RECENZJE

Kelela
Take Me Apart

2017, Warp 7.6

Kelela otwiera swój pierwszy studyjny album dość hiperbolicznie: "There’s a place you hold left behind, I’m finished / Since you took your time, you should know why I’m quitting". Z oczywistej perspektywy powyższy fragment tekstu opowiada o schyłku bliżej nieokreślonej relacji. Z drugiej strony może też służyć jako zapowiedź, że zarówno na Cut 4 Me jak i ‎Hallucinogen był czas i miejsce, jednak studyjny debiut będzie nieco inny. I jest inny. Wprawdzie Take Me Apart inkorporuje kilka elementów z mikstejpu oraz harmonii wokalnych z EP-ki, jednak futurystyczna oryginalność, poszukiwanie nowego wymiaru muzycznego, przestaje tu być celem. Namacalne jest to, że zmieniła się u Keleli wizja muzyki oraz to, czego 34-letnia piosenkarka na chwilę obecną w niej szuka. Przede wszystkim pierwszy studyjny album na dużo mniej metaforycznym poziomie ogląda się na kanoniczne wydawnictwa r&b, co przejawia się zarówno w kompozycji piosenek, jak i ich produkcji.

Właściwie nie sposób nie odnieść się w tym punkcie do Janet Jackson. Już od początku kariery Kelela świadomie nawiązywała melodią, harmoniami, magnetycznym sposobem prowadzenia swojego wokalu do stylu Janet. Silnie akcentujący wokal miks Take Me Apart jeszcze wyraźniej przybliża Kelelę do złożonego uniwersum Jackson: z jednej strony prowokująco cielesnego, z drugiej dość beznadziejnie bezbronnego. Opowiadając o albumie, Mizanekristos sama nazywa Janet Jackson mamą, stąd całe Take Me Apart aż iskrzy od jej energii. Najdoskonalszą laurką dla Janet circa Velvet Rope jest "Waitin", gdzie wręcz nierealnie subtelny wokal dynamicznie rozpycha się wśród temperamentnych najntisowych bębnów. A propos klasycznych najntisów, kolejną pozycją wprost żywo wyjętą z końcówki tej dekady jest promiskuitywny szlagier ewokujący Aaliyah, czyli elektryzujące "LKM". Podobnie odnajdziemy Destiny’s Child w żywiołowym "Truth Or Dare", które z kolei zachwyca partiami perkusjonaliów.

Prawdopodobnie ze względu na to, jaki emocjonalny bagaż niesie ze sobą patos, dzisiejsza Kelela zupełnie nie ma ochoty wystrzegać się patosu – nie tylko wokalnie, co miało miejsce już na Hallucinogen, jednak również w śmiałych smyczkowych aranżacjach i strukturze piosenek. Tutaj główną inspiracją będzie Björk z jej nadprzyrodzoną zdolnością do sensownego łączenia electro-popu, opery i folku. Ciężko ustalić, na ile fascynacja Björk jest pośrednio wpływem Arci, który ponownie współpracował z Kelelą na Take Me Apart, ba, nawet wyprodukował akurat ten najbardziej björkowy kawałek – imponującą operę kosmiczną (lub coś temu bliskiego) "Enough", gdzie ponownie, impresjonistycznymi, stapiającymi się w chórki warstwami, miał szansę udowodnić swoją naprawdę unikalną wyobraźnię muzyczną. Na pewno warto, żeby tę drogę Kelela kontynuowała.

Album ma zadaniowo akompaniować rozstaniu, stąd jest tak strukturalnie i emocjonalnie schizofreniczny. Pojawiają się tu maksymalistyczne numery jak wspomniane "Enough", jednak gdy przychodzi moment rekoncyliacji z życiem, słyszymy prawdopodobnie najbardziej minimalistyczną piosenkę w karierze Keleli, czyli "Better". "Better" jest wręcz niewygodnie odsłonięte emocjonalnie, co szczytuje na linijce śpiewanej tym razem w stronę stylu Sade: "Tell me, is this how it goes when you let / Someone know that they gave it their best / But you still gotta roll". Następujące później "Onanon" jest znowu reinterpretującą "Frozen" Madonny, pełną pragnień, sinusoidalną grą popędów, ze słowami napisanymi tak, aby perfekcyjnie uderzały w nuty. Zwróćcie uwagę na akcentowanie w refrenie "It’s not a breakUP / It’s just a breakDOWN".

Zgadzam się z tym, że Take Me Apart nie jest oszałamiająca technicznie. Pierwszy studyjny album Keleli fanom muzyki elektronicznej może wydać się dość reakcyjny: nie brzmi już super hi-def, oszczędza zwłaszcza na basie, którym muzyka Keleli czarowała do tej pory. Gdzieniegdzie pojawiają się basowe hooki, jednak na pewno nie są dominantą, czyściej natomiast słyszymy wokal i cały zestaw perkusyjny. Prawdopodobnie wielu oczekiwało większego zaangażowania Bok Boka, czy też Ghersiego, tymczasem dużo większy wkład miał w album Jam City. Nie potrafię się na Kelelę gniewać, że nie chciała nagrać kolejnego mikstejpu Best Of Night Slugs czy też Best of innej, modnej akurat wytwórni. Zamiast tego 34-latka pokazała się jako dojrzała, samoświadoma artystka z czternastoma osobistymi piosenkami, które brzmią retrofuturystycznie, dokładnie tak, jak tego sobie życzyła. Czego przede wszystkim nie brakuje temu albumowi to właśnie nieprawdopodobnych piosenek. Pojawiające się tu melodie są tak bardzo chwytliwe, jednocześnie tak bardzo nielinearne, nieoczywiste i kontemplacyjne, gotowe udźwignąć ciężar słów: oddać osamotnienie i odrzucenie, pozostawiając w sobie pierwiastek afirmatywny. Fascynuje mnie również jak pieczołowicie utkany jest nawet taki minutowy skit jak "Bluff".

Take Me Apart to piękna, niecyniczna metanarracja o trudnym, ale bardzo ludzkim doświadczeniu/cyklu doświadczeń.

Iwona Czekirda    
19 grudnia 2017
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)