RECENZJE

Maxwell
BLACKsummers'night
2009, Columbia
KB: Chyba najlepszy ubiegłoroczny "czarny" album, wyjątkowo solidny i równy kawałek neo-soulu od jednego z najznakomitszych przedstawicieli gatunku, może nawet aż za równy, bo chyba zawsze przysypiałem w połowie albumu i nie jestem w stanie za wiele na jego temat powiedzieć (szczerość). Mimo wszystko do mojej świadomości przebił się "Phoenix Rise", adaptujący trans-house'owe synthy rodem z "Get Together" Madonny lub "Mixtury" Reni Jusis do żywej, soulowej sekcji i basu. I to jest bardzo fajna, innowacyjna sprawa, bo reszta to raczej niezbyt eksperymentujące, ale bardzo przyjemne mainstreamowe pościelowanie, momentami trochę uciekające w odbiorze, jeśli większe zbliżenie z podobną muzyką i jej uznanie zawdzięcza się w sumie dopiero Foreign Exchange i ostatniej Badu.
RG: No właśnie, ostatnia Badu i Foreign Exchange są chyba jednym z powodów, które doprowadziły do tego, że teraz sobie rozkminiamy to co Maxwell wymyślił na ostatniej płycie. Właściwie to "wymyślił" to kiepskie słowo opisujące sytuację: koleś trzyma się formuły wypracowanej już na debiutanckim Maxwell's Urban Hang Suite, a następnie używanej przy następnych albumach. Wychodzi mu to na dobre, bo Embrya, Now, a teraz BLACKsummers'night, trzymają się mocno na szczycie chartsów. Problem z tym magicznym przepisem Maxwella na dobre płyty rozbija się o to, że wszystko może się rozlać w taką samą plamę przy mniejszej uwadze, lekkim zaspaniu czy choćby po powrocie z imprezy, na której znajomy dostał w prezencie shaker. BLACKsummers'night to bardziej cool pościelowe brzmienie niż jakiejś melodie czy emocje. Jeżeli ktoś szuka najbardziej soulowej z soulowych płyt, to polecam.
WS: Gdybym kiedyś wracał do gry, to tylko tak jak Maxwell. Koleś po blisko dziesięcioletniej rozłące z showbizem wystrzelił z albumem, który zmusił Kelsa do przyznania się do analfabetyzmu. Zaproponowany przez nowojorczyka zbiór kameralnych, pięknie zaaranżowanych neo-soulowych kompozycji składa się na moją ulubioną tegoroczną płytę przedświąteczną wydaną w lipcu, jak mniemam dla niepoznaki. Maxwell się nie pieprzy, jest krótko i na temat. Od BLACKsummers'night bije ciepło, spełnienie, pewne pogodzenie się z losem, to lubię. Zastrzyk pozytywnej energii na tydzień, mało brakowało a zapomniałbym, że jest zimno jak skurwysyn, i że istnieje coś takiego jak karp. Wogle D'Angelo streszczaj się.
ŁK: Ale wy chyba nie doceniacie tej płyty. Znaczy – z czego robić listę roku, jeśli nie z takich albumów? Powrót po latach zaowocował klasycystycznym zestawem piosenek bez żadnego zbędnego pierdolenia. Songwriting i granie utrzymują bardzo wysoki poziom przez całą długość trwania. Zupełnie nie ma się co czepiać.