RECENZJE
Owen Pallett
Heartland
2010, Domino
BD: To nie jest zła muzyka, a kunszt aranżerski i wyobraźnia gościa (bardziej, niż talent songwriterski) budzą ogromny respekt. Szkopuł w tym, że facet gra nu-indie, a ja nie lubię tego stylu i tej formy ekspresji. Z jakiegoś powodu stała się ona w ostatnich latach "obowiązująca" w niezależnej muzyce amerykańskiej, a on jak miał w tym współudział, tak dalej ją eksploruje. To, czego najbardziej nie lubię w nu-indie (a nie lubię wielu rzeczy) = irracjonalne przeświadczenie twórców, że jeśli są "odmieńcami" i odważnie pokażą swoje dziwactwo, to od razu będą zajebiści. Otóż wcale nie. Kate Bush była zajebista, bo miała fenomenalne kawałki ORAZ intrygującą osobowość (kolejność nieprzypadkowa). A Pallett, jak Dan Deacon i wielu innych = super, podziwiam, że mu się chce tak to komplikować, udziwniać artykulację, szukać oryginalnego języka, lecz dla mnie nic z tego nie wynika na gruncie emocjonalnym, gdyż nu-indie operuje emocjami, które uważam za infantylne, kiczowate i w ostatecznym rozrachunku nudne. Więc biję brawo za warsztat i po minucie zapominam, że z tym obcowałem.
MHJ: Coraz więcej wskazywało bowiem na to, że końca świata nie będzie. Po latach gonitwy za chlebem, Pallet luminuje smyczkiem, kreśląc w powietrzu "V". W glorii spiętrzonych, orkiestralnych faktur, wśród barokowych figur serpentin "powraca", tym razem pod własnym imieniem i nazwiskiem. Heartland to, szczególnie w warstwie tekstowej, płyta – koncept. Każdy z dwunastu kawałków jest składową burzliwej historii pewnego farmera (Lewisa), rozgrywającej się w sfingowanej na potrzeby dramatu krainie "Spectrum". Że nie będzie happy endu, spoileruje już pierwszy utwór "Midnight Directives". Ale w trakcie są emocje i jest pąs rumieńca, jak w rasowym filmie akcji. Po nerwowym początku przychodzi czas na ukojenie wraz z "Red Sun No. 5", by w "Lewis Takes Action" chlusnąć marszowym tąpnięciem. "The Great Elsewhere" zwiastuje posępne "Oh Heartland, Up Tours!", które zaraz potem pointuje krewki highlight na tej płycie: "Lewis Takes Off His Shirt". Istna walka postu z karnawałem! Wszystko dobrze, zwrotów akcji tyle, ile miało być, jest rozmach i rozlew szampana, jest KONCEPT. Doceniam, doceniam, ale za dużo tego dobrego, "wracam pierwszym nocnym."
JB: Nowa płyta Palletta jest trochę takim męczącym dziwakiem: zbyt sterylnym na folk, zbyt klasycznym na nu-indie, zbyt technologicznie nafaszerowanym na klasykę. Albumem paradoksem. Z jednej strony pięknie zaaranżowanym, głęboko przemyślanym i łechcącym inteligencką próżność, z drugiej zaś spełniającym stereotyp, ciągnącej się za poważką jak wiadomo, wypranej z życia nudy. Owszem, zdarza się Pallettowi na Heartland dawać upust swojemu kunsztowi i, pokazując, że współpraca z Arcade Fire była tylko przyczynkiem, nadymać się solidnie barokowymi aranżami, łamaniem konwencji, stylistyczną woltyżerką, by ostatecznie rozsadzać drewniany domek piosenki. Niewątpliwie skuteczne, sęk w tym, że tym razem pochrzaniły mu się bajki. W tej właśnie chodzi o piosenki.
MZ: Nie wiem czy to przez niezdrową fascynację smyczkowym instrumentarium, czy z jakichś innych względów, ale mimo prób komplikowania aranżacji, tworzenia barokowych struktur i tak ostatecznie ten projekt wypada zbyt operetkowo. Wiejące grozą i smętem frazy (częściej) przeplatają się ze swawolnie kroczącymi, niemal elżbietańskimi w wyrazie popowymi przyśpiewkami (rzadziej). Orkiestrowy przepych, ornamenty, pewne dziwności, które nawet budzą odległe skojarzenia z obco brzmiącą architekturą dźwiękową Walkerowskiego Tilt przesłaniają bezpłciowość samych kompozycji. Bardziej ciekawa forma niż fajna treść.