RECENZJE

Schoolboy Q
Habits & Contradictions
2012, Top Dawg
Słuchając drugiego pełnoprawnego albumu rapera z Compton (zeszłoroczny Setbacks był również
cacy), nie mogę się momentami oprzeć wrażeniu, że Schoolboy Q pomylił wybrzeża. Całe fragmenty
Habits & Contradictions przywołują swoim industrialnym, zimnym bitem i całkiem-na-serio
tematyką tekstów największe momenty nowojorskiego hardcore rapu. Muzyka Schoolboya, mimo
spajającego semiotycznego elementu w postaci zioła, nie brzmi w żadnym wypadku jak upajający odlot
w kalifornijskim słońcu. To raczej bad trip: nawet, gdy koleś rapuje o "House full of money / Tub full of
bitches", nie wierzymy w jego wychillowanie, bo esencją kawałka jest tu podskórna neuroza oraz miejska
melancholia.
Klimat ten tworzą zarówno nieco niezgrabny flow Schoolboya, gdzieś pomiędzy Prodigy a Eminemem
(szczególnie w "Raymond 1369" białas nasuwa się na myśl), jak i mocarne, wspaniale wyprodukowane
podkłady. Bity to zresztą najlepszy element płyty, tak jak w zeszłym roku było w przypadku
LiveLoveA$AP; każdy kawałek może pochwalić się smakowitym motywem tu i tam, a większość
wymiata także całościowo. "My Hatin' Joint" to mój ulubieniec, z linią basu przypominającą "Warning"
Biggiego i ujmującym samplem fletu (piszczałek?); podkład jest tu oddychający, pełen przestrzeni i
kojących warstw perkusji. Kulminacją bitotwórstwa jest też hitowy "Hands On The Wheel", którego
śpiewany refren mógłby pochodzić z mojego ulubionego popowego kawałka roku, gdyby tylko w całości
wyprodukował go Best Kept Secret (niestety oryginalna wersja Lissie pozostawia wiele do życzenia).
Inspiracje złotym gangsterskim NY pojawiają się co krok: początek "Nightmare On Figg Street" nie
odstawałby stylistycznie na The Infamous, "Oxy Music" wyciągnięte jest żywcem z soundtracku
do Ghost Doga, a przerywnik "Tookie Knows" to w równym stopniu Odd Future, jak i Dr. Octagon.
No właśnie. Schoolboy Q jest w końcu członkiem kalifornijskiego Black Hippy i ziomkiem Kendricka
Lamara, więc wszystkie jego Wu-Tangowe ekscesy stonowane są jednak nutą narkotycznej psychodelii
i new-schoolowym eksperymentalizmem. Wspomniane "Nightmare On Figg Street" leci przecież na
futurystycznie "południowym" bicie (tak samo jak "Druggys Wit Hoes Again" zresztą), a "There He Go"
sampluje... Menomenę. Ostatecznie dychotomia ta jest jednakże siłą płyty: Habits & Contradictions
przypomina mi o tym, co w rapie było swego czasu najlepsze i ukazuje to, co najfajniejsze jest teraz.