RECENZJE

Dorian Concept
The Nature Of Imitation

2018, Brainfeeder 7.0

Mogę powiedzieć Brainfeeder, a mogę powiedzieć FlyLo – szybciej załapiecie, z jaką ligą mamy do czynienia. W tej zabawie skojarzeniowej dodam jeszcze zeszłoroczny Neō Wax Bloom i wspaniałą Personę, za to odejmę nasuwające się automatycznie skojarzenia z Oscarem Wildem, biorąc pod uwagę pierwsze z brzegu "Pedestrians", w którym raczej nie odnajdziecie charakterystycznej ironicznej lekkości albo tego wielkomiejskiego salonowego zdystansowania. Myślą przewodnią jest tu enigmatyczny gatunek wonky i z tej wybuchowej, nafaszerowanej dodatkowo glitchem i cosmic-w-śladowych-ilościach-jazzem mieszanki – wspomaganej pewnymi strzępami traktującej się zbyt poważnie wokalnej melodyki – wychodzi nam nowy Dorian Concept.

W gruncie rzeczy, jak na tradycję Brainfeedera i pomimo pędzącej na złamanie karku BPM-owej intensywności, jest tu niezwykle łagodnie. Znośnie i przyjemnie nawet dla zagubionego, wziętego nie wiadomo skąd losowego słuchacza (przez dubstepowe elementy wprost do serca proletariatu). Tak jakby ta cechująca flagowe projekty wytwórni nieskrępowana innowacyjność zastygła i ulegała dziwacznej standaryzacji. Czy ta płyta to tylko poboczny, mało oryginalny wykwit fali uderzeniowej Cosmogrammy, wciąż pędzącej poprzez popkulturę? Zwiastun szeregu inspirowanych i mało odkrywczych powielaczy? Raczej nie. Zdecydowanie nie. Wprawdzie Dorian korzysta z pewnych znaków charakterystycznych, brzmieniowych elementów integralnie związanych z wytwórnią, jednak mają one posmak co najwyżej znaku wodnego, lokalnej patriotycznej wprawki, wyraźnego puszczenia oka w stronę widza niż tekturowej kalki głównodowodzących tuzów. Rdzeń, w przeciwieństwie do głównych showrunnerów wytwórni, wyróżnia się autonomiczną prostotą. Klasycznie IDM-owym wachlarzem rozwiązań na pierwszym planie, przez co clou całej płyty, jej wyróżnik, jej wyjątkowość, tkwi gdzieś indziej, skryty w tych wszystkich drobnych permutacjach, nagłych rytmicznych komplikacjach, rzucanych na prawo i lewo, gryzących się ze sobą sekcjach i zaskakujących przejściach.

I tak, są tu co prawda pewne braki subtelności. Może ona razić lekką monotonią, konstrukcyjną banalnością, czasami niebezpiecznie bliźniaczymi piosenkami (zwłaszcza w tej drugiej połowie), ale kiedy płyta w 8-bitowym transie staje się soundtrackiem do jakiejś stylizowanej na retro/indie giereczki pokroju Undertale, gdy coraz bardziej ocieka bogatszym, bardziej bombastycznym Lorenzo Sennim, wtedy cieszy niemiłosiernie. Zwłaszcza gdy chwyci nas ilość pięknych smaczków, tych organicznych poukrywanych rodzynków*. Kilkusekundowy lo-fi rechot żab. Rozpoczynający całość dęciak. Matczyna kołysanka "Angel Shark", której zdezelowany dźwięk rozproszonego pianina wieńczy się idealnym oddechem pomiędzy każdym kolejnym wirującym w głowie dropem. Dużo tego, oj, dużo tych bodźców, zwłaszcza w takim "J Buyers", "The Space", czy wcześniej wspomnianym "Pedestrians", będącym naturalnym rozwinięciem "No Time, Not Mine". Oprócz nich wyróżnia się wyginający kończyny "J Buyers", szaleńczy w swoim genialnym dropie "J Buyers", no i oczywiście najlepszy z całej puli, przebojowy "J Buyers" – dzięki czemu dość szybko natura imitacji otrzymuje mocne: J Buyers na J Buyers, lądując na wysokim miejscu przeznaczonym dla tych zdecydowanie lepszych – brawo! Życzymy dalszych sukcesów i więcej tak wspaniałych płyt.

*Oczywiście w sensie symbolicznym, bo nie wiem jak to oschnięte winogronie łajno można wkładać sobie do ust.

Michał Kołaczyk    
13 sierpnia 2018
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)