SPECJALNE - Rubryka
Playlist: Rezerwa: Lato 2017
25 września 2017Wskrzeszamy format playlistowej rezerwy, aby przyjrzeć się bliżej piętnastu wakacyjno-letnim singlom. Zestaw rezerwowy oceniają: Agata Kania, Antoni Barszczak, Paweł Wycisło i Michał Kołaczyk.
AK [6.0]: Tak chcę zapamiętać to lato.
AB [7.5]: Nie wiem ile ten numer ma wspólnego z Afryką, pewnie niewiele. Ładnie koresponduje z tegorocznym Toro Y Moi, więc dla mnie bajka, choć chyba jeszcze bliżej temu do Friendly Fires. Chyba sobie do nich wrócę.
PW [7.0]: Ładne, zwiewne i pomaga przetrwać tę okropną jesień, która jak zwykle nie daje żyć. Wiecie, że w 2019 roku Puchar Narodów Afryki odbędzie się na przełomie czerwca i lipca?
MK [6.5]: Toto na amfetaminowo-heroinowym ciągu po wielu latach, z silną cząstką dawnej wiary w siebie, na powrót odzyskują sens życia, patrząc optymistycznie w nadchodzącą przyszłość.
AK [6.5]: Ja tu czuję lata '90 i myślę o Spice Girls – chyba by im się podobało.
AB [7.0]: Kelela miewała już lepsze numery, ale nie miała lepszego teledysku i sprawy nie komplikuje fakt, że prawie ich nie miała. Oczywiście czekam na album.
PW [6.0]: Cały czas czekam na coś, co zbliży się do poziomu "Bank Head" (wróciłem przy okazji do Cut 4 Me, nadal wymiata na miarę listy dekady), a dostaję tylko dobre album-tracki. Czekam na jakieś szaleństwo, więcej emocji, może na "You forget my name / But you say it every night".
MK [6.0]: Dobry utwór, ale to koniec końców Kelela, więc ten prosty komplement trochę suchy, bez polotu i służący raczej deprecjonującemu oskarżeniu niż pochwale obiecującej księżniczki alternatywnego r&b.
AK [6.0]: Urzeka mnie ten krótki pisk – coś jak komunikat odmowny z Windowsa. Okładka z plastikowym, męskim torsem – mmm.
AB [6.5]: Najpierw miałem wątpliwości, ale podoba mi się, szczególnie bicik. No i estetyka w guście Bravo Girl jest tutaj wyjątkowo spójna.
PW [6.0]: Przedmiotowe traktowanie mężczyzn to coś, czego zdecydowanie brakuje dzisiejszej popkulturze. I jeżeli służy takim przyjemnym utworkom, to nie mam nic przeciwko.
MK [6.5]: Oesu Charlie :3 – z wyłączeniem pani Bush – muzyczny top crush od czasu ujrzenia po raz pierwszy jej dzikich ewolucji na dachach szkolnych autobusów. Dobra, bez przesadnego stulejarstwa oraz żałosnego uprzedmiotowienia. Może faktycznie ta mocna szóstka jest trochę po kolesiowsku naciągana, ale… Jezu, to przecież wciąż świetny i niewymuszony kawałek, za który w pełni należy się słuszny szacunek i to niekoniecznie z rąk odmóżdżonego, zaślinionego wyznawcy.
AK [6.5]: Cykające świerszcze i alt rnb – spoko.
AB [3.5]: Ani to cool, ani Coltrane. Jakoś mnie drażni, ale Gargamelowi się pewnie spodoba i w Pogłosie poleci, hehe.
PW [7.5]: Wymuskane, sterylne Inc. mnie męczy, to mnie kręci, więc nucę i tańczę, i rezerwuję miejsce na singlowej liście roku, i może być super.
MK [7.0]: Subtelna zapętlona gitara to siła stawiająca ten kawałek na nogi, perfekcyjnie budując na jej podstawie całą tą lekko emo-soulową r&b atmosferę smutnego oraz satysfakcjonującego – pomimo grzechu lekkiej niewyrazistości – wycia do księżyca. Przez swoją prostotę przy pierwszym odsłuchu niepozorny, aby po kilku kolejnych odsłuchach zostać za te wszystkie doskonałe reverby ambiwalentnie pokochany i skatowany do nieprzytomności.
AK [3.0]: W tym zestawieniu jest też Quebonafide – jego "Candy" jest mniej Quebonafidowe niż "Gustaw" Bedoesa. Wspominanie mamy już przestało być urocze, a pastwienie się nad wyrodnym ojcem raz po raz, raz po raz setny po prostu nudzi, a trąbkowy podkład wprowadza napięcie ciężkie jak trzecia część Hobbita albo jak tłusty rosół z kury. Przy tym tracku pozostaje mi tylko tęsknić do LP Aby Śmierć Miała Znaczenie. Pa pa, Bedi, wypadasz z mojej drużyny.
AB [7.5]: Bedo widział każde, ja widziałem plazmę i rozpacz w matki oczach gdy dowiedziała się czego słucham. Nie wiedziałem natomiast, że Graczyk w iście ekspresowym tempie wyrośnie na jednego z najlepszych młodych producentów, czego "Gustaw" wcale nie jest najlepszym przykładem. Słuchałem więcej razy niż bym się spodziewał.
PW [7.0]: Możecie nie wiedzieć, ale tym utworem Borys nieoficjalnie zakończył beef z Filipkiem. Kim jest Filipek? W miarę utytułowanym fristjlowcem, autorem tej piosenki i kultowego w pewnych kręgach wersu "publika jak Einstein – ma teorię na MC", dlatego cieszę się, że w tym przypadku lepszy raper to zwycięzca beefu. Skille, charyzma, mocne linijki – ktoś tu potwierdza swoją pozycję w rapgrze, "zakłada chomąto na siewców fermentu".
MK [6.5]: Bedoes od ostatniej płyty robi ostry progres wypuszczając jeden z najlepszych kawałków w swojej karierze; i pomimo tego, że nigdy nie było mi z nim po drodze, to właśnie takiego Bedoesa w nowym wydaniu mogę słuchać w pełni, bez wyrzutów: za te wszystkie neurotyczne ruchy, dzikie schizofreniczne ryki, za ten niezaprzeczalnie coraz lepszy flow, który działa nawet pomimo tych kanciastych linijek (niech mi ktoś wyjaśni psa Gustawa), irytujących oldschoolowych viralowych wstawek w stylu "jestem hardkorem" oraz tego, że to summa summarum mało subtelna zrzynka z Fantomowej Erekcji (3:06); ale to ostatnie to ja mogę mu wybaczyć biorąc poprawkę na to, że jak kraść to od najlepszych.
AK [5.5]: Tekst jest genialny: "Get the most important meal of the day, baby / Uh, now won't you butter me up?".
AB [5.5]: Zawsze bardzo mi się podobał ten żółty szlafrok Versace i jak już będę multasem, to go sobie kupię.
PW [6.5]: I lody na kolację, a ja ważę pięćdziesiąt kilogramów, bo żywię się miłością. Wiosną, zimą, życiem, marzeń moich echem, winem, seksem, śmiechem. Podoba mi się że dziewczyna zrywa z żałosnym stereotypem kobiety w kuchni i proponuje śniadanie do łóżka w łóżku.
MK [6.5]: Bardzo miły dla samopoczucia pop z kiepskimi mostkami, dobrymi refrenami i jeszcze lepszymi zwrotkami; zgranymi wspólnie w konwencji wyraźnie wskazującej na późne lata 90, w których: "wszystko legło w gruzach wraz z ekspansją euro-dance'u, boysbandów i sentymentalnych oraz eskapistycznych księżniczek popu".
AK [6.0]: Typowy Destroyer, od pierwszych taktów.
AB [6.0]: Ja to mam w ogóle niezłe zaległości jeśli chodzi o Bejara więc nic ciekawego nie powiem, ale chyba czas się ogarnąć.
PW [6.0]: Lubię tego gościa – wychowałem się na Streethawk i Your Blues, nuciłem sto razy "Watercolours Into The Ocean", czytałem teksty, piłem wino i czułem dobrze przez chwilę. Problem w tym, że kompletnie nie pamiętam Poison Season, a ten singiel każe domniemywać, że nowa płyta też nie zapadnie mi w pamięć. Inna sprawa, że koleś zawsze gwarantuje parę wzruszeń i przyzwoity poziom.
MK [6.0]: Intensywnie się przy tym kawałku wzruszałem, wstydząc się tego bardziej niż wystawionej oceny dla Norbiego – a to jest już sztuka. Sztuka, którą Destroyerowi udało się z niezłym sukcesem osiągnąć.
AK [6.5]: Ich występ na Open'erze to jeden z najlepszych koncertów na jakich byłam w tym roku – oj tam playback, liczy się wixa, więc czego nie wypuszczą, dalej mnie mają.
AB [5.5]: Szkoda, że trochę nuda. Chłopaki chyba nie zauważyli, że w 2017 mamy już Lil Pumpa.
PW [6.5]: Postawmy sprawę uczciwe, jasno, czarno na białym, a kawę na obrusie: słuchamy tego z Martą Linkiewicz, ponieważ lubimy gotycką organizację dźwiękowej przestrzeni i czarnych Beatlesów. Soundtrack jakiegoś teen-blaxploitation z Dario Argento w roli reżysera. Przy napisach końcowych chłopcy z Polski, trawieni zazdrością i głupotą, nie wiedzą, co się dzieje.
MK [5.0]: Tutaj odeśle was wszystkich do bardzo mądrego peja, który chłopaków z Rae już bardzo ładnie opisał, wypisując jeszcze ładniejsze słowa o hedonizmie i silnym sprzężeniu ich wyraźnego stylu z późno-kapitalistycznym konsumpcjonizmem – nowe Rae to prawie jak stare Rae, jak zwykle w swojej degeneracji ultra konserwatywne, z jedyną różnicą tkwiącą w wyraźnej obniżce lotów.
AK [6.0]: Większość utworów Quebo rozpatruję w skali żenady: czy żenuje mnie bardzo, czy tylko trochę. No właśnie – większość, bo jednak przy „Candy” wzdrygam się tylko przy linijkach "Ona wybacza moje wady, wybacza błędy / Rozumie moje dziaby i złote zęby", z kolei ich kontynuacja szczerze mnie bawi: "Odbijam zwykłych typów w nich, gdy chcę polatać z nią". Tykający sampelek trochę jak z "Hotline Bling", a ogólny feeling jak z pierwszego mixtape'u Smolastego, bo w sumie rapu tu nie ma – raczej cieplutkie rnb. Do tego Szafrańska podchodzi bardziej niż w Xxanaxxie. W skali Que Quality – 159.5 / 10, w skali Porcys – trochę mniej.
AB [3.5]: Absolutnie nie jestem w stanie słuchać gościa. Może gdybym nie rozumiał tekstów albo chociaż rozumiał jego dziaby...
PW [6.5]: Pojawia się bicik, naiwnie czekam, aż wejdzie Drake, a tu tu jakiś Polak śpiewa: "ROZUMIE MOJE DZIABY I ZŁOTE ZĘBY". Kurwa, typie, pytajniki na szyi i rodzina Simpsonów, co tu rozkminiać? Pewnie, nie będę ukrywał, że podchodzę do Kuby jak Gustaw do jeża, może nawet mam uczulenie na typów z "popierdolonym stylem", i gdybym miał psa, to nawet on... Nieważne, zapomniałbym dodać, że to bardzo przyjemna piosenka i prawdopodobnie jeden z najlepszych utworów w przepastnym katalogu Quebo. Niestety, i tych typów to boli (mnie tylko trochę).
MK [4.5]: Uwłacza mi to mordercze stężenie cukru w cukrze zmuszające do wstydliwego przeglądu w trybie Incognito (jakby sam Quebo w kilku momentach swojej kariery do tego nie zmuszał), ale w sumie, skupiając się na samym audio, to jakoś to można z przyjemnością zdzierżyć pod warunkiem trzymanej w łapie awaryjnej gajgi od głośnika z jakimś hiper-męskim raperem "w koszulce co eksponuje bicki" na alt-tabie.
AK [5.5]: To jest jedna z tych piosenek, które najpierw męczą cię, bo notorycznie pojawia się w reklamie, więc słyszysz ją tyle razy, że w końcu stwierdzasz, że w sumie jest okej.
AB [7.0]: Fetty Wap w formie ornamentu to w sumie dobry wybór. Swoją drogą trochę mi brakuje tego gościa, ale żeby nie było kawałek bardzo dobry.
PW [5.0]: Typeska nie będzię moją królową trapu, bo nudzi tak mocno, że nawet moja słabość do jedynego w swoim rodzaju stylu Fetty'ego nie pomaga. Takie utworki lataja mi w okolicach tego miejsca, nad którym Bedoes ma pieprzyk.
MK [3.0]: Z wyłączeniem dobrze zapowiadającego się kilkusekundowego intra, to ja nie wiem co jest ze mną nie tak, ale dogłębnie frustruje mnie ten kawałek swoją bezpłciową obłością kojarzącą się z posklecanym trupim wyciągiem tych wszystkich utworów składających się na wycięte kolaże promocyjnych jingli jakichś radiowych Esek łamiących w swoim zwyrodnieniu konwencje genewskie, mieląc dzieci na mace, w wolnym czasie bombardując bezpańskich wietnamskich chłopów. Można głęboko zakopać pod ogniowym gruzem napalmu, można też szybko zapomnieć, ale z tym drugim nie powinno być większego problemu.
AK [5.0]: To jest potworny earworm, ale daleko mu do “Naaajak”. I o ile uwielbiam autotune, to tu jest nie do zniesienia.
AB [6.0]: Mam trochę problem jak łyknąć postać Malika, ale faktem jest, że rzuca hitami w zastraszającym tempie przytulając przy okazji najlepsze bity w kraju. "Zapytaj O Mnie" z Sentinem jednak przynajmniej poziom wyżej.
PW [4.5]: Ja gonię wciąż za nie wiem czym, pieniądze same przyjdą. W obliczu rozłamu w szeregach GM2L już zaczynam tęsknić za klasycznym duetem Sentino x Malik ("Zapytaj O Mnie"!). Ten chachmęt to zawód – tym razem za rzadko swędzi nos, swędzi nos.
MK [5.0]: Nie czaję tego refrenu. Nie czaję tego, że gościu jak w przedszkolu wokalnie trzyma się na jednej nutce przez 3/4 kawałków, ale w końcu – co to kurwa są interwały? Można się pluć i czepiać, ale to usilne ukrywanie niedoskonałości pod warstwą skomplikowanej maszynerii z toną efektów nałożonych na prymitywne w swej strukturze ścieżki wokalu, to jest właśnie to, co po pierwsze robi z Montany nieźle interesujący fenomen, z drugiej, solidnie ta mechanizacja współgra z silnym bitem o gęstej przyciężkawej fakturze tworząc niezły klimat, niezłą atmosferę i po prostu niezły numer skutecznie wpisujący się w niezłe standardy Malika.
AK [4.5]: Wymieniłabym refren, bo sprawia, że brzmi jak tysiące takich utworów, które muszą ukazać się latem.
AB [6.0]: Kim jest Daniella Mason? Chętnie poznam. Pewna toporność tego numeru niestety burzy bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale i tak mi się podoba.
PW [5.0]: Trochę za bardzo przezroczyste, żeby przykuć uwagę, więc nie obraziłbym się za odrobinę charakteru, bo o ile "Cruel Summer" nie przeszkadza, to pamiętam z tego lata mniej więcej tyle, co z ostatniego snu. Czyli nic.
MK [5.0]: Trochę zeźliłbym się na ten generyczny electro-popowy kawałek, ale przez moją przesadną słabość do pulsującej rytmicznej narracji odpuszczę sobie na dzisiaj przesadne narzekania, pozwalając na nieskrępowaną zabawę.
AK [3.5]: "Gdy patrzysz na nią / To istny anioł" – pewnie gdyby tekst nie był polski, to powiedziałabym, że nawet buja. Serce podskakuje, jak wjeżdża saksofon – w tym momencie nawet przez chwilę można pomyśleć, że to repertuar Varius Manx i ścieżka dźwiękowa do Młodych Wilków.
AB [5.0]: Dawno żaden utwór nie wywołał we mnie tak mieszanych odczuć. Dodatkowe pół punkt za saksofon.
PW [5.5]: Prawdę mówiąc byłoby nieźle, gdyby tak obrzydliwie nie wzdychał. Popracuje pan nad ozdobnikami, drogi panie, i widzimy się na kastingu w czasie kolejnej edycji.
MK [2.0]: Iwan to niekwestionowana seksualna czekoladka osiągająca rejony transcendentne w rzucanym mocno erotyzującym Ahh, Yeah, Uhh!!! – niestety reszta wałka coś tam jeszcze ze sobą reprezentuje niwecząc silniejsze doznania sięgające zerowych rejonów; chyba że weźmiemy na warsztat potencjalną tragedię wbicia się w głowę tego refrenowego anty-hooka paraliżującego na kilka godzin istotę szarą znajdującą się w Twojej tkance nerwowej; ale to tylko wołanie o pomoc. To pisany mrugnięciami Motyl i Skafander; to prośba o szybką cywilizowaną śmierć w płomieniach.
AK [1.5]: Za każdym razem jak wjeżdża ten utwór, wydaje mi się, że zaczęła się jakaś reklama ze Spotify, ale potem przypominam sobie, że przecież wykupiłam pakiet premium. Ach, no i nienawidzę, jak ktoś nie wymawia ostatniej głoski w słowie „teraz” - to potęguje poziom wieśniactwa.
AB [3.5]: Norbi ratuje swój własny numer, czyli szacunek.
PW [0.5]: Spoglądałem parę razy na kalendarz, żeby upewnić się, który mamy rok, że Rozmus i Norbi sobie śpiewają i ktoś tego słucha. Goście po prostu uwielbiają partycypować w chujowiznie polskiej muzyki – za to przybijam piątkę. Co prawda to nadal lepszy tekst niż "Candy", ale w 2006 roku kibicowałem Francuzom.
MK [4.0]: Chore, dzikie oraz ultra infantylne guilty pleasure pokroju fascynacji twarzą i talentem Michała Milowicza (Norbi Milowiczem polskiego przemysłu muzycznego), ze zwrotkami inspirowanymi chyba słowo-tuzostwem Diho Orangutana. Is dis a rijal lajf? Lajf, w którym poszły propsy dla Norbiego ocenowo sięgającego ugruntowanej pozycji Quebo, skutkując tym, że od kilku dni chodzę struty mając ustawicznie zaślepiany obraz wizjami pewnego pieskiego dnia, w którym szczytem moich skromnych marzeń ukaże się ostry beef pomiędzy nimi… Jezu, jaka faza – proszę dajcie mi...
AK [5.5]: Genialny singiel. Wszyscy znają, nucą, więc o co chodzi. Nie polecam tylko po posiłku tańca z teledysku – odbijanie się brzuchami raczej nie wpływa dodatnio na trawienie.
AB [2.5]: Jak dla mnie to już troche nie na miejscu na poważne wypowiadanie się na temat "Despacito". Po pierwszym przesłuchaniu byłem zaskoczony, że nie jest to tak zły kawałek jak myślałem. A z drugiej strony dalej trudno mi zapamiętać jak leci.
PW [1.0]: Nie wiem, czy jest się czym chwalić, zwłaszcza że palec już trochę boli od skipowania, ale słyszałem "Despacito" tylko dwa razy w życiu. Zastanawiałem się nawet przez chwilę, jakim cudem ta pozbawiona chwytliwości pieśń została hitem, jednak w gruncie rzeczy grzebanie w kulturowych fenomenach nigdy mnie specjalnie nie interesowało, więc...
MK [0.0]: Jako ludzkość ponieśliśmy klęskę, a od tego grzesznego portorykańskiego piętna może wyzwolić nas już tylko nuklearny holocaust dokonany w imię większego dobra, czyli wymazania na stałe wszelkich śladów skazanej na potępienie przez "Despacito" cywilizacji.