RECENZJE

Vampire Weekend
Father Of The Bride

2019, Columbia 4.1

Jeśli mnie dotychczasowe porcysowe doświadczenia nie mylą, jestem przedstawicielem – jeśli nie jedynym, to na pewno wąziutkiej grupki, którą Tony Iommi policzyłby na palcach jednej ręki - fanów projektu Vampire Weekend. Właściwie to byłem. I przy okazji premiery najnowszego albumu nowojorczyków wychodzę na głupka. Afrykańskie inspiracje i ujmujące, ŻWAWE i precyzyjne bębnienie pałkera składały się na debiucie na parę niegłupich hooków i zaraźliwy wajb, który określiłbym sunshine-punkowym. Późniejszy uberhajp Pitchforka - chyba nawet bardziej nieznośny niż ciężkie przypadki Arcade Fire czy przedtrumpowego Westa - nie obrzydził mi tych typków, bo, krótko mówiąc, piosenki dalej się zgadzały. Dziś z patentów, za które jeszcze niedawno ceniłem Wampiry, nie ostało się właściwie nic, no może z wyjątkiem sprawnych i MĄDRYCH tekstów Koeniga.

Przyczyny sporej obniżki formy zespołu można by upatrywać w nieobecności kluczowej dla piosenkopisarstwa tego bandu postaci – Rostama Batmanglija. To z pozoru dobry trop – szczególnie biorąc pod uwagę mnogość obsługiwanych przez niego instrumentów, creditsy wcześniejszych płyt i fragmenty wywiadów udzielanych przez samych muzyków – z tego zestawu wyłaniał się obraz cichego lidera rozdającego karty z drugiego planu. Taką optykę mocno zaburza jednak pozazespołowa działalność Amerykanina. Z solowego debiutu nie potrafię przypomnieć sobie dziś absolutnie niczego, a co do współpracy Rostama z Hamiltonem Leithauserem, pamiętam jedynie, że poziomem dorównywała późnym Walkmen, więc wolę nie próbować.

Piosenki z Farther Of The Bride leżały więc tym razem właściwie wyłącznie w gestii Ezry Koeniga; rezultat dość drastycznie degraduje mój odbiór tej postaci – z SYMPATYCZNEGO zdolnego tekściarza do męczącego trzecioligowego songwritera. Męczący jest też album, bo nieświadoma chyba miałkości materiału grupa zaserwowała tu osiemnaście indeksów - prawie godzinę muzyki, a przecież brak pomysłów i odtwórczość było słychać już w "Harmony Hall", pierwszym singlu, którego autoreferencyjność porównywalna może być chyba tylko z tegorocznym Stachurskim. Sporo riffów brzmi tu jak zadania domowe pierwszoroczniaka w szkole muzycznej – weźmy motyw otwierający "Sunflower" czy arpeggia z "Bambiny". Odnotujmy też reprezentatywny dla albumu "We Belong Together", z którym wszystko jest źle: pierwsze dziesięć sekund uzmysławia mi, z jak niedojebanym myśleniem o piosence tu obcujemy, dalej – wysunięty na pierwszy plan wokal Koeniga irytuje bardziej niż zwykle, a feat panny z Haim spływa po mnie jak po kaczce.

Czytałem gdzieś w anglojęzycznej prasie, jak recenzent nieironicznie zestawiał ten album z s/t Beatlesów. Po odsączeniu całego absurdu z tego porównania dochodzę do wniosku, że gość przypadkiem mógł trafić w sedno. Właściwie jestem w stanie uwierzyć, że Koenig i spółka mogli celować w nagranie swojego Białego Albumu. Przedwczesny pogrzeb VW może być więc po części winą całego dzisiejszego recenzenckiego szamba, reprezentowanego tu przez wspomnianego Piczforka. Pospieszna sakralizacja takich bandów w dziewięćdziesięciu procentach przypadków przepoczwarza je w odpychające karykatury – spieszę donieść, że ten śmieszny typek z Arctic Monkeys ma fajny akcent, ale nie jest nowym Morrisseyem, a Vampire Weekend zamiast nowymi Beatlesami stali się oficjalnie kolejną indie-wydmuszką.

Stanisław Kuczok    
22 maja 2019
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)