RECENZJE

John Maus
Addendum

2018, Ribbon Music 6.3

Muzyka Mausa nie należy do tych przyjemniejszych przy pierwszym kontakcie. Przydatny staje się otwarty umysł, pokaźny bagaż kulturowy oraz lekka doza cierpliwość, aby chociaż w drobnym stopniu móc zaakceptować stonowaną wokalnie i hipnagogiczną koncepcję. Schować w kieszenie utarte przyzwyczajenia i wkroczyć w stosunkowo niegościnny dla niedzielnego słuchacza, ale w równym stopniu frapujący rejon dość niebanalnego muzycznego fenomenu, zrodzonego z fascynacji średniowieczną kompozycją, krytyką kapitalizmu i partycypacją w kultowym i wyjątkowo płodnym ideowo Haunted Graffiti. O ile świat Ariela Pinka – bardziej znanego kolegi z ławki Mausa – staje się odrealnionym miejscem postmodernistycznej zabawy klockami złożonymi z jaskrawego popu lat 80. i 90., tak świat solowego Johna odchodzi od całego tego eskapistycznego modelu, wpadając wprost w autodestrukcyjne objęcia mroku, gotyku oraz chłodnego dostojeństwa surowych syntezatorowych pasaży post-punkowej spuścizny. I pomimo tego że każda z tych ekscentrycznych figur zadomowiła się we własnym wyraźnie oddzielnym i kontrastowym muzycznym poletku, to wciąż, w niemal jedno, zbliża ich ten wspólny element spoglądania i wysyłania dźwiękowych komunikatów poprzez filtr wyjątkowo długiej i głośnej odkurzaczowej lo-fi rury (parafrazując bardzo adekwatne określenie wysnute przez Chacińskiego).

Zacznijmy od drobnego kalendarium: poprzedni rok pozostawił nas z bardzo przyzwoitym Screen Memories. A jak wiemy, rok przerwy wydaje się zbyt krótkim czasem na to, aby stworzyć i bezproblemowo dopracować dobrą płytę. Sytuacja stawałaby się nie za ciekawa, gdyby nie to, że w tej pierwotnej sesji za czasów Screen, w tej wielości piosenkowego dobra kryło się coś więcej. Coś z czego odlano fundament pod tegoroczny album. Addendum z wyłączeniem kilku fragmentów to płyta-sklejka złożona z odrzutów. A jak to w życiu, z odrzutami bywa bardzo różnie, chociaż w zdecydowanej większości bardzo źle (Typie! Odłóż ten Amnesiac!). Chaos, brak spójności, nuda, monotonia oraz obniżka jakości, w większości przypadków wiedziona jakimś ekologicznym przymusem. Wyhodowana w pośrednim celu promocyjnej dorzutki do kolejnej zremasterowanej edycji. Po newsach o albumie, morale wśród szalikowców nie było wysokie. Słyszało się narzekające głosy. Jednak na całe szczęście dla nas i dla niego, Maus wychodzi z tego beznadziejnego starcia zwycięsko, a o tym że Addendum jest takie, jakie jest i w zasadzie jest tym, czym jest, można tylko wyczytać, bo usłyszeć to na własne uszy już zdecydowanie trudniej.

Chociaż mimo ciepłych słów nie będę ukrywać, że nie udało się do końca uniknąć kilku wyraźniejszych problemów. Pierwsze wrażenie zestandaryzowanej masy bliźniaczych piosenek bywa problematyczne. Materiałowa spójność? Na pewno nie w tym pozytywnym świetle. Brak różnorodności? To już zdecydowanie prędzej. Ale zarzut ten stoi na iluzorycznej podstawie, wiążącej się z tym, że pomimo tego że w każdym z tych utworów – w szczególności na drugim planie – dzieje się co niemiara, to w wielu przypadkach dominujące pozytywne wrażenie roztrzaskuje się to o ten miejscami przesadnie wyeksponowany bas z rytmiką, które wyraźnym kosztem pomrukiwań samego mistrza ceremonii rozpychają się niemiłosiernie, co gorsza, poprzez to ingerując w tę zdecydowanie subtelniejsze i bardziej wyciszone synthy. Suma tych doświadczeń mogłaby być dla słuchacza nieprzekraczalna, jednak powoli, baaaardzooo powoli, z każdym kolejnym odsłuchem, początkowy dyskomfort zanika, oddając pole pod szacunek i dość skomplikowaną (wysublimowaną) przyjemność. Trzeba się mocno napracować.

I nie odczuwam z tego powodu winy, ta płyta przez swoją specyficznie dziwaczną produkcję po prostu jest cholernie trudna w odbiorze. Ale jeśli ktoś czuje się przez to twierdzenie pokrzywdzony, to weźcie pod uwagę, że pisane jest to z perspektywy zwyrodnialca, dla którego Love is Real naprzemiennie z latarnią bezdyskusyjnie stają się najlepszym obliczem Johna. Przepiękny i masywny "Believer", czy przesadnie wzruszający "Silent Chorus", może same w sobie nie były utworami doskonałymi – technicznie - oraz kompozycyjnie skomplikowanymi – mogły razić lekkim banałem – ale w przeciwieństwie do Addendum przepełnione były takim silnie ludzkim, emocjonalnym obliczem, dzięki któremu czarowały słuchacza od początku na nieco bardziej intymnym poziomie. Tutaj zaś niestety stoimy jakby z boku, częstowani serią przekombinowanych, zimnych oraz zbyt surowych utworów, które co prawda nie są w stanie wywołać bezrefleksyjnego uczuciowego zachwytu jak w przypadku powyższej dwójki, za to w zamian bezproblemowo wzbudzą intelektualny podziw, przez co do nowej płyty Mausa – w szczególności dla tych singlów i zamykającej trójki utworów – niewątpliwie warto zajrzeć.

Michał Kołaczyk    
4 czerwca 2018
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)