RECENZJE

Fog
Ether Teeth

2003, Ninja Tune 7.2

W wielkim stylu powrócił po zagadkowym, ekscentrycznym debiucie z zeszłego roku pan Mieczysław, ciągle zmagający się z poważnym kryzysem tożsamości, ale stopniowo krystalizujący kierunek artystycznych dążeń. Owszem, Andrew Broder nadal miewa kłopoty z samookreśleniem, ale w porównaniu do wyboistych początków jego wizja pełnej wypowiedzi sprawia wrażenie dużo bardziej świadomej i wyrazistej. Na s/t Fog skrzętnie ukrył swoje piosenkopisarskie talenta, koncentrując się na katorżniczych miksach i trudnej w odbiorze DJskiej wirtuozerce. Ja oczywiście doceniam, ale niekoniecznie muszą mi się wydawać sympatyczne jebnięte hardkory w rodzaju "Fool" czy "Truth And Laughing Gas". No, odnajdziemy tam jeden wyjątek w jakimś stopniu zapowiadający Ether Teeth. Mam tu na myśli "Pneumonia" – dość zwyczajną w zasadzie balladę uniezwykloną unikatowo brzmiącymi melodiami wypreparowanymi ze zdzierania winyli. Ale, nie licząc zbliżającego się do noise-popu kilkuetapowego "We're A Mess", który jakby się uprzeć ktoś mógłby pod "przystępny" podciągnąć, to jedyny przyjaźniejszy odcinek pięćdziesięciominutowego krążka. I proszę, jaką Broder sprawił nam teraz niespodziankę, ujawniając się pod postacią wrażliwca, piszącego urzekająco ładne kawałki w sypialni na fotelu z gitarą w ręku. Dowcip. Psikus. Siurpryza.

Od czego ja bym zaczął. Chyba od nie demonstrowanej do tej pory obsesji ptactwem (anyone here interested in birds?). Tak, niczym innym. Oficjalny komunikat otrzymujemy w przemówieniu-wstępie do "Cheerupcheerily", gdzie pan zapalony przyrodnik-radiowiec udziela kilku cennych informacji na temat rudzików – true friends of people (po konsultacji ze znającą się na rzeczy koleżanką wiem już, że są to "takie wróble z czerwonym brzuszkiem"), otwierając drogę do sielskiego, ogrodowego malowidła, którego głównymi bohaterami stają się flet, skrzypce i śpiew robina rzecz jasna. Tak się składa, że "Cheerupcheerily" to fragment znamienny dla całego albumu, bo wszędzie pod idealistycznymi arkadyjskimi krajobrazami drzemie głębiej smutek, niepokój, dysonans, który za każdym razem inaczej udaje się Fogowi wydobyć. Check out "Apologizing To Mystery" jeśli wątpiliście, że lunarna skarga sowy, przypominająca odgłosy wydawane w czasie snu przez kilkumiesięczne dziecko, potrafi chwycić za serce. Biorąc jeszcze pod uwagę normalną całkiem kołysankę fortepianową i łkający monolog postaci rodem z Ulicy Sezamkowej, trudno wytłumaczyć skąd pochodzi ten cały ładunek emocjonalny. A jednak. W niepozornej, wyciszonej bujającej balladzie "The Girl From The Gun Commercial" Broder wzrusza samym operowaniem głosem i wyczuciem dramaturgii kompozycji. Interesujący wtręt stylistycznie z czasów zeszłorocznego Fog i obszerne folk-bluesowe outro jawi się jako wisienka na czubku tortu.

Otwierający Ether Teeth "Plum Dumb" to pejzaż o urodzie, jakiej wszystkie te fachury od field recordings mogą panu Mieczysławowi jedynie pozazdrościć. Kojąca, zwarta ściana migającego psychodelicznego szumu, ledwo czytelne trącanie akustyka, świergot jaskółek i prześliczne miniaturki fortepianowe rywalizują z "Pacific Theme" Broken Social Scene o miano najładniejszej instrumentalnej ilustracji roku 2003. A zaraz potem nadchodzi doskonałe świadectwo na zmaganie się niezal-popowej formuły z podejściem eksperymentującego turntejblisty. Z jednej strony wkrada się martschowska melancholia, z drugiej cała ta misterna aranżacyjna oprawa – skrecze i naturalnie szczebiot kanarków. Podobnie, różne tendencje stara się Fog połączyć w "No Boys Allowed" – ładnej śpiewce zamkniętej w formie eksperymentalnej, polegającej na konstrukcji: melodia w piosence w piosence w piosence.

Jak na mój gust od poziomu albumu odstaje kilka utworów w bloku yorkowsko-elvrumowskim. Statyczny fortepianowy lament "See It? See It?" jest już trochę przesadzony w swojej depresyjności. Chociaż można go pomylić z jakimś nagraniem wygrzebanym ze śmietnika Phila w okresie sesji Mount Eerie, wiele uroku dostarczają, surprise, surprise, ćwierkanie ptaków oraz króciutkie solo saksofonu. W "Under A Anvil Tree" mamy przygnębiające yorkowe zawodzenie i uroczą podróż sentymentalną w głąb świata dziecięcych bajek. Podobna konwencja wykorzystana została na "I Call This Song Old Tyme Dudes", jednym z nielicznych fragmentów Ether Teeth, które zaklasyfikować można do jawnie unfocused. W moim przekonaniu niespecjalnie działa to na korzyść, ale zwolennicy intrygujących urodzinowo-pogrzebowych kolażów powinni być zadowoleni.

Nowa propozycja Foga to z wielu powodów wyjątkowe wydawnictwo, jedno z większych wśród mniejszych muzycznych zaskoczeń jakie mnie ostatnimi czasy spotkały. Trudno było przypuszczać, że po tak specyficznie niestrawnym debiucie ten sam człowiek sporządzi follow-up sennie bezgłośny, przejmujący, intensywny emocjonalnie przy całej swojej subtelności i delikatności. Ether Teeth wymaga atmosfery wieczornej zadumy, głuchej ciszy, wytężonej uwagi, a wtedy wzruszenie i bogate wrażenia są niemal gwarantowane.

Michał Zagroba    
23 grudnia 2003
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)