RECENZJE

Steve Hauschildt
Dissolvi

2018, Ghostly International 6.9

Może nie jest to zbyt oczywiste, ale po złączeniu kilku faktów i krótkim namyśle okaże się, że Steve Hauschildt to jedna z "najważniejszych" figur ambientowej baśni w obecnej dekadzie. Konsekwencja, zaangażowanie, systematyczność, praca – zdaje się, że te wszystkie wartości przyświecają byłemu CZŁONKOWI Emeralds (z którymi wyczarował dziełko Does It Look Like I'm Here?), bo zważmy na to, że amerykański producent jest "w grze" już ponad dekadę i przez ten czas na jego koncie pojawiło się całkiem sporo wydawnictw. Złośliwi powiedzą, że Hauschildt ciągle "gra to samo" – wciąż pozostaje w świecie statycznie lejących się dźwięków, ambientowych teł, zimnych wiatrów, delikatnego krautowego pulsu, cichutkiego deep-techno, odblasków szkoły berlińskiej, dyskretnego kosmische musik, miękkiej prog-elektroniki spod znaku Jeana Michela Jarre'a, czasem synth-popu w kraftwerkowej scenerii, sennego minimalizmu, czasem pod cieniem mroczniejszych drone'ów czy muzyki do głębi ilustracyjnej... Wychodzi więc na to, że niby "wciąż to samo, zmienia się pogoda i wiek", a jednak za każdym razem akcenty rozkładają się inaczej, środek ciężkości zostaje ułożony w inny miejscu czy po prostu Steve ma inny pomysł na przekazanie swojej artystycznej wrażliwości.

Ten powyższy, dość ogólny szkic pozwoli teraz na łatwiejsze przybliżenie tego, co pojawiło się na Dissolvi. "Moim zdaniem według mnie" ostatni LP Hauschildta to jego "najlżejsze", najbardziej wychillowane, rozmarzone i senne dziełko w karierze. To jakby zbiór improwizowanych wycinków sesji zmęczonego po długiej całonocnej imprezie albo znudzonego nudnym widokiem z hotelowego okna producenta. Liczy się uchwycenie momentu w czasie, chwili, która sprawia, że zaczynamy się czuć komfortowo, bezpiecznie czy po prostu dobrze. Przynajmniej ja tak odbieram impresje w rodzaju "Phantox" (migotliwy motywik dość ostentacyjnie przywołuje "Do While" i bardzo mi się to podoba) czy wzbogacony wokalizą Julianny Barwick, niebiański "Saccade". Idąc dalej, natrafiamy na błądząco-plumkający quasi-balearic "Alienself", mocno korespondujący z majakami For Those Of You Who Have Never Huerco S. SIELANKĘ nieco kruszy dntelowski (oczywiście z Life Is Full Of Possibilities) "Aroid", choć nie na tyle, żebym potrafił się wybudzić z sennej maligny serwowanej na Disslovi.

Ale pod koniec robi się bardziej żwawo, a nawet dancefloorowo. "Syncope" brzmiący jak track z płyty Pantha du Prince'a, na której pojawił się Panda, a "Lyngr" to urocze "zamiatanie" techno-miotełką parkietu, przygotowujące nas na całkiem brutalny jak na warunki tej płyty finał. Album zamyka tytułowe nagranie, mocno kojarzące mi się z pracami Chrisa Clarka, tylko w bardzo lajtowych warunkach egzystowania. A jeśli chodzi o końcową refleksję, to oczywiście nie mogę zbyt mocno narzekać na bajkowe opowiadania dźwiękiem pana Hauschildta, ale nie ukrywam, że to mogła być bardziej intrygująca i silniej wiążąca mnie relacja. Koleś doskonale opanował ambientowy język i trochę upaja się swoim perfekcjonizmem w bezpiecznym, domowym zaciszu, a ja chyba powoli czekam na jakieś zburzenie (przynajmniej przestawienie) fundamentów w wizji Steve'a i na nowy rozdział w jego dyskografii: z radykalnymi skrętami i nieprzewidywalnymi akcjami. Mimo wszystko o Disslovi będę na pewno pamiętać – zwłaszcza, gdy będę szukać czegoś o błogich, sedatywnych właściwościach.

Tomasz Skowyra    
14 listopada 2018
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)