RECENZJE

Grizzly Bear
Painted Ruins

2017, RCA 5.9

To co od pierwszego odsłuchu (i w sumie każdego innego) rzuca się na świadomość, to silnie odczuwalna, szklana bariera tkwiąca murem pomiędzy odbiorcą a zespołem ("Systole", "Glass Hillside"). Odsłuch Painted Ruins jest jak wizyta we wrocławskim zoo, w którym stojąc sobie przed wybiegiem można tłuc w szybę ubłoconym patykiem, licząc na to, że uda ci się skupić na sobie uwagę zamkniętych w środku zwierzaków, które w przypadku sukcesu, w zamian nieudolnie spróbują cię rozbawić rzucając ekskrementami w twoją chronioną barierą postać. I pomimo coraz większych wysiłków skupionych na zajadłym łojeniu w ogrodzenie, już niemal na starcie uświadamiasz sobie, że odsłuch do łatwych należeć nie będzie i że trzeba brutalnie, łamiąc wszystkie wewnątrz-instytucjonalne przepisy, wejść do środka klatki i z tą samą zajadłością łoić po głowach zgromadzone w środku zwierzęta, które mimo to, z równą tobie zaciekłością będą ignorować twoją obecność, skupiając się na własnych skomplikowanych zwierzątkowych życiach.

I to jest właśnie jedna z tych płyt, które wymagają od słuchacza, aby usiąść z nią na dłużej. Gdzie za pomocą chirurgicznej precyzji, wielogodzinnego grzebania i silnej wiary w celowość straconego czasu, w zamian obdarzy cię ona namiastką jakiejś sensownej, ukrytej przed pobieżnym słuchaniem, struktury – i właśnie tutaj tkwi największy problem tego wydawnictwa. Bo pomimo syzyfowej analitycznej pracy, rozkmin nad umieszczeniem tego wszystkiego w szerszym muzycznym kontekście, wciąż patrzymy w oczy pustki – stoimy przed widokiem wielkich kartonowo-prochowych muzycznych miast i krajobrazów nienapawających swoją sztuczną psychodeliczną estetyką możliwością przeżycia jakichkolwiek silniejszych odczuć oraz emocji.

Ale pomimo tego fundamentalnego problemu przed wyraźną klęską płytę chroni tych kilka jaśniejszych momentów tkwiących odważnie i niestrudzenie pośród zalewu mdłych przeciętniaków. Zaczynając całość wyliczanki lepszej muzycznej passy od "Four Cypress" lokującego słuchacza (najprawdopodobniej przez zbliżoną pomiędzy dwoma utworami ścieżkę perkusyjną) swoim klimatem obok świetnego Blurowskiego openera z Think Tank

A z takim technicznym zapleczem, pomimo pechowego stworzenia sobie za pomocą Painted Ruins tak charakterystycznej, bardziej ospałej niż onirycznej atmosfery – jeśli uda się temu zespołowi zrewindykować melodyczne podstawy, to może ostatecznie uda się im wyjść na ludzi. Na ludzi młodych, ambitnych, z ciekawym – lekko oschłym – ale za to nieźle zadowalającym i na pewno nietrywialnym debiutem. Ale na wyższy poziom, z posiadaniem tak dużych pokładów niewykorzystanego potencjału, potrzeba jeszcze ciut trochę więcej pracy. Potrzeba także ujmowanego w pierwszym akapicie otwarcia na coś więcej niż na zoologiczną egzystencję – potrzeba tych kilku chwytliwych momentów/motywów; tej diabelsko zachęcającej (nawet lekko przegniłej) marchewki, czyli uderzających wprost w świadomość "Aquariusów". Dzięki temu może uda im się wrócić do pierwszej ligi pitchforkcore'owego grania...

Drryń, Drryń… DRRYŃŃŃ. – Halko… czekaj, czekaj, łącze wątki. Czyli to jest nowe Grizzly Bear? Serio? To ci goście? Nowe Shields i Veckatimest? Aha, dobra, no elo. Czyli to jest nowe Grizzly Bear, ech… ok, mocno szkoda.

Michał Kołaczyk    
29 września 2017
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)