RECENZJE

Enon
Hocus Pocus

2003, Touch & Go 4.8

Od 1999 roku brooklyński kwartet Enon zdołał nagrać już trzy pełnowymiarowe albumy, zyskując ogromne uznanie za dwa pierwsze z nich, czas więc chyba na drobną rekapitulację. Po pierwsze, kiedy myśli się Enon, myśli się Brainiac. W końcu to gitarzysta klasycznej kapeli z Dayton stanowi mózg operacji, albo przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz. Najłatwiej rzecz jasna zestawić osiągnięcia ekipy Johna Schmersala z bezbłędną trylogią jego formacji macierzystej, z tym że w tym wypadku ów standardowy model porównawczy byłby ostro naciągany. Mimo, że z zachowaniem odpowiednich proporcji (skala około 1:1,2) High Society to ich Bonsai Superstar, pełne zrealizowanie możliwości i dążeń grupy, Believo! umyka jednoznacznym analogiom ze Smack Bunny Baby. Debiut Enona stanowił co prawda swoistą introdukcję, umiejscawiając zespół na muzycznej mapie, ale właściwie należy potraktować Believo! jako kontynuację poszukiwawczej koncepcji Hissing Prigs In Static Couture, zaledwie napędzanej odniesieniami do szaleńczych, co bardziej wyprzedzających swój czas wątków Smack Bunny. Naturalnie, również wokale Schmersala przywołują przyswajalną psychozę późnego Taylora, zamiast neurotycznych wrzasków sprzed Bonsai, co wydatnie pogłębia wrażenie ciągłości, praktycznie splatając te dwie oddzielne nowele w jedną powieść.

Believo! było dla Enona tym, czym Ogniem I Mieczem dla sienkiewiczowskiej trylogii. Rozumiem doskonale zwolenników pierwszego odcinka, wyprzedzającego momentami współczesny spazcore i promującego inteligentne eksperymentatorstwo – poszukiwanie oryginalnej ekspresji w obrębie rozsądnych, przyswajalnych i przykuwających uwagę treści. Całość najbliższa jest estetyki nowoczesnego komputerowego new-wave'u, choć odczuwa się szerokie inspiracje – od prince'owego soulu "Rubber Car", po klimaty electro. High Society to już jednak absolutny popis Schmersala-songwritera, tnącego lotne hooki i melodie z łatwością chorążego orszańskiego chlastającego krtanie niedobrych Szwedów. Druga odsłona zdaje się jeszcze lepsza, bo znajduje perfekcyjny balans pomiędzy elementami składającymi się na styl Enona, eksponując wartości przyswajalne. Ponadto, każda kolejna piosenka to wybitnie zgrabny, niewymuszony popowy tune.

Nowy krążek w zamierzeniu idzie tropem High Society, w rzeczywistości drepcząc w miejscu bez pozytywnych rezultatów. Podobnie jak poprzednik, Hocus Pocus skubie wszystkiego po trochu, zachowując dokładnie wymierzone proporcje – słyszymy i odrobinę łagodnego nowofalowego grania, i radośniejszego power-popu, szczyptę brzmieniowych manipulacji. Niestety trudno oprzeć się wrażeniu, że to High Society wym(i)ę(k)czone. Realizowana jest prawie identyczna koncepcja bez polotu, bez lekkości, na siłę (dobijający syndrom przymusu zachowania cyklu wydawniczego). No na chuja Wacława! Gdzie podziała się radość lub gdzie podziała się neuroza lub gdzie podziały się oba? Zarówno "energetyczne" piosenki w tradycji pop-post-punkowej, jak i "mroczne" basowe kluczenie z "niepokojącym" dzwoniącym klakaniem w tle i "lękliwymi" wynurzeniami Toko Yasuda smakują jak produkty nie wysmażone.

Zdarzają się nawet zupełne wprawki: surowość "Daughter In The House Of Fools" przywodzi na myśl obraz młodych adeptów szkoły muzycznej próbujących przyswoić sobie zmysł rytmizacji. Orientalne "Mikazuki" z Yasuda w roli głównej wypada co najmniej naiwnie, a sam Schmersal ściga się w nijakości z całym zastępem gitarowych kiepścizn wydawanych codziennie przez tysiące niezależnych labeli. Trudno wywnioskować jaka potrzeba kierowała Enonem przy podejmowaniu decyzji o publikacji kilkunastu przeciętnych kawałków, w dodatku za cholerę nie trzymających się kupy. Doprawdy, pomijając mierność materiału, nic tu z niczego nie wynika. Jeden niedorobiony szkic na podstawie byle fajnego motywiku basu czy syntezatora goni następny.

Jak zauważył niedawno (drugi) najmądrzejszy krytyk muzyczny, obecnie tendencja polega na katowaniu słuchaczy godzinnymi awangardowymi wytokami na podstawie pojedynczego idiotycznego pomysłu lub trzaskaniu płytek z pierwszym utworem i jego jedenastoma kopiami. Hocus Pocus można z grubsza przypisać do drugiej kategorii. Po co taką płytę wydają, po co taka płyta żyje jak ten chwast. Wolę sprawy jedynkowe, bo Audioslave i inni artyści inaczej pojmujący rzeczywistość przynajmniej nie wiedzą, że błądzą.

Michał Zagroba    
21 kwietnia 2004
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)