RECENZJE

Young Thug
Beautiful Thugger Girls

2017, Atlantic 6.1

Najpierw setup całego tego świata post-JEFFERY – współcześnie Thugger to jeden z tych niewielu liczących się w grze typów, którym w jakimś spektakularnym miejscu przydałoby się postawić pomnik dorzucając w pakiecie objęcie patronatem kilku ulic. Rapowy tuz bezpardonowo biegający w sukience trendsetterując Butlerowskie "gender" przy jednoczesnym konfliktowym tkwieniu w epicentrum zbrutalizowanej rap gry – niby środowisko już od dawna zostało rozcieńczone płaczliwymi wyznaniami Drake'a, ale wciąż… "Koleś, to nie jest zabawa dla małych metro dziewczynek" – z takim imidżem ta kwestia byłaby nieco problematyczna, gdyby nie to, że oprócz niekwestionowanej charyzmy, przy życiu trzyma go to, że jego ad-libowe, wokalne "pojebaństwa", to coś, o co zabija się pół tej zdecydowanie lepszej sceny. Bawiąc się w prostą grę, rozpisując sobie hieroglifami na wyrwanej kartce jego wady i zalety, i to, co jest potrzebne do osiągnięcia przez niego tej pełnej społecznej mitologizacji (już i tak w sporym stopniu dokonanej) kończącej się zasłużonym wniebowstąpieniem, brakuje mi tylko kilku lat ciężkiej pracy; nieprzerwanie wydawanych, tak, jak dotąd ocierających się o topową stawkę mixtejpów, no i trochę sensownych kolaboracji dotychczas oscylujących w większości przypadków wokół siódemkowych rejonów. Na kartce pojawiło się też oczekiwane LP – no to jest LP – a z nim jest jeszcze powtarzany jak mantra motyw, że w sumie przemysł muzyczny byłby trochę lepszym miejscem, gdyby światło dzienne ujrzał śpiewany Thugger – co wspólnie zlało się w tym jednym, dzisiejszym punkcie pięknych, opryszkowych kobiet.

Na co komu coś takiego? Bo po pierwsze: łobuz kocha najbardziej i nawet największy więzienny zakapior od czasu do czasu swojej pannie musi tych kilka sentymentalnych pościelówek zanucić, nawet jeśli ma to czynić w tak skrajnie niesubtelny i wulgarny sposób jak czyni to Young, czarując swoje mięsiste linijki w stylu: "Thinkin' 'bout masturbating to your nudes" – ale to wiadomo. W końcu to rodzaj osoby, dla której tekst to tło, dalszy plan, za co – za tego typu wartościowanie – nieprzerwanie będę go do grobowej deski propsował. No i po drugie (zdaje się, że najważniejsze): zeszłoroczne "RiRi" oprócz tego, że Young wg Animal Planet w tym kawałku to najlepiej udawana foczka na muzycznym rynku, to to wyjące Oou!!!Oou!!!Oou!!!Oou!!!, to jeden z dźwiękowych top-topów 2k16 (a weźcie se te przereklamowane "Pickup The Phone"). Nie powinno zatem nikogo dziwić, pojmując fajność tej koncepcji, że za rozciągnięcie inspirowanych tym wałkiem klimatów do pełnometrażówki można byłoby wznosić modły kreśląc pentagramy na panelach do lecącego w tle "Harambe".

Na potwierdzenie artystycznej jakości oraz przyszłego finansowego powodzenia można było stawiać dolary przeciwko kasztanom w oczekiwaniu na nowy materiał… I wiecie co? Bo gdy w końcu słowo ciałem się stało przyoblekając się w nowy album, to świat tego nie ujrzał, nie mógł ujrzeć, bo wynik sprzedaży jak na rangę Thuggera był żartem. A co staje się w tym wszystkim najgorsze to to, że stało się to pomimo tego, że to po prostu jest dobra płyta, a sam opryszek wspomagany siłą kompani takich nazwisk jak Future czy sam pan Snoop, zdaje się ponosić dotkliwą klęskę na dwóch płaszczyznach – na tej medialno-finansowej, którą już omówiliśmy, i na tej powiązanej z pozostałą dekonstrukcją samego materiału. A ten niestety nie wytrzymuje tempa pozbawiony otoczki niekonwencjonalnych środków wyrazów, jakie cechowały niepokornego Thuggera na poprzednich materiałach. Ugrzeczniony, utemperowany i zwalniający w dolne rejony ilości tak uwielbionych skrrrytów na minutę. Dość inwazyjnie wchodzący w popowe Drake'owe klimaty, które kręcąc się w nieco powolniejszym kodeinowym sosie poprzetykane zostają przyzwoitymi, ale nieco pustawymi bitami i sporą warstwą nieco przesadnie łzawego sentymentalizmu. Jeśli ktoś poszukuje tej niedawnej oszałamiającej dzikości, szaleństwa, świadectwa niepokojącego zaburzenia tożsamości – to przykro mi to mówić – ale nie będzie agresywnej gangsterki czy ocierania się o granicę geniuszu. Thugger wyjeżdża ze zbiorem w większości dobrych i równych kawałków, kładących się niestety w poprzek możliwości budowania na ich fundamencie prawdziwej legendy.

Czy mamy tutaj do czynienia z czymś złym? Czy to dobra płyta? Trzy minuty z "Take Care", "Family Don't Matter", "Tomorrow Til Infinity" – dziękuje, dobranoc, pozamiatane, ewakuacja, nic tu po mnie. Mocna i bardzo atrakcyjna szósteczka ze sporym niedosytem związanym z tym, do czego przy dobrych wiatrach Young nas przyzwyczaił.

Michał Kołaczyk    
3 sierpnia 2017
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)