RECENZJE

Thee Silver Mt. Zion Orchestra & Tra-La-La Band
13 Blues For 13 Moons

2008, Constellation 0.8

Khem... No to ja nie pamiętam kiedy ostatnio z własnej woli słuchałem tak złej płyty. Droga klaso, ponownie mamy do czynienia z triumfem nadziei nad doświadczeniem. Nadziei, że po ostatnim albumie, że nie może być gorzej. A jednak. Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra & Tra-La-La Band (to już drugi ich album wydany dokładnie pod tym samym szyldem, może wreszcie zdecydowali się jak się nazywają) to album, w którym chujowe jest wszystko z jednym malutkim wyjątkiem, który jest jednak w tej chujowości obtoczony i łatwo go przegapić.

Oczywiście Thee Silver Mt. Zion interesuje świat przede wszystkim z racji na osobę fundatora, który był w Godspeed You Black Emperor! od samego początku do chwili obecnej. I oczywiście podobieństwa między tymi dwiema formacjami są wyraźne. Thee Silver Mt. Zion stanowi takiego głośniejszego Godspeeda, pozbawionego wszelkiej subtelności i niedopowiedzeń. Tak jak słuchając nawet Yanqui U.X.O. mam wrażenie kulturalnej pełzającej wysmakowanej apokalipsy, tak obcując z Górą Ziom widzę cud post-atomowej mutacji rozdeptujący wieżowce (tu lepsza byłaby analogia filmowa, ale nie widziałem dobrej produkcji katastroficznej). A poza tym brak formacji wielowymiarowości, ważnej chyba przy tworzeniu epickich wariantów post-rocka. Na Horses In The Sky ta ilość środków wyrazu była uboga. Teraz już posucha zupełna – nie ma nic poza neurozą eksploatowanych przez dziesiątki minut motywów.

Chujowe są wszystkie tytuły utworów z "1 000 000 Died To Make This Sound" na czele. Rany gościa na trampolinie – chujowa i archaiczna jest nawet koncepcja albumu z pierwszymi dwunastoma indeksami wypełnionymi kilkusekundowymi piskami. Przekaz również da się określić jednym słowem. Formacja po raz kolejny postanawia pierdolnąć słuchacza swoimi bólami. A boli dużo rzeczy: "I just want some action / No heroes in my radio" grzmi Efrim w openerze chociażby. A głos ma tak do bólu niemelodyjny i chropowaty, że ja również odczuwam ból. Tyle, że w wymiarze estetycznym.

No to jeszcze żeby uzasadnić dość pozytywną jak na te warunki ocenę – jest kilkadziesiąt sekund albumu, do których poważnie chce się wrócić. Począwszy od drgnienia wiolonczeli na 3:22 przez 50 sekund rozgrywany jest masywny, kroczący motyw przyprawiający o lekkie ciarki. Faktycznie jest to jedyne kilkadziesiąt interesujących sekund w trakcie godziny obcowania z 13 Blues For 13 Moons. Byłoby dłużej, ale Efrim ma chyba zbyt wiele do powiedzenia.

Filip Kekusz    
2 kwietnia 2008
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)