RECENZJE

Niwea
01
2010, Qulturap
To ja napiszę... taką ten – reckę... jak w, no, muzycznym magazynie. I
to będzie w takiej formie, nooo, konCEptualneeej... Nie, dobra, nie
mam nawet siły przeprowadzać tego konceptu, każdy, kto słyszał jakiś
utwór projektu Niwea, wie o co chodzi. Dla tej płyty nie warto
się wysilać – jej autorzy ewidentnie się nie wysilili.
Ale po kolei – sięgnijmy po garść perspektywy. Co gdyby ogołocić to
gówno z kontekstu? Wejdźcie na MySpace Niwei, posłuchajcie
zamieszczonych utworów nie myśląc o tym kto je nagrał, kto wydał, jak
zostało to przyjęte. Co słyszycie? Czy nie przypomina to wam na
przykład o tym (embeduję drania dla dramaturgii):
Przesadzam? Załatwcie tylko Gracjanowi dobrego managera, dobrą
promocję – odbiór mógłby być podobny do tego. No i co z Człowiekiem
Widmem? Zadajcie sobie pytanie – wydalibyście pieniądze na jego album,
gdyby go wydał? Jeśli ekscytuje was taki prospekt, możecie już iść do
sklepu po 01.
Dlaczego zatem Porcys w ogóle zajmuje się tym albumem? Spójrzcie tylko
na link przy słowie "odbiór" wyżej. Oczywiście znamy to już, różne
były przypadki bardzo, bardzo złych albumów promowanych przez polskich
recenzentów. Ale nie czuję się w porządku stawiając Marię Peszek,
Graftmanna czy Lao Che obok Niwei. Oni przynajmniej nagrywali utwory,
które miały jakikolwiek sens, można było się krzywić słysząc je w
knajpie, ale, o ile muzyka nie była zbyt głośna, nie trzeba było
koniecznie wychodzić. Niwea natomiast... ech, Niwea. Otóż singel
"Miły Młody Człowiek" to chyba najlepsza rzecz na płycie. W kontekście
całości to brzmi rewelacyjnie – silny beat, który czemuś służy, zwarta
forma. Życzę szczęścia w znalezieniu jakiegokolwiek punktu zaczepienia
w pozostałych trackach na 01 – wyłączając wieńczącą "Senną
Wełnę", dowód na to, że duet mógłby nagrać album jedynie koszmarny,
nie wyznaczający nowe ścieżki dla złej muzyki, gdyby chciałoby mu się
WYMYŚLAĆ JAKIEKOLWIEK UTWORY. Ale nie nie – oni tylko wstawiają
nawijki kolesia, który marzy o tym, żeby być MC
Błażejem na snujące się mroczne bity, których nie da się od siebie
odróżnić.
Czytam na Megarecenzjach, że "Niwea to projekt Wojciecha
Bąkowskiego i Dawida Szczęsnego oparty na fascynacji rapem i zminą
falą z lat 80. i 90." i "Niwea to elektroniczne podkłady Dawida
Szczęsnego, czerpiące pełnymi garściami z dorobku największych tuzów
nowej fali, które idealnie korespondują z introwertycznymi, tekstami
Wojtka Bąkowskiego. Obaj artyści osiągnęli idealne porozumienie.
Teksty i forma artykulacji – coś pomiędzy rapem a melorecytacją (do
określenia której ukuto termin "post-rap") uwiarygodniają muzykę,
która przekrojowo traktuje dokonania pogrobowców nowej fali i nie
stroni przy tym od rozwiązań typowych dla hip-hopu. Melorecytacja i
śpiew pojawiają się tu na tle elektronicznych i elektrycznych brzmień
znanych z lat 80-tych (syntezatory analogowe, gitara basowa z
flangerem.)". No tak, tę "zminą falę" bardzo tu słychać, pogrzebowe
klawisze, tempa przywodzące na myśl jadący karawan. Co do rapu, heh.
Heeeh. No powiedzmy, że Wojciech Bąkowski chyba słyszał Fisza i chyba
słyszał o Pei a następnie na bazie tych doświadczeń stworzył swój
styl dodając do tego manierę upośledzenego chłopca, przez którą
momentami brzmi jakby wręcz nabijał się z chorych ludzi. Nie sądzę,
żeby ten projekt miał szansę powodzenia u ludzi, którzy interesują się
hip-hopem i rzeczywiście go słuchają. Przypuszczam, że losowo
wybrany nielegal nagrany na pobliskim osiedlu jest ciekawszy niż
krążek Niwei – choćby dlatego, że, pozwole sobię tu pożyczyć
wyrażenie mojej pani od geografii z gimnazjum, "chłopcy podwórkowi"
starają się nagrywać numery, które mają jakieś ręce i nogi i, lepiej
lub gorzej, nawijają coś o codzienności tak jak potrafią, nie uciekają
się do używania wydumanej i żenującej maniery, żeby poprawić swój
przekaz. I czasami mają coś ciekawego do powiedzenia. Bąkowski, członek Grupy Kot, ponoć
uznany grafik, zawłaszcza sobie medium, z którego nie potrafi
korzystać, w sposób, który jak widać, robi wrażenie na kolesiach,
którzy nie splunęliby na dokonania Smarkiego (w tym, na człowieku,
który napisał, że "raperzy są z reguły nudni"). Efekt jest tak
niesmaczny (i chyba skierowany do podobnej publiczności) jak tragiczne
próby Dana Le Saca i Scroobious Pipa, których Kekusz nazwał "brytyjską
Grupą Operacyjną". Widzicie – doszło do zabawnej pętli.
Ten performance – nie nazwę tego więcej muzyką – w oczywisty sposób
opiera się na swoim opakowaniu. Sama treść jest mniej warta niż
śmieszne mp3, bo nie jest nawet śmieszna. Mamy do czynienia z
gadżetem, na myśl przychodzą "kawałki" Doroty Masłowskiej. Trochę
szkoda, że Zagroba napisał ten artykuł na Porcys Media – w internecie
zaczęto tłumaczyć (?) każdą ostrą krytykę na Porcys prawicowymi
poglądami redaktorów (?!). Mnie tam się chcę rzygać jak czytam
"Rzeczpospolitą", nie podzielam zapatrywań MZ. Moi drodzy – jedno z
drugim nie ma nic wspólnego – słaba muzyka jest słaba i tyle.