RECENZJE

J*DaVeY
New Designer Drug
2011, illav8r
Spośród wielu paradoksów dotyczących tego duetu, jeden podoba mi się szczególnie – w skład
J*DaVeY wchodzą bowiem Jack Davey i Brook D’Leau, ale to Jack jest tu wokalistką a Brook
producentem odpowiedzialnym za brzmienie. Pomieszanie z poplątaniem, ale to nie ostatni raz, gdy
w przypadku tej dwójki "świat stanął na chuju i tańczy sobie break’a".
Chociaż nie sposób odmówić Jack (a właściwie Briannie) niewątpliwego uroku, to jestem przekonany,
że po latach New Designer Drug będzie wspominany głównie przez pryzmat tych
pokomplikowanych dźwiękowych hologramów autorstwa pana D’Leau. Perypetie dotyczące
powstania tego albumu to temat na inną historię – pierwotnie miał to wydać Warner, ale ze względu
na "trudne do pogodzenia różnice artystyczne" J*DaVeY zostali koniec końców pogonieni pałami i
musieli opublikować całość własnym sumptem. Nie wiem jak wyjdą na tym finansowo (kibicujemy,
aby się zwróciło), ale jako odbiorca nawet się z tego cieszę, bo spójna, nieograniczona przez nikogo
wizja artystyczna jest niezwykle cennym atrybutem ich długo oczekiwanego, pełnoprawnego,
debiutanckiego longplaya. Brook D’Leau, zadeklarowany fan produkcji Briana Eno, odwalił kawał
dobrej roboty – obierając azymut na zmierzający w sobie tylko znanym kierunku współczesny electro-
funk spod znaku co bardziej popowych produkcji Damona Riddicka nie zapomniał o korzeniach
mainstreamowego r&b z okolic 80sowego rozkwitu. Żeby nie być gołosłownym – wczesny repertuar
takiej Janet Jackson na pewno jest tej dwójce znany na wyrywki, ale ogólny poziom ich "kompetencji
muzycznych" może budzić tylko szacunek. Najważniejsze, że na tej wiedzy znakomicie wychodzą
same piosenki, wśród których już po pierwszym odsłuchu można dostrzec dość jasny podział na dwie
zasadnicze kategorie: niezwykle chwytliwe potencjalne ofiary wielokrotnych repeatów i
eksperymentalne zabawy elektroniczną formą, z przebojowością usuniętą jakby na dalszy plan.
Z tych pierwszych oddzielny akapit poświęcę teraz na zabójczo zaraźliwe "Topsy Turvy", bo na coś
takiego czekałem ładnych kilka lat. W odświeżonej i przystosowanej do dzisiejszych realiów wersji ten
numer po prostu nie bierze jeńców – zachwyt budzi zwłaszcza ten wielokrotnie powtórzony chorus,
który – niczym orzeźwiająca morska bryza – mógłby codziennie po parę razy grzmocić mnie po twarzy
na dobry początek nowego dnia. Ponoć J*DaVeY targają ten refren ze sobą na spotkania z
managerami już od jakiegoś czasu, dlatego tym bardziej nie ogarniam, jak wytwórnie mogły się o to
nie zabijać. W jakich my czasach żyjemy, co to ma być? Przecież już wersja demo tego cacka zdradzała
niesamowity potencjał – przysłowiowa Brandy na pewno wiele by dziś dała za taki numer, zresztą
bądźmy poważni, nie ona pierwsza i ostatnia. Bas, klawisz, melodia refrenu, chórki – każdy detal aż
prosi o pochylenie się nad nim z odpowiednią atencją i docenienie zamysłu autorów. Chcę wierzyć, że
obecny, łatwiej przyswajalny i zwyczajnie bardziej popowy, kształt tego utworu to efekt konsultacji
twórczych z Gregiem Kurstinem, który podczas sesji nagraniowej New Designer Drug ponoć na
coś się przydał.
Poza tym warto wypchnąć przed szereg nieprawdopodobnie nośny motyw przewodni "Whatcha
Lookin @" – takie szlagworty u nas zawsze na propsie, nie mówiąc o zjadliwej krytyce współczesnych
internetów. Dbałość o detal i chillwave’owy (!) pokład w zwrotkach dotrzymują kroku temu
motywowi tylko gdzieś do drugiego wirażu – gwarantuję, że mniej lub bardziej świadome nucenie tej
frazy będzie dopadać was w wielu wstydliwych sytuacjach przez najbliższych kilka tygodni. Oprócz
tego jest "MaMa’s Back" z do tego stopnia zeschizowanym bitem, że aż zaczyna on ewokować
wyobrażenie o Gwen Stefani podążającej destrukcyjną ścieżką Amy Winehouse. Takimi podkładami
chciałaby dziś straszyć GaGa, ale niestety dla wszystkich wciąż musi nadrabiać twarzą.
O sile reszty materiału stanowi też chwilami coś zgoła odmiennego – nieoczywistość niektórych
hooków oraz ogólne otwarcie się J*DaVeY na inne formy. Wojtek pisze, że coś w podobie "Foreign
Exchange na kwasie" i – jak zawsze – zna się. Czy to króciutki motywik w drugiej minucie "Queen Of
Wonderland" czy cytat z Tago Mago w końcówce "Turn The Lights Out" (swoją drogą CO TU
SIĘ DZIEJE, teen-popowa melodia wrzucona do pralki z siatką grzybów psylocybinowych mogłaby dać
taki efekt) – to wszystko dowodzi szerokich horyzontów oraz niezwykłej odwagi tego duetu.
Bezwstydny popowy hedonizm pozostaje w takich przypadkach w cieniu poszukiwań w obrębie
okolic współczesnego funku, ale jakość materiału traci na tym tylko nieznacznie. Tak jak w
arcymistrzowsko poprowadzonym "This One", gdzie stopniowe przemycanie coraz śliczniejszych
melodyjek po prostu rozczula.
Tak naprawdę do czego Jack i Brook się nie dotkną, to wychodzi im złoto. Gdyby chcieć wyciągnąć
pierwiastek z wszystkiego co dobre ostatnio w electro-funku, to niewątpliwie byłby on fundamentem
New Designer Drug. Śledzenie najnowszych trendów nie przesłania faktu, że ta dwójka jest
niezwykle osłuchana z klasyką (nie tylko swoich gatunków) i nie boi się karkołomnych
eksperymentów na dalekich granicach krainy Przebojowości. J*DaVeY – gdyby tylko mieli taką
możliwość – mogliby dziś pisać piosenki Rihannie czy Beyonce i wyobraźnia podpowiada mi, że byłyby
to obrzydliwie dobre futurystyczne bangery. Oczywiście gdybym miał coś do powiedzenia w tym
temacie, to chciałbym słuchać Jack i Brooka głównie w bardziej przebojowym anturażu – po prostu
mają talent do sklejania prześlicznych motywów, a to w dzisiejszych – dość smutnych dla
komercyjnego r&b – czasach wartość sama w sobie. Poza zdolnościami samych artystów
optymistycznie na przyszłość rokuje miejsce, w którym obecnie tworzą (wiadomo, stolica muzyki od
dawna) oraz ludzie, którymi się otaczają. Wspominany już Kurstin, Greg Wells czy Dave Sitek, którzy
także służyli radą w procesie nagraniowym tego albumu, to postacie, które zdążyły zapisać ciekawe i
jakże różne od siebie karty w świecie współczesnego popu. Wierząc, że dla J*DaVeY to dopiero
początek, czekam na reakcję reszty świata na ten wizjonerski kolaż wszystkiego co najlepsze w funku i
r&b ostatnich lat.