RECENZJE

Zomby
Dedication

2011, 4AD 6.9

"Dedicated to BDM 11.11.46 – 25.06.10". Ten napis, a także miniaturowy obrazek złamanego serca nadrukowany na CD to właściwie jedyne rzeczy, jakie znajdziemy po rozpakowaniu Dedication. Zomby w wywiadach zarzeka się, że śmierć jego ojca przyszła w momencie, kiedy materiał na płytę był już praktycznie ukończony – z wielkim trudem przychodzi jednak odrzucić ten, tak bardzo nęcący przecież, klucz interpretacyjny. Szczególnie w momencie, gdy trzyma się w rękach album patrzący w ślepia pustce podobnej do tej z którą Noon mierzył się na Pewnych Sekwencjach. Inspirowane stratą, bądź nie, jedno pozostaje pewne – Dedication, odsuwając na chwilę formę na drugi plan, jest zdecydowanie najdalszym wypadem Brytyjczyka w głąb treści – kategoryczna odpowiedź na pytanie, czy aby na pewno udanym, zdaje się jednak wymykać.

Pierwsze zetknięcie z Dedication dla słuchacza mojego pokroju, obracającego się dotychczas w skondensowanych mikroświatach Zomby (EP) czy One Foot Ahead Of The Other, przypomina wyjście z ciemnego pomieszczenia prosto w jaskrawe słońce. Podczas gdy wcześniejsze próby Zomby'ego z formatami wykraczającymi poza ramy singla operowały ściśle określoną paletą środków w celu osiągnięcia pożądanego w danym przypadku brzmienia (czy był to wyciągnięty siłą z grobu rave z Where Were... czy też delikatne, krystaliczne struktury OFAOTA), tak Dedication zdecydowanie mniej zainteresowane jest utrzymywaniem jednolitej formy.

Ambient "Vanquish", nu-jazzowy (sic!, w tym przypadku raczej "sick!") vibe "Salamander", trance'owe synthy "Lucifer" ale i irytujący glitch'owy loop "Haunted" – wszystko to zmieściło się na "Dedication", dodatkowo skompresowane do śmiesznego jak na długograj rozmiaru 35 minut. I chociaż rozmyte, burialowe tekstury "Natalia's Song" zaraz po ostrych dźwiękach "Witch Hunt" drażnią, to szybko okazuje się, że Dedication, mimo potknięć, jest ułożone w wielce pomysłowy sposób – w swych najlepszych momentach nabierając flow właściwego setom dj'skim, jak w przypadku płynącego ciurkiem tria "Alothea/Black Orchid/Riding With Death" czy dzielących wspólną pętlę "Lucifer" i "Digital Rain". Za spinającą wszystko klamrę służy tu jednak nie brzmienie, a nastrój – niepokojący, nieziemski, przywodzący na myśl termin "witch house", a okazjonalnie tylko przekładający go na rzeczywiste dźwięki, które przez większość czasu obracają się w kręgach czysto wyspiarskich, wywodzonych raczej z grime'u niż hip-hop'u, inspiracji. Opowiadając na przestrzeni płyty historię o szkolnej strukturze wstępu, rozwinięcia i zakończenia, Zomby robi z Dedication, płyty trwającej blisko dwa razy krócej niż ostatnia "epka" Sufjana, LP z krwi i kości. Słabo?

Jak łatwo się domyślić, biorąc pod uwagę ilość tracków, które znalazły się na płycie(16) jak i długość jej trwania, na Dedication przeważają miniaturki. Sprawiają one nierzadko wrażenie notatek lub szkiców – sposób produkowania muzyki przez Zomby'ego ma w sobie wiele z renesansowej "gracji", cechuje go ta sama nonszalancja, podówczas wielbiona jako cnota. Większość materiału na Dedication jest niewymuszona, tracki brzmią jakby mogły być zrobione w pół godziny, godzinę – wzorem twórcy ukrywają swoje prawdziwe oblicze, od czasu do czasu jakby od niechcenia zmiatając większość rzeczy wydanych na przestrzeni ostatniego roku. A jednak, ku frustracji słuchacza, pojedynczym kawałkom zdarza się dreptać w miejscu, mimo że przecież mało co przekracza tutaj próg trzech minut. Martwi to o tyle, że wystarczy na chwilę tylko włączyć "Digital Rain", aby przekonać się jaki talent drzemie w tej enigmatycznej postaci, w jak niesamowity sposób potrafi bawić się ona tempem i strukturą poszczególnych utworów.

Mieszanka geniuszu i hasła "mam wyjebane" to jednak w przypadku Zomby'ego chleb powszedni - nowością jest za to fakt, iż Dedication dokumentuje odejście od taneczności, która, nawet jeśli tak nietypowa jak w przypadku "Kaliko" czy "Helter Skelter", była dotychczas stałym elementem produkcji Brytyjczyka. 2-stepowe bity z OFAOTA trafiły do lamusa, a ich los w dużej mierze podzieliły również przyprawiające o zawrót głowy arpeggia, które, jeśli już się tu pojawiają, to grając na zdecydowanie wolniejszych obrotach, jak w "Thing Fall Apart" ze skądinąd marną kontrybucją Pandy. Elementy te złożone zostają na ołtarzu wspomnianego już klimatu, który jednak nagle, pod sam koniec, okazuje się prowadzić Dedication prosto w przepaść.

Tak, tak – Zomby największe rozczarowanie serwuje nam na ostatniej prostej, tuż przed lądowaniem, kiedy najbezpieczniej byłoby włączyć autopilota. Na dodatek robi to, wpadając we własne sidła. Nakręcając spiralę melancholii i niepokoju zapędza się za daleko i dorzucając na wysokości "Haunted" nisko zawieszony fortepian, wprowadza nieopatrznie Dedication na tory black metalowych teledysków, gdzie za duża dawka substratu mroku daje czasem produkt w postaci faceta w lateksowych spodniach i z makijażem a la czarny łabędź. W kierunku tej samej przepaści gna z językiem na wierzchu obok "Haunted" również i "Basquiat". Trudno powiedzieć komu gra ten, ubogi pod każdym względem, marsz żałobny. Basquiatowi? Ojcu? Płycie? Kiedy wszystko wydaje się już być stracone, pojawia się jednak "Mozaik" i dzięki bogu wszystko kończy się umiarkowanym happy endem. Samolot jakoś opada na pas, co prawda bez skrzydła i silników, za to z pasażerami, kończącymi właśnie odmawianie kolejnej zdrowaśki.

"Aquarium". Zdaje się, że to właśnie od tego kawałka, cichaczem wrzuconego na Youtube i do dziś dostępnego wyłącznie tam, na poważnie zacząłem rozkminiać Zomby'ego w kategoriach cudownego dziecka elektroniki. Nie chodziło tylko o przyprawiającą o ciarki teksturę, której przetrwała starcie nawet z 64 kbps czy na długo zapadający w pamięć rytm. Wszystko odsyłało do czegoś nieuchwytnego, do tajemnicy, która sprawiała, że "Aquarium" miało ze swym imiennikiem z "Carnaval des animaux" dużo więcej wspólnego niż tylko tytuł. Tego mistycyzmu, na swoje szczęście, dotyka momentami i "Dedication", co sprawia, że niełatwo jest odstawić je na półkę. Święte słowa panie Huxley – transcendencja jest najsilniejszym z narkotyków, a może raczej tym, co czyni narkotyk. "They don't really know what I do, only my dad was involved" – opowiada o swojej rodzinie Zomby w jednym z wywiadów – "I think they think I sell drugs to be honest". I nie są wcale daleko od prawdy, choć "Dedication", głównie za sprawą sprowadzającej na ziemię końcówki, nie jest tak upragnionym przeze mnie złotym strzałem.

Marcin Sonnenberg    
22 lipca 2011
BIEŻĄCE
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)
Wywiad z Jasonem Pierce'em