakiego Stefana Betkego z 1 Pole. Bardziej rzeźba, dłutowanie w rejestrach, niż klubokawiarnia. –Borys Dejnarowicz

D1 Loop.Exposure
Nie wdając się w szczegóły, można powiedzieć, że to autorska wersja french touchu Jelinka. Trzonem "Loop.Exposure" jest oczywiście charakterystyczny wywinięty groove basu, odsyłający, jak podpowiada redaktor Dejnarowicz, do produkcji w stylu duetu Cassius (czy nawet Motorbass, myślę tu o "Les Ondes"). Rozwałkowany sampel The Originals został osadzony w typowej dla Farbena pociętej siateczce ścierających się ze sobą syntetycznych klików, która przesuwa się na pierwszy plan w dalszej części kompozycji. Wtedy też pojawia się chłodny, delikatnie pulsujący pasaż doprowadzający całość do finiszu. A więc znowu podstawowe elementy danej formuły zostają zachowane, a redukcji ulega cała nadbudowa, bo Jana pociąga stal i ze szkła Van Graaf. Jest to french touch zdekonstruowany, spreparowany w laboratoryjnych warunkach, rozłożony na czynniki pierwsze i przemodelowany. Love it. –Tomasz Skowyra

D2 Bayreuth
Czyli najmniej zorientowany tanecznie utwór na całym Starboxie. Brawurowy microhouse zamienia się w intymny mikro-świat glitchowych plam, kojących pstryknięć i tarć, delikatnych trzasków i pomruków. Czuły charakter "Bayreuth" (niemieckie miasto w Bawarii) dodatkowo podkreślają cichutkie klawisze wprowadzające wręcz kołysankowy nastrój. Atmosfera utworu przypomina nawet te specyficzne dźwiękowe warunki z płyt islandzkich wykonawców (na przykład Vespertine Björk czy wczesnych albumach Múm). I choć bez problemu można tu dostrzec pierwiastek taneczny dzięki krucho zarysowanemu bitowi, to bez wątpienia jest to zanurzony w eteryczno-glitchowej pianie ambient. A ambient można znaleźć na każdym etapie dyskografii Jelinka: wystarczy przypomnieć wydany w 2002 zbiór ICE Compositions, solowe projekty lub kooperacje (m.in. z Masayoshim Fujitą), a także side-projecty, jak chociażby Gesellschaft Zur Emanzipation Des Samples (który powrócił w 2020 roku z wybornym mini-albumem Anthology Of American Pop Music). Czemu więc tak cudownie rozmarzony track znalazł się pośród, jakby nie patrzeć, tanecznych numerów projektu Farben? Właściwie to nie wiem, ale trudno wyobrazić sobie lepszy post-imprezowy soundtrack. I może właśnie o to chodzi. –Tomasz Skowyra

E1 Silikon
Zgodnie z tytułem DŻONY wydaje się nam tu sugerować, iż "plastic is fantastic". Skojarzenie z wieczornymi kałużami Personal Rock, wydanego rok przed EP-ką Beautone z czerwonym polaroidem na okładce to jedno. Ale równie ewidentne skojarzenie z gładkim luksusem późniejszego o kilka miesięcy Loop-Finding-Jazz-Records to drugie – mistyczne bity, "gładkie i długie". To niewątpliwie część identycznego etapu, może nawet z "tych samych sesji" (domowych), kto wie. Do głowy natychmiast przychodzi "Legends / Nugroove TM" czy inne "Drift". Przypomina się też to, co red. Zagroba wspominał na tych stronach o Textstar: "Somnolencja gwarantowana. Idealne okoliczności: jesień, mrok, apartament w Genewie, łóżko wodne, pod pierzyną, białe ściany, szwajcarski zegarek na ręku, audiofilskie słuchawki". Cóż, "kiedy dobry humor znowu niszczy zła energia, puszczam ASMR". Gdy w 2002 pisałem tutaj o "fizycznej przyjemności odczuwania dźwięku" przy projekcie Farben, nie znałem tego terminu... –Borys Dejnarowicz

E2 Beautone
"Beautone" oprócz wszystkich swoich znanych i opisywanych już wielokrotnie zalet, posiada dla mnie istotny i niezaprzeczalny walor humorystyczny. Sekwencja akordów otwierająca ten microhouse'owy instant-klasyk jest w połączeniu z wiecznie ewoluującą dźwiękową tkanką wręcz groteskowo prosta, a jednak właśnie w jej towarzystwie tak skuteczna, jako jedyna stała, której możemy się tu uczepić. I kiedy powoli zaczynamy przyzwyczajać się do mechanicznej, odpychającej atmosfery, którą Jan kreuje tu pod swoim mikroskopem, ten kontruje ją teoretycznie zupełnie niepasującym tu smyczkowym, żywym samplem z jakiegoś Barry'ego White'a, który za każdym razem brzmi jednocześnie jak muzyczny żart czy omyłkowo, przedwcześnie zmieniony track i jak jedyne logiczne zwieńczenie wcześniejszych poszukiwań, ostatni, niezbędny element tej układanki. Nie wiem, jak Niemiec wpadał na tak nieoczywiste, fantastyczne pomysły, ale wiem i słyszę, że z pewnością świetnie się przy tym bawił. –Stanisław Kuczok

F1 T.Microsystems
Najwyraźniej artysta mocno lubi ten track, bo powrócił DOŃ na T+ (czytaj: TI PLAS). Otwierające "bez mała ileśtam" (Peja) minut (a dokładnie dwie) to niestety, DARE I SAY, trochę wydmuszka – zmierzający donikąd, oderwany od sensu skrawek basu, niczym ślepo zaprogramowany bot lub robak. Później chora mgiełka zbliża całość do klimatu co mroczniejszych PASSUSÓW Personal Rock – na przykład "Type Eins", choć w szczególności przywołuje barwy pokrewne do "St. Moritz". Dla niedzielnych fanów elektroniki średnio się kleją te plamy, a co gorsza ostatnia minuta to gołe smażenie (oleju) z winyla. Ale trudno odmówić temu eksperymentowi intrygi i tajemnicy. –Borys Dejnarowicz

F2 FF
Fiu fiu? "FF" to najdzikszy, najbardziej nieokiełznany i posiadający najwyższą temperaturę indeks na kompilacji. Wszystko zaaranżowane zgodnie ze znanym modus operandi: mamy abstrakcyjne podrygi klikowych bitów, jest nawiedzający pętle jak widmo sampel (serio, posłuchajcie jak przeszywający jest ten motyw) i są otaczające główny riff, powykręcane acid-latorośla, które wiją się przez cały utwór (również między innymi dzięki nim, gdzieś z tyłu głowy, pojawiają się Luomo czy Mouse On Mars). A wszystko odbywa się oczywiście w radykalnie sterylnych warunkach, słuchane w białych słuchawkach przez szybę. Już samo to zestawienie w zupełności gwarantuje ostro pokurwiony numer, ale Jelinek podbija stawkę. Kiedy przekwaszone klawisze ewoluują (od 2:40) jak Super Mario po zjedzeniu grzybka, wtedy właśnie przenosimy się z microhouse'owej strefy komfortu do krainy post-techno i zaczyna się mikro-festiwal chorych fakturowych dysonansów. Trzeba przyznać, że pan Jan nieźle to wszystko obmyślił, prawda? –Tomasz Skowyra

G1 Love Oh Love
Mega melodyjny, zapętlony sampel kontrabasu wraz z dźwiękiem starego winyla w pakiecie może oznaczać tylko jedno: Jan Jelinek bez skrępowania pogrywa sobie tutaj micro-jazz. Bas został wysamplowany, zamiast perkusji użyto syntetycznych pacnięć, potraktowane jelinkowym impregnatem klawisze wygrywające głowy temat też tu są, a na wysokości 2:35 pojawia się nawet deszcz hi-hatów. Brzmi to kapitalnie i nawet można poczuć się jak w 2122 roku w wirtualnym jazzowym klubie streamującym live performance. Oczywiście flirt microhouse'owych wykonawców z jazzem to rzecz tak naturalna jak sample w hip-hopie (co pokazał zwłaszcza Matthew Herbert), ale trudno nie zachwycić się oryginalnością wizji Farbena. To jedyna w swoim rodzaju wersja kompaktowego jazzu, który zmieściłby się w kieszeni spodni. W niczym to jednak nie przeszkadzało, aby z pomocą sampla Tito Puente Band uczynić z finału "Love Oh Love" najbardziej dramatyczny i intensywny fragment na całym Starboxie. I jak tu nie kochać muzyki tego gościa? –Tomasz Skowyra

G2 Love To Love You Baby
Tu według mnie żarty się kończą – dla YOURS TRULY to najniższy stopień podium całego Starbox. Bogactwem muzycznej opowieści w tym arcydziele można obdarzyć kilka srogo przereklamowanych elektronicznych longplayów ostatniej dekady. Jelinek objawia się tu w roli nadzwyczaj zręcznego żonglera próbkami, nakładając ich na siebie kilka w funkcji niby repetycyjnej, a jednak bezdyskusyjnie narracyjnej i dramaturgicznej, czym ląduje NIEOPODAL Akufena z My Way (jak rzadko kiedy, może dodatkowo w "Raw Macro"). Ale właśnie: słowo "dramaturgia" ma tu nadrzędną rangę. Sieciowy research dotarł bowiem do źródeł tej sampledelii i faktycznie facet czerpie tu z utworu "Treat Me Like a Man" grupy The Dramatics! "ILJE DRAMATESCU, rumuński piłkarz". Cytując kultowy blogowy wpis Clifforda Wednesdaya: "I co, kurwa, głupio ci?!". No jasne, strach się bać, kogo ziomo WYREZAŁ w innych epizodach – a może owi DRAMATURDZY są patronami wielu kompozycji DŻEJ DŻEJA? Przypomnijmy, że to samozwańczy szef prawie anonimowego "towarzystwa na rzecz emancypacji sampli", więc nie zdziwi mnie nic. Po sonicznej warstwie spodziewałbym się raczej dialogu z imiennikiem sygnowanym nazwiskiem Donny Summer. Ale zostawiając na boku te zawiłości i przypisy do przypisów ("tabelki do tabelek"), powiedzmy to raz a głośno: JOGI BABU, BRAWO JASIU. –Borys Dejnarowicz

H1 As Long As There's Love Around
Po raz ostatni na albumie odzywa się vibe Loop-Finding-Jazz-Records, tym razem w postaci zmysłowego chill outu. Ale wyraźniej niż w którymkolwiek momencie płyty z żółtą obwolutą – to czystej wody romantyczna muzyka tła do delektowania we dwoje. Zresztą tytuł zaświadcza o siedmiominutowej grze wstępnej, której właściwe miejsce jest na plejce SILKY SMOOTH. Jeśli Christgau mawiał o tematyce Stonesów na Exile "sex as power, sex as love, sex as pleasure, distance, craziness, release", to nasz okularnik dorzuca od siebie "sex as elegance". Ba, idzie tu w intelektualną szermierkę z Greenem Gartside'em circa "The Word 'Girl'" – oto namacalne łóżkowe napięcie staje się ideałem teoretycznej elegancji. Aranżacyjnie pomagają w tym stopniowo rozwijane wielogłosy i zagęszczane cykadełka perki. Znakomite intro do zamykającej cykl (i box), chyba najbardziej otwarcie erotycznej odsłony w całej dyskografii genialnego Niemca. –Borys Dejnarowicz

H2 So Much Love
Starbox kończy się jednym z najpiękniejszych utworów z całego muzycznego katalogu Jana Jelinka. To zdecydowanie najbliższy popowemu formatowi track na kompilacji. Głównie przez pojawienie się ludzkiego głosu, tego niesamowicie tajemniczego głosu wokalistki, który po tylu latach słuchania wciąż pozostaje zagadką. Jest tu również sampel gitary, który wraz z basem może przywoływać skojarzenia z wczesnymi produkcjami Herberta. No i oczywiście nieustanna wibracja głównego motywu z akompaniamentem dyskretnych klików. Jednak "So Much Love" to coś znacznie więcej, niż wiązka microhouse'owych referencji z błogim szeptem (co ona tam mówi?). To jedna wielka, zdająca się nie mieć końca pulsacja, wprowadzająca słuchacza w niebiański stan świadomości. Co prawda kobiecy głos cały czas stara się wybudzić nas z pięknego snu, cały czas próbuje sprowadzić nas z powrotem do rzeczywistości, ale to się nie udaje. Krótko mówić: Jelinek przez sześć minut sięga tutaj micro-absolutu. –Tomasz Skowyra

BONUS: Textstar+

Muskeln
Jak słusznie zauważa Tomasz – rzecz wydana wcześniej na jakiejś "fantomowej kompilacji" ("...erekcji", pozostając w nastroju), niestety średnio mnie zachwycająca. Żeby nie było tak różowo, kolorowo i landrynkowo, bo ile można słodzić... Pracka w sumie brzmi jak jakiś odrzut Rechenzentrum – a zatem poza stłumionymi kropkami basu zawiera praktycznie zero melodii, harmonii, tonu. Odruchowo spoglądam więc krytycznie, ale może powinienem analitycznie. Może to jakiś żart, kpina, drwina? A może regularny szkic do "Sahara Tahoe", który potem został wzbogacony i rozbudowany? Tak czy siak, z dwóch monotonnych bonusów na T+ przyjaźniejsze i milsze dla ucha wydaje mi się znane już ze składaka Clicks + Cuts "Raute". –Borys Dejnarowicz

Raute
Mnie również wydaje się milsze. Ale chciałbym tylko zauważyć, że rozsiane po przeróżnych kompilacjach "kontrybucje", czyli utwory spoza studyjnych albumów i remiksy Jana, to temat wart głębszego zainteresowania. Marzę o dwupłytowej (jak to brzmi w streamingowych czasach?) kompilacji zbierającej najbardziej wyborne prace Jelinka. Weźmy ten dodany do Textstar+ bonus. "Raute" znalazł się na wydanej w 2000 roku przez Mille Plateaux kompilacji Clicks_+_Cuts kojarzonej przez większośc fanów microhouse'u. Jeśli jeszcze nigdy go nie słyszeliście, to zdecydowanie macie szczęście. Kawałek absolutnie nie odstaje jakościowo od tego, co znajduje się na Starboxie/Textstar. To po prostu klasyczne, aptekarsko-jelnikowe dłubanie w dźwięku z tymi delikatnymi cykającymi samplami i mechaniczno-metalurgiczną obróbką. To właśnie sprawia, że "Raute" sytuuje się gdzieś pomiędzy micro-dance'em Farbena (na wysokości 1:35 rusza typowa maszyneria) a wysmakowanym avant-click-chilloutem Jelinka z Loop-Finding (weźmy intro). I to chyba tyle ode mnie, słuchajcie Jana Jelinka i wszystkie jego projekty, bo to totalny boss. –Tomasz Skowyra


Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)