RECENZJE

Music
Music

2002, Hut 3.4

- A teraz pokażę ci, na czym polega muzyka. Dobra muzyka. Dlaczego jedne płyty są lepsze od drugich. Co sprawia, że coś bardziej, lub mniej lubimy. Oraz, jako jasny wniosek, powiem ci, o co chodzi w zawodzie recenzenta. Gotowa?
- Kontynuuj, proszę.
- With pleasure. Widzisz, baby. Dawno, dawno temu, człowiek wynalazł muzykę. Muzyka towarzyszyła jego życiu, była jak nieodłączny element jego relacji ze światem. Słyszał muzykę w naturze. Zaadaptował ją do celów religijnych, obrzędowych. Muzyka wyrażała otaczającą go, tajemniczą przestrzeń, która, choć niezgłębiona, teraz była już mu bliższa, bardziej zrozumiała. Z czasem muzyka została przyswojona przez człowieka na tyle, że mógł sam ją tworzyć – świadomie i konsekwentnie. Od tamtej chwili rozpoczął się najbardziej fascynujący okres w dziejach. Zamiast kopiować dźwięki przyrody, ludzie sięgnęli do samych siebie i wydobyli na światło dzienne pokłady wrażliwości, za pomocą których udało się stworzyć tę abstrakcyjną, unikatową wartość. Rozumiesz, baby?
- Tak. Mów dalej.
- Ok. Na jakimś etapie rozwoju tej dziwacznej formy ekspresji, pojawili się geniusze, których dzieła przewyższały dzieła innych. Nagle kompetentni gogusie zaczęli rozróżniać wielką muzykę od przeciętnej i słabej. Zgadnij, na jakiej zasadzie.
- Uhm, cóż. Może po teledyskach? Liczbie nagród MTV?
- Well, nie do końca skarbie. Zauważ, że w czasach takiego Vivaldiego MTV nie istniało, o samych klipach nie wspominając. Ale Antonio jakoś stał się legendą, a co najważniejsze, słuchamy jego kawałków do dziś, i to z satysfakcją. No więc?
- No więc biorę encyklopedię muzyczną. Słuchaj: "Indywidualny styl Vivaldiego przejawia się najpełniej w jego dziełach instrumentalnych, a zwłaszcza w koncertach na instrumenty smyczkowe. Będąc wybitnym skrzypkiem-wirtuozem wzbogacił on znacznie technikę gry na tym instrumencie, wprowadzając nowe sposoby artykulacji, wykorzystując wysokie rejestry, wprowadzając właściwe skrzypcom figury techniczne, używając scordatury".
- Scordatury? Spójrz, wszystkie wymienione przez ciebie atuty Mistrza są też właściwe Joe Satrianiemu, który jednak nie nagrał dotąd ani jednej płyty powyżej 2.0, co o tym powiesz?
- Cicho, czytam dalej. "Wyrazistość rytmiczna tematów i przewaga faktury homofonicznej dzieł Vivaldiego sprzyjały oddziaływaniu harmoniki funkcyjnej".
- Brednie, kotku. Zauważ, że wyrazistość rytmiczna jest zwykle domeną dance'owego chłamu, zaś faktura homofoniczna to cecha większości mainstreamowych gówien znanych z telewizji.
- To posłuchaj tego. "W zakresie formy Vivaldi był współtwórcą 3-częściowego koncertu solowego".
- Nie, nie. Liczba części nie ma znaczenia. Progresywni nudziarze sięgali nieraz nawet kilkunastu, co nie przeszkadzało, a raczej pomagało im nudzić.
- Ok, poddaję się. W czym tkwi według ciebie fenomen Vivaldiego?
- Nie wiem, nie znam się na muzyce poważnej. Heh, żartowałem. Otóż urok muzyki tkwi w niej samej. Po prostu. Żadne teledyski, żadne umiejętności techniczne, ani faktura, struktura, powierzchnia, czy co tam chcesz. Liczą się same motywy. Znawcy będą ci mącić o homofonicznej fakturze, lecz to nie ona decyduje o tym, że lubimy Vivaldiego. Koleś miał dar do pisania dobrych tematów muzycznych, ot co. Weźmy Cztery Pory Roku. Otwierające to opus magnum artysty Allegro z Wiosny to rzecz genialna. Lub inne Allegro, tym razem z Jesieni. Zajebiste. Albo Allegro Non Molto z Zimy. Coś przepięknego. Wszystkie te melodie powstały w główce Antonia. Brawo, brawo.
- To ciekawe. A produkcja? Aranżacje? Smaczki? Nie liczą się?
- Jasne, że liczą. Tyle, że samymi smaczkami dobrej muzy nie zrobisz. Mając do dyspozycji najlepszych producentów, studia i instrumenty, nie nagrasz dobrego albumu bez dobrych kompozycji.
- Nie wierzę, że to reguła. Podaj przykład.
- Dobra. Ukazał się debiut zespołu The Music. Tacy smarkacze z Wielkiej Brytanii. Mają wszystko: dużą wytwórnię, kładącą kasę na nagrania, uznanych realizatorów i solidny sprzęt. Mają wokalistę podrabiającego Perry Farrella, gitarzystów sprytnie rzężących i udających zbuntowanych The Verve, twardego perkusistę i mnóstwo młodzieńczego zacięcia. Mają za sobą prasę, która pragnie z nich uczynić kolejne rockowe gwiazdy na Wyspach. Słowem: mają niemal wszystko. Oprócz najważniejszego: muzyki. Dziwne, w kontekście nazwy zespołu.
- To co tam jest na tej płytce, cisza?
- Nie, ale ciszę bym wolał od tych wysilonych, kalekich piosenek. Każda z nich to rock, na oko rock ostry i bezkompromisowy. Jednak z każdej wieje taką nudą i beztalenciem pisarskim, że się przykro robi. Ten krążek to paradoks. Jest na nim cała otoczka, o której wspomniałem. Lecz nie ma czego słuchać, chyba, że kogoś interesuje słuchanie otoczki.
- Cholera, straszne.
- Tak. I teraz: w jakim położeniu znajdują się biedni recenzenci, zobligowani do skomentowania takich wydrążonych utworów, jak te The Music? Co mają napisać? Zawód recenzenta jest jednym z najśmieszniejszych. Oto piszesz, co ci się podoba, a co nie. A potem ubierasz to w okrągłe słowa.
- Jak to?
- Normalnie. Nigdy nie ufaj zdaniom typu: "Opłacało się wokaliście odejść od ostrych gitarowych brzmień w stronę synth-popu – efekt jest porażający". Oznacza to ni mniej, ni więcej, że na tej nowej płytce znajdują się świetne kompozycje. Gdyby były słabe, ten sam dziennikarz skrytykowałby ów zwrot do synth-popu.
- A mnie się wydaje, jak czytam gazety, że to jest utopia. Tak winno być, ale niestety nie jest.
- Hm, kto wie, baby.

Borys Dejnarowicz    
6 września 2002
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)