RECENZJE

Różni Wykonawcy
A Gothic-Industrial Tribute To Smashing Pumpkins

2001, Cleopatra 1.8

Nie jestem wielkim fanem zespołu Smashing Pumpkins. Po prostu lubię sporo ich utworów, potrafię docenić wkład w bieg rockowej historii ostatnich lat. Ale nie o to tutaj chodzi. Bo chodzi o to, że trafiłem przypadkiem na jedną z najgorszych płyt, z jakimi się ostatnio zetknąłem. Trafiłem na jakąś potworną profanację twórczości Corgana i spółki, która miała jeszcze czelność nazwać się "hołdem" (z angielska "tribute"). No bez przesady, chyba wiem, co oznacza hołd.

"Hołd: 1. wyraz czci, poważania, uwielbienia, zachwytu; 2. hist uroczysty akt uległości składany zwycięskiemu lub potężniejszemu władcy przez słabszego" (Słownik Języka Polskiego, PWN). No tak, kolesie z wytwórni Cleopatra Records znają chyba inną definicję tego słowa. Na przykład: "bezczeszczenie, potraktowanie rzeczy bez należytego szacunku, interpretowanie dzieła w sposób obniżający jego wartość". Lub coś w tym guście. Takie "hołdy" składali już innym artystom, w tym Radiohead i Tori Amos. Teraz przyszedł czas poznęcać się troszkę nad dokonaniami biednego Billy'ego.

A Gothic-Industrial Tribute To Smashing Pumpkins to, jako się rzekło, kupa gówna. Jest wiele czynników decydujących o takim stanie rzeczy. Za najważniejszy należy uznać fakt absolutnego wyprania poczciwych pieśni pana Corgana ze wszelkich emocji. Istnieje coś takiego, jak charakterystyczny dla Smashingów, znany z ich płyt klimat, który zawierał w sobie i swoiście pojęty intelektualizm, i specyficzną wrażliwość, i wszechobecną neurozę. Na omawianej kompilacji nie ma po tym klimacie ani śladu. Jest za to bezlitosna, beznamiętnie zimna nawalanka automatu perkusyjnego, nieco obleśnych, elektronicznych wtrętów, pseudo-metalowe gitary, oraz kilku pajaców z lubością odzierających swoimi wokalnymi "popisami" utwory słynnej grupy z uczuć.

Ale to tylko początek. Bo gdyby wsłuchać się uważniej, odnajdziemy w tym "dziele" i inne, nadzwyczaj interesujące rodzynki. Weźmy kwestię wspomnianych wokalistów. To mało jeszcze, że ich interpretacje są beznadziejne. Ostatecznie klimat jest tylko kwestią gustu. Ale w "Disarm", w oryginale pięknej balladzie, śpiewak sobie normalnie fałszuje! No bez kitu, co jest? Na wuja pisał Billy tak śliczną melodię, której nawet goście z naszego Myslovitz nie mogli się oprzeć (vide: "Nienawiść")?! Po to, by jakiś palant nie umiał jej później odśpiewać równo? Na tak zwanym "hołdzie"?

Mogę wyliczać wady tego krążka do woli. Produkcja jest badziewna, aranżacje, o czym wspominałem, żałosne. Tak jak mówi nasz "klucz do skali ocen", między 1.0, a 1.9 płyta jest okropna od początku do końca. A 1.9 dałem z jednego powodu. Gdy słuchałem tych wymiotów, gdzieś tam, na końcu percepcji tlił się, zupełnie niezależnie, naturalny odnośnik do oryginalnych wersji tych utworów. Ale jest to przyjemność na zasadzie: "człowieku, rozmawiałem dziś z kolesiem, który minął się rok temu z gościem, który pracował przez tydzień dla pacjenta, który mówi, że ma nazwisko na tę samą literę, co facet, który w podstawówce siedział z kimś, kto słyszał o pewnej pani, której koleżanka chodziła na studia z przyjaciółką, która twierdzi, że widziała kiedyś w hipermarkecie Cindy Crawford, ale nie wie, czy to była na pewno ona".

Borys Dejnarowicz    
5 marca 2002
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)