RECENZJE

Equiknoxx
Colón Man
2017, DDS
Całkiem niedawno, przy okazji krótkiego omówienia Dulce Compañia pisałem, że album DJ-a Pythona nieco ożywia skostniały obraz techno w obecnym roku. Pewnie znajdzie się jeszcze co najmniej kilka podobnych wyjątków, choć warto przez chwilę pozostać przy tym bazującym na dancehallowej pulsacji krążku. Bo w tym kontekście doskonale odnajduje się duet Gavin "Gavsborg" Blair oraz Jordan "Time Cow" Chung, który sprawił, że spece od elektroniki z dance'ową optyką coraz bardziej życzliwie zerkają w stronę JAMAJSKICH BRZMIEŃ, choć sprawa jest chyba bardziej skomplikowana.
W artykule na Pitchforku poświęconym Equiknoxx pisano, że ich zeszłoroczny debiut Bird Sound Power przewrócił dancehallową logikę mniej lub bardziej do góry nogami, a ja wciąż rozumiem funkcjonowanie etykietki "dancehall" w dyskusji o "nowej muzyce" jako pewnego rodzaju próbę stworzenia "zjawiska" i być może wytworzenia mody na tego typu estetykę. Właściwie nie mam nic przeciwko, ale trzeba wciąć pod uwagę elementy, przez które hasło dancehall są tu wyraźnie filtrowane: będzie to na pewno techno, post-dubstep, (post-)footwork, house, ambient czy IDM. Dopiero w takim tyglu mogę myśleć o tym, co mają do zaproponowania Equiknoxx.
Zatem dość tych analitycznych prób, które raczej miały za zadanie nakreślić coś w stylu pozycji wyjściowej bazującej na dość oczywistej treści, a nie powiedzieć coś odkrywczego czy sensacyjnego – sprawdźmy co dzieje się na Colón Man. Na pewno nie ma wielkiego zaskoczenia (o ile zna się debiut), bo gdybyśmy wrzucili do jakiegoś playera obie płyty producentów i zastosowali opcję "shuffle", to raczej nie czulibyśmy zgrzytu, a wręcz przeciwnie: nasza trwająca prawie półtorej godziny sesja byłaby mocno spójna. Generalnie sofomor to – czy chcę, czy nie – Bird Sound Power, part 2 – utkane z dokładnie tych samych składników matematyczne dub-kuksańce (może trochę "twardsze", surowsze i mocniej nastawione na repetycję) szukające wyjścia poprzez gatunkowe kanały "elektroniki" obecnej dekady. Ale zważmy na to, że Gavsborg i Time Cow mają przewagę w postaci umiejętności "organizacji dźwięku" – ich numery nie nużą i nie nudzą po 30 sekundach czy minucie, ale potrafią wciągnąć i to nie tylko na poziomie produkcji/faktury, ale samym "trwaniem w czasie".
Może kilka przykładów. Weźmy oparty właściwie na czterech taktach, rozwijający się i zwijający tech-jam "Heathen Emissaries From The Dens Of Babylon". Niby łatwo go ogarnąć, ale jednak jest w nim jakiś magnes, który przyciąga do słuchania. Ukrwiona, post-dubstepowa paranoja "Your Ears Are Not Very Small" (podobny nawiedzony klimat pojawia się w dogrzanym industrialną magmą "Ceremonial Eating Dog") z falującymi motywikami i "mikro-wiertłem" wyznaczającym czas to z pewnością jeden z mocniejszych indeksów, przynajmniej z mojej perspektywy. "Singlowy" "Enter A Raffle Win A Falafel" to mała bombka zegarowa nosząca znamiona tego faktycznego dancehallu (przez moment, dzięki małemu deseniowi, ale zawsze), o którym tyle pisano.
Natomiast "Waterfalls In Ocho Rios" to bardziej "futurystyczny" i bardziej kolorowy track zbliżający Equiknoxx chociażby do Bok Boka z EP-ki Your Charizmatic Self. A jeśli miałbym wskazać jakieś mniej przekonujące mnie fragmenty, to postawiłbym na niespecjalnie brawurowy post-footwork "Plantain Porridge" i może brzmiący jak niedokończony szkic "Melodica Badness", choć muszę przyznać, że ten niemogący wydostać się z metalowego pudła bas całkiem trafiony. I pewnie Equiknoxx też długo nie będą mogli wydostać się z pudełka z napisem "dancehall" (co trochę mija się z prawdą, no ale), choć wiadomo, że trochę na własne życzenie, ale nie wiadomo, czy im to w ogóle przeszkadza, bo może mają to kompletnie gdzieś. Tak czy inaczej: Colón Man to solidna próbka umiejętności obu panów, która choć może niczym wielkim nie zaskakuje, to jednak cieszy przez prawie trzy kwadranse.