RECENZJE

Oriol
Night And Day
2010, Planet Mu
Hej, właśnie to wymyśliłem. Night And Day, chociaż jest minimalnie bardziej night, to zaczyna się dokładnie na styku obu. Włączam "Joy FM" i słyszę bezchmurne niebo o 4.45 poparte elektronicznymi ptaszkami jakby z "Sensual Seduction". Potem wchodzi techno i całe skojarzenie traci ważność, pozostaje tylko jakże adekwatny tytuł "Joy FM". Może to podniecenie związane z nadchodzącym Offem, na który zresztą nie jadę, a może po prostu Oriol to taki radosny typ. Mam wrażenie, że cieszy się z każdej zmiany w podkładzie, z każdego nowego instrumentu, z każdej nowej harmonii. W tej radości jest tak bezpretensjonalny, że po prostu muszę cieszyć się razem z nim. Również z tego, że sprytnie ogarnął wybrane style do czwartej dekady wstecz i stworzył z ich pomocą zestaw letnich baunsów, który przejawia jednak sporo ambicji.
Oriol wśród inspiracji wymienia Hancocka i Wondera, sam szkolił się w jazzie. I da się to usłyszeć. Bo choć fundamenty jego muzyki składają się z rozmaitych odcieni wczesnego techno, to za nadbudową nadążyć trudniej. Dużo to moogów, spore kawałki funku, czy eksperymentalny półjazz. I jeszcze te takie drobinki, którymi Jackson Five sypali w teledysku do "Can You Feel It". Nie ma chillwave'u, dzięki czemu może zapamiętamy Oriola na dłużej. Tym bardziej, że spektrum zainteresowań pozwala producentowi ominąć, ograny z lekka, schemat asocjacyjne: impreza – lekkie drinki – jacht czy impreza – lans – wskakiwanie do basenu.
Nie ma co się rozczulać nad poszczególnymi kompozycjami, bo każda bez wyjątku płynnie wchodzi w ucho. Co więcej, za trzecim-czwartym razem, kiedy już oswoimy się z hookami, zaczynamy myśleć co się za tym samplem kryje i skąd się wzięło. Dzięki temu, hmm... bogactwu na początku się człowiek do tej płyty *gibie*, a potem jej *słucha*, niezależnie od warunków zewnętrznych. Chociaż Night And Day wybitna nie jest, ani zapewne nie odegra istotnej roli nawet w tym kwartale, to te letnie prawie-hymny lato w mieście zdecydowanie mi ubogaciły.