RECENZJE

Guido
Anidea
2010, Punch Drunk
Pierwszy dźwięki na debiutanckim albumie Guido to nie programowane
bębny ani bas – to pianino elektryczne. I niech mnie jeśli to bez
znaczenia. W wywiadzie dla "Resident Advisor" Guy Middleton powiedział:
"It's got to have a good hook, I know it's not that original, but a
lot of dubstep is just based on the bassline and the LFO and doesn't
get too melodic" – tego gościa interesuje melodia. A to, jak sam mówi,
w gatunku, do którego jest zaliczana jego twórczość, niekoniecznie
jest normą. Dubstep, czy może "dubstep" – definicja chowa się za coraz
gęstszą mgłą, zbyt często bywa zgrzebny i szkieletowy. Guido stawia na
przykrywające bity jasne i ładne hooki.
Anidea to estetyczna i przystępna płyta. Może świetnie służyć
jako muzyka tła, kiedy chcecie skupić swoją uwagę na czymś innym, ale, jak w przypadku dobrego ambientu,
powrót do aktywnego słuchania okaże się satysfakcjonujący. Bristolczyk
oprócz pianina wykorzystuje syntetyczną gitarę, saksofon, smyki,
syntetyczne syntezatory i rysuje nimi błogie, uspokajające szlaczki.
"Mad Sax" saksowym loopem, syntezatorową bryzą i krótkim wokalnym
miauknięciem to otaczający słuchacza chillout, który mógłby być
soundtrackiem do kawiarni stworzonym przez M83. "Cat In The Window"
jest uroczym pejzażem z nerwowego rytmu przetkanego klawiszowymi
blipami jak z klasycznych gier na SNES. Podejrzewam, że nieprzypadkowo
Middleton sygnuje swoją muzykę, tak jak zespół wykonujący utwory z
klasycznego hitu "Chrono Trigger". Dwa wokalne nagrania są w pełni
udane. "Beatiful Complication" jest jak r'n'b, którego mogliby słuchać
bohaterowie "Ghost In The Shell" a dramatyczne "Way You Make Me Feel"
ze śpiewem Yolandy (współpracowała z Massive Attack i Pinchem) jest
tak intensywne, że trzeba łapać oddech. Guido jest tak dobry w
tworzeniu ładnych piosenek (przeważnie instrumentalnych, ale i tak),
że kiedy w ostatnich trzech utworach jednak zwraca się w stronę
bardziej standardowego dubstepu bez dekoracji, wypada to odrobinę
rozczarowująco (nie żeby to były słabe kawałki).
Także, wow, cóż za obiecujący debiut. Anidea to jak na razie
jedna z lepszych płyt roku, dzieło człowieka ze świeżą wizją, którą
realizuje z dużym polotem. Jest też dla każdego, bardziej nawet niż
też raczej przyjazne w odbiorze, niedawno recenzowane płyty Ikoniki i
Jamesa Blake'a (Scuba w porównaniu wypada, cóż, mroooocznie). Dusza
tej muzyki jest na jej samym wierzchu – w błyszczących, przykuwających
uwagę melodiach, nie w brudnych kanałach ciemnych bitów.