RECENZJE

Lykke Li
So Sad So Sexy
2018, RCA / LL
Szwedka wraca po czterech latach i wyraźnie słychać, że chce udowodnić, iż nie straciła kontaktu z tym, co obecnie dzieje się w popie. Podczas gdy I Never Learn konsekwentnie trzymał się stylistyki rozmarzonego popu, tak na najnowszym album znalazło się miejsce dla wszechobecnego w mainstreamie trapu, co najpełniej zobrazował singiel "Deep End". To piosenka (którą polecam zdecydowanie w wersji z Youtube'a) idealnie nadająca się jako ścieżka dźwiękowa do scrollowania Facebooka i przeglądania Instagrama, więc trzeba pogratulować Lykke Li umiejętności wpasowania się w zeitgeist. I jeśli o mnie chodzi, to właśnie dzięki niej w mojej pamięci przetrwa fakt wydania So Sad So Sexy.
Bo ten longplay to moim skromnym zdaniem przede wszystkim świadectwo obecnej kondycji mainstreamowego popu, tworzonego przez te bardziej "alternatywne" postaci sceny. Niewiele tu konkretu czy autorskiej wizji – raczej wszystko skupia się na gładkiej kondensacji tego, co już jakiś czas temu zostało przemielone wiele razy. Posłuchajmy uważniej "Deep End" i po chwili dostrzeżemy Drake'owy wajb w zwrotce (myślę o "Hotline Bling"). W dalszej kolejności przypomina się Lana Del Rey i jej album Lust For Life, który dość podobnie łączył w sobie tęskne, senne wokale i melodie z trapowymi fragmentami (posłuchajmy na przykład "Two Nights", "Jaguars In The Air" czy nagrania tytułowego). Gdybyśmy mocniej uruchomili wyobraźnię, usłyszelibyśmy Hannah Diamond w jakimś delikatnie trapowym remiksie na wysokości miłego "Sex Money Feelings Die".
Ale i tak te fragmenty, które jawią się ostentacyjnymi kliszami, górują nad tymi, w których szwedzka artystka stawia na klimat, a nie na "muzyczną treść". Takim przykładem może być ballada "Better Alone", gdzie chodzi przede wszystkim o "ładną piosenkę", przy której małolaci będą mogli pochlipać w poduszkę. I tu w zasadzie mam największe zastrzeżenia: czasami coraz mocniej widać, że na niektórych płytach zwyczajnie nie chodzi o muzykę, tylko o kontekst lub wrażenie z zupełnie innej sfery. Okej, nikomu nie zabronię słuchania i przeżywania po swojemu tego, co znalazło się w piosence, ale osobiście oczekuję czegoś więcej od trzyminutowej organizacji dźwięków. I na tym chyba poprzestanę, bo czuję, że zamiast socjologicznych rozkmin skondensowana i krótka refleksja nad So Sad So Sexy będzie tu najlepszą opcją.