RECENZJE

Leon Vynehall
Rojus

2016, Running Back 8.0

Z Leonem Vynehallem, mallarmé'owskim demonem dancefloorowej analogii i stoickim duchem house'owego edenu, zdążyliśmy się już dobrze oswoić. Skryty w analogowej ciemni wizjoner oczarował nas przede wszystkim taneczną aurą emanującą z intymnych fresków wypełniających wyśmienity Music For The Uninvited, ale szybko okazało się, że nie był to jego pierwszy i jedyny masterstroke na dłuższym dystansie. Zafascynowany ptasim zewem, który skojarzył mu się z funkcjonowaniem klubowej kultury, prędko obmyślił nowy kontur swoich artystycznych wojaży. Porzucił ideologiczne niedomówienia, a newralgicznym punktem czy swoistym epicentrum dwuczęściowej narracji Rojus (wszak to dwie dwunastki w rzeczywistości dające konwencjonalny longplay) uczynił, jak możemy dowiedzieć się z podtytułu, taniec w najczystszej postaci. Chodzi tu zwłaszcza o nocne, klubowe doświadczenie, jednorazowe wydarzenie, w którym może uczestniczyć każdy z nas.

Mimo nowych założeń, Vynehall nadal tworzy głównie za pomocą zimnych odcieni wyciągniętych z wysłużonego pudełka dźwiękowych pasteli, a kolory ciepłe wciąż pozostawia niemal nietknięte – tych używa dla podkreślenia pewnych detalicznych akcentów, drobnych fragmentów dopełniających nieskazitelnie precyzyjne konstrukcje. Kto spodziewał się egzotycznej orgii tęczowych barw, będzie musiał przyjąć inne warunki. Jeżeli oczywiście chce wtopić się w przygotowany przez brytyjskiego producenta model muzycznego świata złożonego z rozkwitających nocą jak tropikalne orchidee komponentów. Świata na poły onirycznego, marzycielskiego czy zamglonego, na poły dynamicznego, organicznego i tętniącego życiem. Zdaje się, że ten podział odzwierciedla postać samego twórcy – tak jak melville'owski samuraj, duch Leona zatapia się w kontemplacji oparów dymu, a tym razem i przyrodniczych dokumentów; ciało natomiast szuka prostszych, właściwie pierwotnych uciech zapisanych w strukturze genu. Stąd nieśmiało, ale jednak, wkracza na parkiet.

Chociaż to nastąpi dopiero po krótkim spoczynku w baśniowym gaju spowitym babim latem. Nad "Beyond This..." unosi się chmurkowe arpeggio spływające z Tomorrow's Harvest, a cały odrealniony pasaż delikatnie dryfuje po brunatnym nieboskłonie. Natomiast właściwa aparatura idzie w ruch wraz z imprezową kołysanko-nucanką "Saxony": rytmiczny dyferencjał cykających hi-hatów, secesyjne linie basów, posiadające indywidualne oblicze motywy, samplowy karnawał głosów świata. Przepis niezbyt skomplikowany, ale mistrz Leon jest w stanie stworzyć zeń własny, niezaprzeczalnie autorski idiom i Rojus tylko to potwierdza. Czy to będzie zmysłowo pulsująca, apodyktycznie pragnąca miłości migawka "Beau Sovereign", czy krusząca skalę grywalności, a zarazem poruszająca beznamiętną partią gitary, nastrojowa house-serenada "Paradisea", za każdym razem realizuje się skrupulatnie nakreślony przez Vynehalla scenariusz.

Rozpoczynający drugą dwunastkę "Wahness" brzmi jak zamknięty na niedoświetlonym strychu Mario Basanov dokonujący renowacji swojej kolekcji rozklekotanych sekatorów. Opatrzony olśniewającym, bajkowym obrazkiem pióropusz "Blush" wciąga bez reszty basową figurą i plemienną mocą melodii wypływającej z zielonych płuc Amazonii, a będący ukoronowaniem programu, jaskrawy rytuał "Kiburu's" zagłębia się jeszcze bardziej, zniewalając siecią połączeń skąpanych w najrozmaitszych pigmentach planety. Wreszcie dopełniający klamrowy układ "...There Is You" odlatuje nocnym samolotem do Detroit, aby tam ambasador house'u mógł ostatecznie osiągnąć nirwanę. I właśnie takiego Leona Vynehalla mam przed oczami podczas odsłuchów Rojus: bezwzględnie poważnego, skupionego, spokojnego, nieporuszonego, odciętego od świata i kompletnie pogrążonego w niemal modlitewnym uniesieniu na ołtarzu zbudowanym z DJ-skich decków. Ale mogę się mylić – może lepienie tych tracków pozwala kolesiowi na to, aby zwyczajnie się wyluzować? Nie wiem, jak jest naprawdę i nawet nie chcę wiedzieć – oby tylko Leon się nie zmieniał, bo w tej chwili jest czołową postacią dekady.

Tomasz Skowyra    
5 kwietnia 2016
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)