SPECJALNE - Rubryka

Ekstrakt #4 (2024)

7 stycznia 2025

Tomasz Skowyra:

Ostatni rok najdobitniej pokazał, że nie ma możliwości kontrolowania wszystkiego, co wychodzi. Jest tego za dużo. Dlatego bez sztabu ludzi monitorującego całodobowo kolejne nowe albumy i single na platofrmach streamingowych i w mediach społecznościowych, nie ma możliwości wyłapania wszystkich ciekawych muzycznych zjawisk. W innym wypadku pozostaje oprzeć się na własnych zajawkach i narzędziach do sprawdzania muzycznych premier. Tak też działałem i mimo skromnych wysiłków udało mi się poznać ocean wspaniałej nowej muzyki. Let's go.

Zacznę od rewelacyjnego powrotu fińskich blackmetalowców Oranssi Pazuzu i ich złowrogiego Muuntautuja. W moich uszach to ich najbardziej spełniony statement: miażdżący na strzępy riffami i eklektycznymi wariacjami: metal przechodzący płynnie w trip-hop, przechodzący w pnączastą elektronikę (w tytułowym od 3:22 wjeżdża na pełnej Fat Of The Land), przechodzący w industrial. Jak oni to zrobili? Autobusy jakieś popodstawiali, czy jak? Krótko mówiąc jest to pokaz bossostwa z zapierającą dech produkcją i krwią na gitarach. Pomijam już mistrzowkie budowanie napięcia (początek "Valotus" daje jasno do zrozumienia, że Robert Eggers powinien zatrudnić OP przy kolejnym horrorze w roli autorów ścieżki dźwiękowej), bo to oczywista oczywistość. Dlatego też panowie nie mają sobie równych w (pożyczam od red. Dejnarowicza) "technologicznym metalu" (Muuntautuja oznacza transformator…). No i serio: ta kontrolowana rzeźnia sprawia, że autentycznie BOJĘ się podczas słuchania muzyki.

Zupełnie inny nastrój przynosi Evergreen złożony przez songwriterkę Soccer Mommy. Sophia już bez wsparcia Lopatina jak na Sometimes, Forever (o którym wspominałem w Ekstrakcie #3), ale jej smutna rezygnacja w głosie i alt-rockowa (chwilami alt-country'owa) instrumentacja kłaniająca się w pas indie-90s (jest też Radiohead z The Bends albo OKC w "Some Sunny Day"!) sprawiła, że dość często wracałem do tych pieśni, zwłaszcza jak na moje kontakty z gitarowym indie w tej dekadzie. Muszę przyznać, że mam do niej po prostu słabość: dziewczyna potrafi tak ułożyć nutki i zaśpiewać, że nie mam nic do gadania. A jeśli chodzi o same numery, to wracam zwłaszcza do podbitego basem "Driver" i przejmującego "Thinking Of You", przy którym niejedna łezka może popłynąć. Ale "Changes" też nie chciało mi wyjść z głowy. Albo refren "Salt In Wound"... A już w maju 2025 roku Sophie wpadnie do WWA i będzie okazja, żeby sprawdzić jej kawałki na żywo. Can't wait.

Pozostając na gitarowych rubieżach... Swój debiutancki album wydali moi niedoceniani ulubieńcy Mo Dotti. Tu właściwie dostałem dokładnie to, na co czekałem, czyli splot wykurwistego najntisowego shoegaze'u i odrobiny cieplutkiego dream-popu. Ja wiem, że to nie jest spektakularnie świeże granie w 2024 roku, ale moja słabość do takiego naparzania pewnie nigdy się nie skończy. Zwłaszcza, że kapelka z Los Angeles poczyniła wyraźny progres w stosunku do Guided Imagery i naprawdę wie, o co chodzi w gapieniu się na buty. Sprawdźcie te pełnokrwiste i wbijające w ziemię gitarowe przestery w otoczeniu ciepłego głosu Giny. Fani Lush (a nawet The Smiths: check intro "Really Wish") i przede wszystkim MBV ("surprise!") niech żywiej zainteresują się Opaque. Mamy tu do czynienia z drobiazgową mimikrą po linii wczesnego Lilys ("For Anyone And You" to wręcz kopia początku "Only Shallow"). Oczywiście Mo Dotti dokonują tu przelotu przez cały dorobek ekipy Shieldsa, więc charakterystyczne gitarowe wzory (1:32) w "Lucky Boy" (choć tam na koniec totalnie wybrali przemoc) zajumane z ostatniego studyjnego albumu My Bloody Valentine (puście "New You"), nie powinny dziwić. Tak jak nie powinno dziwić, że Opaque to przepiękne granie.

Zostawmy już gitary i wejdźmy do świata komputerowej elektroniki. Jeśli chodzi o grywalny house, to od lat można w ciemno stawiać na label 100% Silk. Tym razem zwracam państwa uwagę na West Pontoon Bridge japońskiego producenta Hiroyukiego Tanaki, kryjącego się pod aliasem Charles A.D. Ponad godzina w towarzystwie ciepłego i przytulnego deep-house'u zlatuje w mgnieniu oka, a ogólny wajb koncentruje się raczej wokół rozmarzonych bitów (tytuły doskonale oddają nastrój: "Coming Winter" jako zimowa forpoczta, "Night Park" jako trochę niepewna posiadówka na parkoweł ławeczce po północy...), choć bywa też żwawiej ("Trapeze" czy "Bump Into" to imprezowe jointy jak w mordę strzelił), ale i bardziej ambientowo ("Dreaming Boy..." albo "Ocean Floor"). Do serwowania w leniwe jesienno-zimowe popołudnia.

W ogóle ciekawie sprawy mają się z Two Shell. Owszem, doceniałem umiejętności i zaangażowanie duetu z UK, ale nigdy nie byłem specjalnym fanem ich pokieraszowanego zaproszenia na parkiet. Aż tu nagle ląduje ich debiutancki s/t album i wszystko się zmieniło. Nagle gramy do jednej bramki i rozumiemy się bez słów. Wreszcie te taneczne numery są wkręcone w rejestry, które jestem w stanie rozszyfrować. Jest w tym powietrze, siła, ekspresja i zabawa bez trzymanki. Aż przypomniała się Saint Dymphna, tylko po kilku energetykach. A "Be Gentle With Me" to w ogóle jakiś materiał na jeden z imprezowych hymnów roku. Tak trzymać i dzięki mordeczki.

Do debiutantek na pewno nie należy Phoebé Guillemot, czyli RAMZi, która, jak czytam w notce na Bandcampie, wydała swój czternasty (whaaaat?) album. Moon Tan (ciekawostka: utwór artystyki pod tym tytułem pojawił się na wydanej w 2019 roku kompilacji Bamboo Shows Tapes 001) to dalsze eksploracje abstrakcyjnych pejzaży osnutych błogością filozofii Fourth World Music Jona Hassella i imersyjną egzotyką "muzyki świata" (..."Mamlambalasa Soundsystem"). Plastyka i wyobraźnia RAMZi... Trochę nie ogarniam, jakie to jest granie pode mnie. Posłuchajcie openera "Noite De Verão" rozgrywającego się new age'owo-ambientowych warunkach i powoli popłyńcie na rajską wyspę. Posłuchajcie zapętlony "Loopi" draśnięty balearyczną gitką a la Antena. Albo "Tutti Frutti", który brzmi jak cover "W moim ogrodzie" w wersji... modern exotic. A to dopiero pierwsze trzy indeksy. Po więcej zapraszam na bandcampową stronę artystki albo YT (bo na Spotify nie ma).

Natomiast znany nam nie od dziś producent i kompozytor d'Eon proponuje na swoim Leviathanie (ale nie ma nic wspólnego z Mastodonem) zupełnie inną optykę. Dopieszczona kolekcja post-barokowych (heh) midi-cudeniek odbijająca cyfrowy blask bezwzględnej korpo-utopii Jamesa Ferraro z Far Side Virtual to przepis, które był skazany na powodzenie. Bez intelektualnego zadęcia, Chris stawia na czystą muzykę, którą często szufladkuję sobie na własny użytek jako "easy-avant". A więc przez wzgląd na estetyczne wybory może sobie przybić pionę z takimi gigantami jak Stereolab czy Jan Jelinek.

A skoro już przyplątał się Jan Jelinek, czyli stały gość tej rubryki, to warto zerknąć, co majstrował w zeszłym roku. Pojawił się projekt Korridor, na którym niemiecki artysta Jan mierzy się z field recordingiem, ale czuję, że to pozycja wyłącznie dla największych fanów artysty (jak ja). Choć główny projekt w 2024 roku to też nie jest easy-listening: Social Engineering to zbiór dźwiękowych pocztówek publikowanych fragmentami na oficjalnej stronie Faitiche, gdzie Jelinek przebiera się w szaty muzycznego socjologa. Skojarzenia z eksperymentalnym Herbertem i wspomnianym Ferraro uprawnione, więc kto został zachęcony, ten sięgnie po ten poszerzający stylistyczne zasięgi Jelinka projekt.

A jeśli ktoś szuka czegość lżejszego (w sensie "muzyki dla ludzi"), to niech skieruje uwagę na DJ Suzy. W mainstreamowych mediach panuje głucha cisza o mikstejpie Haunted Disc, co mnie trochę smuci, ponieważ jest to materiał, który ma spory potencjał na zyskanie miana klasyka dla jakiegoś wąskiego grona pasjonatów popu z cyfrowego podziemia. W każdym razie pochodząca ze Szwecji Suzy Viktoria Ekman Ronander bazuje na modnym alt-r&b w duchu Solange, które filtruje przez pokrewne światy: uniwersum PinkPantheress, synth-pop z 2000s, gitarowe ballady Franka Oceana czy klasyczne r&b z lat 90. W dodatku jej wokal kryje w sobie podobną tajemnicę, którą można wychwycić chociażby u Annie czy Sally Shapiro. Czyli bardzo moja drużyna.

I jeszcze kilka zdań o kompilacji Dancefloor Classics Vol. 1-5 (zbiór pięciu EP-ek z lat 2023-2024), za którą stoi oczywiście nasz ulubieniec Sasu Ripatti AKA Luomo AKA Vladislav Delay. W tym wcieleniu fiński producent, jako Dancefloor Classics właśnie, bierze się za dekonstrukcję różnych znanych i mniej znanych popowych kawałków. Jaki jest modus operandi? Otóż Fin tnie wszystko i mieli w footwoorkowym blenderze z wyraźnym eksperymentalnym zacięciem i sprawdza, co mu z tego wyszło. Efektem jest na prawie godzinny, wciągający materiał dla fanów chicagowskiego nurtu tanecznej elektroniki. A całość rozpoczyna track samplujący "Don't Start Now" Dua Lipy…

A skoro pojawia się Dua, to płynnie przeskakujemy do popowej selekcji. I w tym miejscu bardzo chciałbym napisać, że Radical Optimism tej mega gwiazdy to popowy majstersztyk z nowoczesną produkcją i potężnymi refrenami, ale nie napiszę. A to z tej przyczyny, że Dua Lipa nie udźwignęła. Wzięła sobie do pomocy Kevina Parkera, któremu nie chciało się układać akordów i stworzyli przewidywalny, bezpieczny i nudny długograj. A w wywiadach Dua mówiła, że nowy album jest inspirowany psychodelią, trip-hopem i britopem… "End Of An Era" (paradoksalnie bardzo spoko piosenka, heh). Jakieś pytanie jeszcze?

Na szczęście mój rok w popie uratowała Camila Cabello. W całości rzuciła miałkość mainstreamowego popu w diabły, zatrudniła do produkcji Pablo Díaza-Reixa (czyli El Guincho, siemano), dodała synkopy, reggaeton, więcej rapu i jeszcze przefarbowała włosy na blond. Jak mam jej nie uwielbiać? Efektem są dwa rewelacyjne single. Brawurowy "I Luv It" z bełkoczącym Cartim (jedna z najlepszych zwrotek w karierze typa) był dla Camili trampoliną do zupełnie innego targetu. A wers "slow down, baby" to dla mnie definicja 2024 – słuchajmy ambientu, bo to "jedyna słuszna narracja" (jak mówi pan Łukasz) these days. Drugi singielek to "He Knows" z samplem z klasyczka "Give It Up 2 Me" Ojerime, który tylko podbił notowania filigranowej amerykanki kubańsko-meksykańskiego pochodzenia.

Całe C,XOXO może nie jest na tak wyśrubowanym poziomie jak te dwa trafienia, ale jest tu masę popowych łakoci. Chociażby brzmiący jak fragment wyimaginowanego albumu The Life Of Karla "Chanel No. 5", trajektoria i kwieciete linie wokalne w naprawdę dziwnym "Dade Country Dreaming", beztroskie pląsy w "Hot Uptown" z Drejkiem, totalnie catchy reggaeton "Dream-Girl" czy interpolująca Pitbulla fortepianowa ballada "B.O.A.T." składają się na coś w rodzaju dźwiękowej wersji Spring Breakers Korine'a. No i nie zapominajmy o Magic City Edition, bo tam między innymi juniorboysowe "Can Friend Kiss?" i atakujący szokującymi środkami wyrazu jak na pop gwiazdy z miliardami odtworzeń "Baby Pink" (w creditsach kolega z Inc.).

Ten krótki przegląd nie będzie kompletny bez hyperpopowo-2-stepowego duetu Piri & Tommy, o którym już wspominaliśmy w trzecim odcinku Ekstraktu. Dziewczyna zjawisko i kumaty producent z predylekcją do jazzu i jungle uderzyli po raz drugi: tym razem z EP-ką About Dancing. I łatwo się domyślić, że to czysty porcyscore: błogie i delikatne melodie, wulkan popowej słodyczy i wykwintna forma w jednym. Nawet gdy opener pachnie jakimś Parov Stelarem, Sophie w mig czaruje głosem i płyniemy do krainy popowej słodyczy. W "Who Invited U?" Tommy zamienia się w Goldiego (zwłaszcza w ostatnich 30 sekundach), ale cały show i tak kradnie słodziutki jak cukiereczek i leciutki jak piórko "Dog" i co tu kryć – słucham muzyki właśnie dla takich wałeczków. Dlatego zróbcie wokół nich jakiś hałas, bo obecnie nie ma w popie drugiego tak kryminalnie niedocenionego bandu.

Kontynuując popowe wątki: wciąż cieszą mnie piosenki Lary91k, która przypomniała o sobie mini albumem 100PRE YORO. Sporo tu rapowania, są wręcz pharellowsie odnośniki (singlowy "Nada Major"), jest klasyczna Lara ("Un Día" ze zjawiskowym refrenem i eurowizyjną modulacją!), a nawet pojawiła się nasza dobra znajoma Javiera Mena. Poza tym nie zapominajmy o powrocie Ariany Grande. Ja wiem, że teraz została aktorką i pewnie powalczy o jakieś nagrody z Wicked, ale będący adaptacją "Vogue", pilotażowy singiel "Yes, And?" (a to wcale nie jest mój personal fav z tej płyty, bo stawiam na "The Boy Is Mine") sprawił, że o Ariance znowu zrobił się głośniej z powodu muzyki. I trzeba oddać, że całe Eternal Sunshine (ale nie Of The Spotless Mind) to powrót do formy po rozczarowującym mnie Positions.

A co z najgłośniejszym popowym albumem roku, czyli Brat? Cóż, z daleka wyglądało na to, że cała otoczka z wszystkimi memami, imprezami, zjawisko "Brat Summer" czy "kamala IS brat" wskazywałaby, że raczej nie ma się czym ekscytować. Nic jednak nie poradzę, że każdy kolejny odsłuch utwierdzał mnie w przekonaniu, że to jest moja ulubiona wersja Charli XCX. To suma całej kariery Charlotte w skompresowanej formie. Ale też synergia, bo Brat ma swój własny sound – nawet jeśli to umiejętny patchwork PC Music, hyperpopowego blichtru, dance-popu, Uffie (takie rzeczy jak "Rewind" czy "Girl, So Confusing" mogłyby spokojne znaleźć się na Sex Dreams And Denim Jeans, a nawet na wydanym w 2007 roku singielku "First Love") czy odrobiny Maxa Tundry (sprawdźcie końcówkę "Mean Girls"), a nie kompletnie awangardowego, futurystycznego popu, jak chcą niektórzy.

Te dziwaczne piosenki mieszczą w sobie tyle pamiętnych hooków i rewelacyjnych producenckich tricków (wystarczy wziąć pod mikroskop arcydzieło edycji "Von Dutch" z trollerskim "niesamplowaniem" Bodyrox i cronenbergowskim klipem), że aż miło. A tak w ogóle padają nawet głosy, że to najbardziej mainstreamowy hiperpopowy album ever. Pewnie tak, ale na Bracie wszystko się zgadza i wszystko do siebie pasuje tak bardzo, że jestem bezradny i kupuję w całości cały ten projekt. I już PAL LICHO te nowe wersje na Brat And It's Completely Different But Also Still Brat. Bo każdy kolejny odsłuch Brat kończy się tak samo: "fall in love again and again, fall in love again and again, fall in love again and again, fall in love again and again, fall in love again and again, fall in love again and again, fall in love again and again"...

Na sam koniec zostawiłem Arooj Aftab i jej Night Rain, choć mam świadomość, że wychowana w Stanach pakistańska wokalistka to trochę osobne zjawisko w światowym popie i obecnie jedna z największych artystek. Bo cóż mądrego można napisać o jej najnowszym dziele? Że to muzyka do kontemplacji gdzieś na styku jazzowej pieśni, Sade i duchowości Popol Vuh? Albo że "Bolo Na" kreśli link z mrokiem Massive Attack z lat 90? "Saaqi" z pomocą Vijaya Iyera powraca do nieodgadnionego piękna Love In Exile? Jasne, możemy bawić się w etykietki i referencje, ale tak naprawdę bez GŁOSU Arooj, który jest spoiwem i centralnym komponentem całości, niewiele można zdziałać.

To teraz czas na (t)rapujące dziewczny. Jeśli chodzi o krajowe sprawy, to oczywiście Bambi i Young Leosia pod szyldem PG$. Dożyliśmy czasów, że tak świetna muzyka dostała się do ścisłego mainstreamu (chyba wciąż dwie najpopularniejsze popowe zawodniczki w PL), ale nadal w męskich rapowym środowisku słychać ból dupy. No cóż… A przechodząc do liczącej sześć tracków EP-ki PG$: podzielona na mocno imprezowe, dance'owe bangery i bliższe trapowi rzeczy, z których oczywiście wybieram te drugie. I też przede wszystkim przez "Double Match", jedną z najpiękniejszych wielkomiejskich piosenek, jakie słyszał ten kraj w ogóle. Bit Francisa powinniśmy wpisać na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego, a zwrotki dziewczyn (tym razem Sara > Michalina, choć Atmosfera jednak mnie zawiodła, a In Real Life rządzi) wpisać do elementarza generacji Z. A co do tych wiksowych kawałków, to nie jest tak, że to zupełne pudła, bo czy istnieje w polskim popie drugi tak przerażająco SMUTNY imprezowy banger jak "BFF"? Pozostawiam to pytanie otwarte.

2024 rok to też moment, w którym szerszej publice objawiła się Wiktoria Maciuk, kryjąca się za ksywką god.wifi. Pisze o sobie "multidyscyplinarna artystka, skupiająca się na dźwięku i obrazie". Związana z Internaziomale Wiktoria ujęła mnie tym, że totalnie ogarnia internetowe czasy w których żyjemy i jeszcze potrafi to przełożyć na muzyczny język. Seria tegorocznych singli daje jasny sygnał, że god.wifi ma w garści wszystko, żeby rządzić na polskie okołorapowej scenie. Weźmy hiperpopowe "2late", którego chwytliwość ośmiesza skostniałe radiowe gwiazdy polskiego szołbizu. Albo moje ulubione "usa" z gościnką Nath (inna rewelacja krajowej sceny trap), gdzie ujawnia się stonowane i refleksyjne oblicze dziewczyn. Więc napiszę tylko krótko, że czekam na więcej.

Tymczasem w Stanach całkiem nieźle radził sobie sexy drill, zwłaszcza ten nowojorski. Jeśli władcą absolutnym nurtu jest Cash Cobain, to być może królową może zostać Baby Osamaa. Debiutancki mixtape Sexc Summer to dowód na poparcie tezy: zbierający sample zbiorek z asymetryczną sekcją hi-hatów niby stawia na imprezowy vibe, ale ileż w tych bitach jest nastrojowości czy wręcz melancholii. W takim otoczeniu raperka wyrzuca z siebie przefiltrowane przez autotune słowa, które kleją się do podkładów w tak naturalny sposób, że czasem ciężko uwierzyć, że laska zaczęła na poważnie rapować z rok temu? Swoją drogą, ten lekko chałupniczy sznyt tracków trochę przywołuje w mojej głowie pierwsze nagrywki Kitty z D.A.I.S.Y. Rage na czele. A to już zawsze będzie zajebiste odniesienie.

Idąc dalej: dyskografia Tinashe powiększyła się o kolejny mini album. Quantum Baby to logiczny follow-up BB/ANG3L, gdzie jedna z najważniejszych postaci kobiecego r&b robi swoje. Co zawsze mi imponuje, bo mogłaby nagrywać bzdury dla mas, zarabiać setki milionów i odpoczywać w willi popijając drinki. Tymczasem już dobór współpracowników świadczy o tym, że dziewczyna chce robić muzykę (przy poprzednim projekcie pracowała z Sasu Ripattim AKA Luomo i Travisem Stewartem AKA Machinedrum, z którym ma całkiem dobry kontak: patrz track "ZOOM" na 3FOR82). Piosenki? Klasyczna Tina z niesamowitym głosem pływająca po morzach modernizmu. Kto wie, ten wie. Dopowiem tylko, że największy hit z albumu, czyli "Nasty", w zasadzie mógłby ulepić pan Jan Jelinek. W ogóle Jelinek produkujący cały album pannie Kachingwe… Rozmarzyłem się.

Inna ważna dla mnie postać, czyli Bktherula, chyba ostatecznie domknęła projekt Level Five. LVL5 P2 posiada te same wady i zalety, co część pierwsza, a więc jest nierówne. Nie zrozumcie mnie źle: mówimy o jednej z najważniejszych postaci obecnej dekady, od której wymagam albumu na miarę arcydzieła. Wszystkie jej projekty zasługują na uwagę i są interesujące, ale to wciąż nie jest gamechanger (ambient)trapowego/rage'owego środowiska. Dlatego dopisuję "Nun", "Boi", "Insane" i "The Way" do plejki best of Bktherula i czekam dalej na wybitny dłuższy materiał.

Z kolei taka Chanelli korzysta z bardziej tradycyjnych środków (akustyczne gitary w tle czy jungle'owe pętle), ale jej pogrążona w sennej atmosferze EP-ka Double C również przyciągała moją uwagę w skończonym niedawno roku 2024. Takie rozedrgane, wycofane, nocne ambient-trapowe ballady w niekoniecznie sterylnej produkcji (weźmy "Mindful" i "Get Back") to muzyka, którą często nie mogę się nasycić. A żwawsze numery (takie jak "Let Me Know" czy "369") pięknie dopełniają cały obrazek.

Trochę zaskoczyła mnie Clara La San. Wydała dwa równe albumy: Made Mistakes i Good Mourning, z których ten pierwszy zrobił na mnie niemałe wrażenie. To dawka przepełnionego nocną ciszą r&b, którego szukam na płytach Keleli, Tinashe, Alexandrii czy FKA twigs. Ciekawe, że tak fantastyczne efekty udaje jej się osiągnąć całkiem prostymi, a nawet wręcz oldschoolowymi środkami. Nieistotne. Istotne jest to, że piosenki wchłania się ciałem. A jeśli chodzi o coś bardziej osadzonego w aktualnych trendach, to proszę bardzo: wersja Chopped Not Slopped przenosi nas do świata kodeiny i wręcz trip-hopowej maligny. Kto wie, może nawet przebija oryginał?

A jeśli miałbym wskazać jednego kolesia, który zasłużył na tytuł trapera roku, to byłby to oczywiście Flaccosucio. Producent, projektant mody, sportowiec (serio, sprawdźcie jego FB), ale przede wszystkim traper z wszechświatów, który gra w swojej lidze. Zapowiadany album BLK chyba się nie ukazał (niby jest youtube'owa plejka The Black Album, ale był aneks do umowy, a w nim że inne tracki są na YT, a inne w BLK). I to chyba streszcza całą jego postać. Bo nie wiadomo, że coś publikuje oficjalnie czy nie. Tracki pojawiają się i znikają (tak było choćby z błądzącym po uniwersum Mezzanine "Ziroppe"). Czy traktować serio plejki na YT? A co z singlami typu "Porfavor"? Jak traktować kosmiczną serię singli z białą okładką (jeśli przyjąć filozofię yin i yang: przymiarka do jego Białego Albumu?) wrzucanych od niechcenia na Spotify (licznik zatrzymał się przy 17 trackach, z czego ostatni pojawił się 31 grudnia).

Ja nic z tego nie rozumiem i na razie specjalnie nie próbuję. Tylko dlatego, że mogę słuchać tych pojebanych numerów i upajać się bossotwem Kubańczyka z Madrytu. Pan Borys wskazuje, że Flacco "dekontekstualizuje i separuje vibe latino od czystej futurystycznej psychodelii...". To jest czysty modernizm, na który nie zasługujemy. W dodatku te chore majaki są tak nieskończenie grywalne, że można tylko krzyknąć: jak on to robi? "Lujo", "Molly", "Veneno", "Chinatown", "Ambiente" (!)...  Dosłownie jeden po drugim. Co z tego będzie? Jego Biały Album? Jego Embrace (tylko ułożony nie z 9 piosenek, a z 90...)? Strach się bać, ale saga trwa (...kurwa mać).

Z innych ciekawych trapowych zjawisk: grzechem byłoby nie wspomnieć o Cochise i jego Why Always Me? O tym gagatku już pisaliśmy i wielokrotnie go chwaliliśmy, więc tylko krótko napiszę, że to być może jego najbardziej odważny longplay (nieźle pojebane "Google Me" już zyskało status małego klasyka w kręgach kumatych mord, a takie "Might Jump" mogliby na śniadanie skleić Autechre, gdyby nie byli zajęci dopisywaniem kolejnego chorego rozdziału swojej wspaniałej kariery). Poza tym Gunna popełnił album One Of Wun, który z miejsca stał się klasykiem ambient-trapu, a takie rzeczy to miód na moje uszy. A co z głównym rozgrywającym w stawce, czyli Pi'errem Bourne? Trochę pauzuje, już szykuje się do wydania nowego albumu Made In Paris, ale znalazł czas na dogrywkę z Young Nudym na Sli'merre 2, udowadniając po raz kolejny, że jest klasowym bitmejkerem. No i jeszcze Lil Uzi Vert, który też wrócił z drugą częścią swojego flagowego dziełka, czyli z Eternal Atake 2. Nie jest to może materiał tak fluorescencyjny jak wcześniejsze nagrywki, ale za majkiem stoi killer, a przyćmione podkłady potrafią nieźle dokopać. Więc okejka należy się jak nic.

To jeszcze kilka singli, bo nie oszukujmy się: w 2024 rządzą tiktokowe ripiti i plejki, a nie długie albumy. Z krajowego podwórka wybijają się oczywiście Modelki z "Chyba że z Tobą", zwłaszcza w wersji Jaxa Jonesa. Tu nie ma co dyskutować: polskie "Espresso", wiadomix. Wspólny singiel Bambi i Diny Ayady, czyli "100 Bands" to nieporównywalnie mniej medialnie wydarzenie, ale dla mnie również było istotne. Bambi zresztą pojawiła się w singlu "Woda Księżycowa" Kubiego Producenta, który dostarczył tam jeden z najbardziej dojebanych bitów w karierze. Z kolei tiktokowa gwiazda Addison Rae objawiła się muzycznemu światu w wersji globalnej dzięki "Diet Pepsi" i to też należy odnotować. Dużo radości sprawił mi duet Alan Braxe i Falcon z numerem "All This Love" z gościnnym wokalem Bibio, który brzmi jak Steely Dan z Gaucho dla szarych zjadaczy chleba.

Totalnie zaczarowali mnie Dr. Pit i Lolina ze swoim hipnotyzującym "Music Is The Drug (Vista Mare Version)", na błogie wibracje MPB (w tym konkretnym przypadku na muzykę pochodzącą z brazylijskiego stanu Minas Gerais z lat 70.) konsekwentnie stawia białoruski СОЮЗ (czyli znany już warszawskiej i OFF-owej publice Soyuz) w prześlicznym, loborgesowskim numerze "Калі ты запытаеш" (If You Ask)", a honoru k-popu bronił girsband NewJeans, zwłaszcza podwójnym singlem "How Sweet" / "Bubble Gum", który jest totalnie cool. A w sekcji klubowej rządzili Pretty Girl z post-trance'owym "Higher", Shygirl i SG Lewis ze stylowym zapełniaczem parkietu "Mr Useless" i Lucy Tun z super skocznym retro-house'em "Come To My House".

Czas na moją ulubioną sekcję ambientową, w której co roku spędzam najwięcej czasu. Jest tego dużo, więc będę operować telegraficznym skrótem. A więc na dość długiej liście (której i tak tutaj nie wyczerpię) moich ulubionych ambientów 2024 znalazł się między innymi Florian T M Zeisig i jego kosmiczne peregrynacje z odrobiną post-jungle'u i ambient-techno na Planet Inc (Mossed Capable Of Being Observant wydane pod nazwą Angel R też wyborne); Nikolaienko z delikatnym jak olejki eteryczne Meta sprawia, że czas zatrzymuje się na niecałe 40 minut i troski odchodzą w niebyt. Doskonale pasuje klimatem do filmów Sokurowa z lat 90. (Drugi krąg, Kamień czy Nieme stronice); "supergrupa" Cowboy Sadness (z Bing & Ruth na czele) z dawką pełnego życiowej mądrości ambient-country na Selected Jambient Works, Vol. 1, którego nigdy nie odmówię; nie mogło zabraknąć widmowego It Means A Lot duetu Ulla i Ultrafog, przy słuchaniu którego budzą się zjawy. Nie słuchajcie tego po ciemku w samotności. Oczyszczające doświadczenie.

Słowa uznania należą się Carstenowi Nicolai za dwie części z dwóch poszczególnych uniwersów. Medytacyjny HYbr:ID III to kolejna odsłona interdyscyplinarnego cyklu łączącego starodawne japońskie sztuki performatywne z modernistyczną elektroniką Raster-Noton. Z kolei Xerrox, Vol. 5 to najbardziej przystępna i finałowa część serii, w której zaskakująco dużo ciekawych pomysłów aranżacyjnych i użytkowych melodii. To wysokojakościowy neoklasyczny ambient, w którym Alva Noto czuje się coraz pewniej i lepiej.

Ubolewam nad niskim poziomem wydawniczej aktywności w 2024 roku jednego z ambientowych liderów dekady, czyli Roda Modella. 2023 przyniósł kilka znakomitych wydawnictw (w tym oniryczne dziełko Red Hair Girl At Lighthouse Beach z Gigi Masinem), w zeszłym zadowoliłem się ponad godzinnym Music For Bus Stations. Użytkowy koncept zainicjowany przez Briana Eno to jedno, ale gdyby tak czysta, błoga i kojąca muzyka płynęła z głośników na każdym dworcu autobusowym, to świat zdecydowanie byłby lepszym miejscem do życia. Swoją drogą, z muzyką Modella perfekcyjnie koresponduje Sunder duetu Benoît Pioulard i Offthesky. To podobny rodzaj odskoczni poza zwyczajną rzeczywistość, duchem przypominający taśmowe ambienty Williama Basinskiego. Kolejna doskonała płyta do całkowitego zniknięcia w dźwiękach.

A jest jeszcze Blake Lee ze swoim sedatywnym No Sound In Space, Mu Tate z nokturnowym Wanting Less, Romance z odrealnionym vapor-ambientem In My Hour Of Weakness, I Found A Sweetness (polecam też walentynkowy Endless Love i wspólne projekty z Not Waving), Glacial Anatomy eksperymentujący z falami radiowymi na Radiology Noise (Radiation Therapy też warte sprawdzenia), tajemnicza dla mnie artystka Iona kryjąca się pod pseudonimem Tibslc, z brzmiącym jak "nieślubne dziecko Malibu i Romance" (nie będę już podawać autora cytatu, bo mimo że tym porównaniem trafił w sam środek tarczy, to jednak zniszczył 3/4 uroku poetyckiego, który utkany jest ze szczęścia powolnego odgadywania) Silver Visions.

Berliński producent Naemi ze zbierającym masę wspaniałych gości (m.in. Erika de Casier, Florian T M Zeisig, Ulla czy Huerco S.) albumem Dust Devil. Wciąż dostępny tylko na Bandcampie longplay śmiało przemierza światy ambientu, glitchu, IDM-u czy nawet shoegaze'u, tworząc barwną i eklektyczną całość. Podobnie gościnny był Markus Guentner na całkiem absorbującym Kontrapunkt, gdzie zderzają się ze sobą różne nastroje: od niebywałej delikatności po złowieszcze faktury.

Wreszcie przypomnieli o sobie Windy & Carl z trwającym ponad dwie godziny shoegaze'owo-dream-popowym ambientem Heavy Early & The Creation Of Venus. Z drugiej strony głęboko w środku gdzieś, pewnie w jakimś podziemnym przeciwatomowym bunkrze nadaje Cleared, co mocno wyraźnie słychać na Hexa. No i muszę jeszcze wspomnieć o Sundrugs i jego digitalnymi, mocno eksperymentalnymi peregrynacjami na New Lands. Podsumowując tę krótką przebieżkę: jak widać w 2024 roku pięknego ambientu nie brakowało. A na sam koniec zostawiam Was z tym porażającym fragmentem muzyki, przy którym może powstrzymam się od komentarza.


TOP 10 PŁYT
Rafael Toral Spectral Evolution
Charli XCX Brat
Future Mixtape Pluto
Cash Cobain Play Cash Cobain
Ulla / Ultrafog It Means A Lot
Oranssi Pazuzu Muuntautuja
Boundary Oxido En El Espejo / ³com
Mo Dotti Opaque
d'Eon Leviathan
Baby Osamaa Sexc Summer

TOP 10 SINGLI
Camila Cabello / Playboi Carti "I Luv It"
Take Van "Bless Me Baby"
PG$ "Double Match"
Mitaya "Backstab"
Piri & Tommy "Dog"
Sabrina Carpenter "Espresso"
Camila Cabello / Lil Nas X "He Knows"
god.wifi / Nath "USA"
HWI / Kim Hanjoo "Humanly Possible"
Modelki "Chyba że z Tobą (Jax Jones Remix)"


 I na koniec obszerna ekstraktowa playlista portretująca rok 2024.


Strona #1    Strona #2    Strona #3    Strona #4    Strona #5    Strona #6    Strona #7

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)