RECENZJE

Grizzly Bear
Shields

2012, Warp 7.5

Gdzieś pomiędzy wypuszczeniem Veckatimest ,a pierwszymi wzmiankami o nagrywaniu nowego krążka w mikroskopijnej teksańskiej oazie dla artystów na środku pustyni, Grizzly Bear dołączyli do ligi zespołów "radioheadopodobnych". Co oznacza to dla nich osobiście – możecie przeczytać tutaj; nas jednak bardziej interesują konsekwencje w ramach muzyki indie, muzyki popularnej, muzyki w ogóle. Otóż w tym momencie Grizzly Bear przynależą ciągle "kulturowo" do przysłowiowego niezal-undergroundu, lecz na (szalenie drogie nawiasem mówiąc) koncerty udaje się im przyciągać publikę z każdego niemal kąta społecznej panoramy, od gimnazjalistów próbujących być cool do starzejących się raperów próbujących pozostać cool. Druga sprawa, że zespół wywodzi się z dobrze określonej brzmieniowo-czasowej nory (w ich przypadku folk-rockowego nu-indie circa dwa tysiące cztery-dwa tysiące siedem), lecz obecnie przypomina *wyłącznie* samych siebie. Grizzly Bear to przykład przeciętnego produktu, który stał się całkiem oryginalną marką.

Sesja w Marfie zakończyła się, co prawda, fiaskiem, ale byli kolesie zdolni poskładać się w czas, by następca Veckatimest ujrzał światło dzienne jeszcze przed rychle zbliżającym się przecież końcem świata. Shields nie odstaje praktycznie jakościowo od albumu, który "uratował Grizzly Bear" trzy lata temu. Instrumentalna pełnia i głębia (czyli nie, że wszyscy gramy te same nutki) wiedzie konsekwentnie prym i kwartet wyraźnie zdaje sobie sprawę, że bezpośrednią emocjonalną reakcję może spokojnie osiągnąć nieszablonowymi, wieloczęściowymi kompozycjami; a nawet, że taka umiejętność świadczy właśnie o wielkości zespołu. W bliskim porównaniu do Veckatimest, Shields jest wręcz albumem bardziej różnorodnym w środkach wyrazu, wrażliwości i treści, na co bez wątpienia miała wpływ – jak donoszą sami zainteresowani – większa demokratyzacja procesu twórczego podczas sesji.

I tak "Sleeping Ute" bazuje na świetnym, asymetrycznym riffie elektroakustyka, który napędza utwór niczym krautrockową lokomotywę (zapomnijcie o zwrotkach i refrenach); w drugiej części kawałka ustępuje on jednak rozedrganym folkowym melodeklamacjom Daniela Rossena. Podobnie oddziałuje wielowątkowy "Half Gate", który przeistacza chwytający za serce lament Eda Droste (na kanwę Cassa McCombsa) w tłuste industrialne widowisko transowych smyczków i popisowego bębnienia Chrisa Beara. Zmiany klucza i tempa w połowie kawałka są wręcz czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego tej płyty. Kolejnym stałym punktem gry jest wszechobecność producencka Chrisa Taylora, który ochoczo zapodaje wybuchami (!) i przenikliwym drone'em w najmniej spodziewanych momentach. Każdy schemat, riff czy brzmienie dopieszcza do absolutnych granic miodności (przykładem może być choćby wynurzający się raz po raz elektryk w "Sleeping Ute"– pozornie ornament, a jak dużo wnosi!).

Muzyka Grizzly Bear od zawsze naznaczona była sporym balastem neurozy i posępności, ale Shields oferuje świetne wyważenie swoich mikro-nastrojów: od depresyjno-melancholijnych ("The Hunt"), przez podniosło-melancholijne ("Sun In Your Eyes") i wiosennie-melancholijne ("Gun Shy") aż do radosno-melancholijnych ("A Simple Answer"). Teksty Rossena i Droste znowu nie mówią za dużo, a raczej wspierają napiętą, niedopowiedzianą atmosferę fatalistycznymi one-linerami ("I'm not sure I still believe", "It's as if there's no time at all", "Quiet pictures drawn each day before it ends" i te sprawy). Wydaje się tu oczywiste, że Grizzly Bear opatentowali klimat "wyszukanego splinu" i nie mają zamiaru wypuścić go z rąk w najbliższym czasie.

Kwestia nastroju dotyka jednak sedna zajebistości Shields. GB to ciągle zespół poszukujący, jednak ich eksploracja ma miejsce wewnątrz piosenek, a nie poza ich granicami. Kwartet wpierw opracował łatwe do wypromowania ramy dla swojej twórczości (takie jak kontekst subkulturowy, image, brzmienie czy drążone tematy liryczne), a teraz konsekwentnie wypełnia je coraz to mocniejszymi kompozycjami. Zamiast odcinania kuponów czy flirtów z dubstepem (chociaż to mogłoby brzmieć całkiem ok), Shields wypełnione jest konsekwentnym zgłębianiem drugiego dna i nieustannym rzeźbieniem melodycznych tematów. Podobnie jak niedawno recenzowani przez nas Tame Impala, Grizzly Bear mogą świecić przykładem, jak "grać ciągle to samo" i równocześnie zaskakiwać, olśniewać i intrygować. Nawiązując poniekąd stosownie do najświeższych wydarzeń zza oceanu, status quo dawno nie brzmiało tak na miejscu.

Patryk Mrozek    
27 października 2012
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)