RECENZJE

VNM
Etenszyn: Drimz Kamyn Tru

2012, Prosto 7.0

"Czekam na drugi legal, skrócony do 10 tracków i bardziej spójny (na Da Nekst pojawia się około 10 producentów), lepszy bitowo" – tak pisałem w grudniu, gdy w pamięci już trochę zatarły się wrażenia z pierwszych odsłuchów DNB. Im dalej od premiery mixtape'u 600 V, który zapewnił elblążaninowi kontrakt, tym bardziej widać, że konsekwencja się opłaciła i że względnie spory talent nie ginie gdzieś w odmętach internetów, że marginalność i znikanie "gwiazd" podziemia to raczej świadomy wybór. Zgodnie z życzeniami – Etenszyn to duży krok w przód, pełniejszy, ciekawszy i bardziej konsekwentny, nie męczący wyłażącym z legalnego debiutu plastikiem.

Jak wiadomo, VNM nie jest obdarzony jakimś specjalnym charyzmatem, jara się Bukowskim jak każdy raper w kraju, nic ciekawego nie mówi na bitach, linijki które najłatwiej zapamiętać to wymuszone złożenia – to się nie zmienia od lat, przy czym nie obrażałbym się – koleś jest świetnym warsztatowcem, jego styl opiera się na synkopowanej frazie, raczej prostych przerzutniach i przyspieszeniach, dużym wyczuciu bitu, poprawnym filologicznym słuchu, co i tak lokuje go w czołówce polskich raperów posiadających choć trochę własnej tożsamości, a poza tym trafiają mu się perełki w stylu "kowbojski look jak Lucky" albo fajnych środowiskowych opowiastek z "Zrobią to za mnie" i jest wcale śmiesznie. Dopóki nie dominuje nad bitem (jak w partiach śpiewanych) jest to fajna muzyka, zwłaszcza, że wspomnianych podwójnych potrójnych na siłę jest na "Etenszyn" mniej niż kiedykolwiek.

("Padał grad, padał grad, padał padał grad i do tego raz po raz zawiał halny wiatr" zaśpiewane manierą Drake'a- co wy na to?)

Warto wam jednak zasygnalizować, że jest to raczej recenzja entuzjastyczna, przy czym MC po prostu włożył dużo pracy i energii, żeby nie zmarnować tytanicznej pracy producenta o znacznie większej skali talentu. Większość tych bitów mogłaby błyszczeć na Watch The Throne, gdyby Kanye nie był tak straszną ciotą. Przyzna to każdy, kto nie ma kompleksu Zachodu- SoDrumatic jest w tym momencie nie do zatrzymania. Głuche bębny nałożone na lodowate tła w "Dymie", podkręcona do niemożliwości stopa w "Nigdy Więcej", genialnie chwytliwy i patetyczny refren "Potrzebuję" (ciarki!), wielopłaszczyznowe dialogi gitar w "Jesteś", nieprzesadnie lamerskie pianinka w "Fanie" czy "Na weekend" i uzupełniany pokwikiwaniem Łoza "Choćbym Miał Zostać Sam" to bezbłędna sekwencja, kolejny już triumf typa, którego z dnia na dzień oddziela coraz większy dystans od pozostałych polskich producentów. Świetnie uzupełniają to zajebisty jak zwykle Matheo, znany wcześniej ze współpracy z Sokołem Drumkidz i 7Inch.

Ponad 10 lat czekałem aż polski mainstream pójdzie po rozum do głowy, aż zmyje z siebie stygmatyzującą "komercję", zastępując ją po prostu rapem na wysokim poziomie, w którego produkcję i promocję włoży się duże pieniądze, które zaprocentują orzeźwiającą jakością. I szczerze powiedziawszy długo wątpliwe pozostawało dla mnie, że może to zrobić ktoś spoza skrystalizowanej, bardzo wąskiej pierwszej ligi – może Pezet, może Mes. Ale Pezet od roku przekłada premierę grime'owej (czyli spóźnionej o 10 lat) płyty, której producentem wykonawczym jest spóźniony o 30 lat Sidney Polak. Mes obok bitów genialnego SoDrumatica potrafi uraczyć nas spóźnionym o 20 lat d'n'b czy spóźnionym o 100 lat "punkowym wygrzewem". Artyzm raperów nie gra akurat pod tym względem w innej lidze – ciężko pogodzić rozwój z graniem drewnianego punka; gdy jesteś raperem i chcesz się zerwać z rapowego kagańca, to nie w zużyte klisze innych dziedzin.

Część inspiracji VNMa ma 3 miesiące. Może to po prostu higiena umysłu, ciekawość i pasja, których nie zakłócił nawet sukces debiutu w Prosto. Możliwe też, że to iluzja, granie na sentymentach "naszej drużyny", ale znów, jak w mającej prawie rok recenzji Kandydatów Na Szaleńców, powołam się na podsumowanie roku, tym razem Pezeta. Otóż z płyt które mu się spodobały wymienia on 2 płyty kolegów (Fokusa i Sokoła) i Skrillex. Wchodzę na fejsa VNMa i 2 dni temu linkował on Childish Gambino, w tekstach namecheckuje The Weeknd, by nie wspominać o najoczywistszych i słyszalnych wpływach. Niby nic, "co za różnica!"- powiecie. Nie, nie powiecie. Ale też nie ispiracje nagrywają płyty.

I jeśli następna płyta ma być tą "następną najlepszą", i spełnić się mają moje marzenia o mainstreamie na światowym poziomie, wystarczy uciec, odbić się od bycia wersją 2.0, bycia updatem. Jeśli legalny debiut był wejściem z buta w świat zdominowany przez starych graczy, gdzie porównywano VNMa do najlepszych z Polski, i jeśli teraz porównuje się go do J.Cole'a i Drake'a, to nie wyobrażam sobie, żeby trzecia płyta nie była ustanowieniem nowej jakości (bo póki co jęki że "wszystko wtórneeee" brzmią co najmniej groteskowo). Zwłaszcza, że są ku temu środki, niesamowicie kreatywni producenci na światowym poziomie i skokowy rozwój. Wystarczająco dużo, by tytuł 3 LP nie był spolszczeniem.

Łukasz Łachecki    
21 lutego 2012
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)