RECENZJE

Hop Along
Bark Your Head Off, Dog

2018, Saddle Creek 7.0

Ciężko mówić o Hop Along bez nakreślenia czytelnikowi chociaż strzępów ich folkowych korzeni. U debiutanckiego zarania więcej w tej muzyce było czegoś na wzór indywidualnych zabaw poszczególnych bardów i bardek (?) niż kolektywnego, zespołowego myślenia, które oprócz wspólnej pracy, zazwyczaj okupione zostawało kompromisami. W końcu, w tym przypadku nie było problemu, bowiem na czele tkwiła charyzmatyczna i nieco porywcza, obdarzona niezwykłym głosem Frances Quinland, która nie czekając na resztę ekipy (polecam wywiady), na wejściu w alternatywny show-biznes, zapodała serię bardzo skromnych – pod względem aranżacyjnym – kawałków, skrojonych pod dość abstrakcyjne opowieści, utrzymane w klimacie poczciwego Juno i highschoolowych klimatów amerykańskich przedmieść. Atrakcyjna unikalność, szczerość, bezpośredniość, urokliwa chałupniczość i spora doza chaosu oraz szaleństwa freak folkowej formy wspólnie zadziałały perfekcyjnie, a sam zespół/solowy projekt wokalistki doczekał się grona oddanych "kultystów".

Kliknij mnie!

Stan ten jednak nie trwał zbyt długo, a każdy kolejny album kostniał i dojrzewał, zmieniając podstawy całego wyznawanego przez wokalistkę etosu w postaci "rób se swoje" – dając dojść do głosu reszcie zespołu, co musiało skończyć się dzisiejszą, diametralnie różną od dawnej sytuacją. Muzyka Hop Along na najnowszych albumach staje się już umieszczonym w więzieniu dobrze dopasowanej formy i profesjonalnego studia nagraniowego tworem, wydającym z siebie serię rasowych indie popowych przebojów w duchu nowego Paramore, z nieco bardziej pokombinowaną strukturą. Rozpoczynając zaraźliwym, tanecznym openerem (którego taneczność dobitnie podkreślona zostaje odbywającym się za pomocą samej rytmiki preludium do końcowego refrenu), zespół idzie wciąż w zaparte, aby na całej albumowej przestrzeni dostarczyć zadowalającą ilość świetnie skonstruowanych i niegłupich hooków. Wystarczających, aby pokryć nimi każdy numerowy zakamarek płyty, kończąc całość tej pracy stwierdzeniem, że prawie brak tu słabych kompozycji. Może z wyłączeniem trzeciego kawałka. Szczególnie cieszy wyjątkowy w tym zestawieniu patetyczny walczyk "Not Abel", będący dziwacznym skrzyżowaniem Patti Smith ze sformalizowaną romantyczną wrażliwością Phideauxa z Doomsday Afternoon*. Gdzie występujący po refrenowej kulminacji spokojnie wybrzmiewający w pustce motyw, skontrowany zostaje dziwaczną końcówką, stojącą w swojej dynamice, w totalnej opozycji do tworzonego na całej przestrzeni klimatu – robi to robotę. Tak jak ostatnie trzy utwory, zazwyczaj wskazywane przez krytykę, jako te najlepsze.

Pomimo tych nieprzerwanie cisnących się na usta, i wielce zasłużonych superlatyw, brakuje w tych wycyzelowanych dźwiękach czegoś bardziej bliskiego oraz ludzkiego. Zaniknął naturalizm i garażowy luz, ucierpiała charyzma i charakter, a to, co dostaliśmy z osobistego jednoosobowego monologu i intymnej bezpośredniości kontaktu ze słuchaczem zanikło, w zamian za to dając nam uporządkowaną songwriterską robotę i garść zbliżających się do genialności utworów. Co w tej sytuacji staje się lepsze? Nie wiem, tu już wchodzą prywatne preferencje. Chociaż bardziej aktualny nastrój, bo w obu wydaniach Hop Along sprawdza się wyśmienicie, tym razem po raz kolejny dostarczając jedną z lepszych płyt tego roku, a już na pewno jedną z najlepszych gitarówek.

*Najbardziej kuriozalna porównawcza aberracja, jaką udało mi się spłodzić – jestem z siebie wyjątkowo dumny.

Michał Kołaczyk    
7 maja 2018
BIEŻĄCE
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)
Wywiad z Jasonem Pierce'em