RECENZJE

Dizzee Rascal
Boy In Da Corner

2003, XL 8.2

Jak powszechnie wiadomo w Zjednoczonym Królestwie "nove rytmy" mają się nad wyraz dobrze. Drum'n'bass czy UK garage brylują na parkietach słynnych wyspiarskich klubów, których renoma sięga zarówno drugiej strony oceanu, jak i naszej części Europy. Hołubieni DJe w migoczącym świetle różnobarwnych reflektorów zmieniają kolejne analogi, czym doprowadzają do ekstazy bounce'ujące zgromadzenie. Tymczasem klasyczni emce, zepchnięci trochę na drugi plan, do niedawna operowali bardziej na zasadzie podziemia. Zmiany nadeszły wraz z gigantycznym boomem hip-hopu, który zaczął wdzierać się drzwiami i oknami nie tylko do telewizorów, ale też do głów twórców, skłaniając ich do zmiany stylistyki pod modny nurt.

Brakowało jedynie dzieła, które firmowałoby nowe oblicze british hip-hop, wizytówki która przekonałaby niedowiarków, że nie tylko w Stanach rapuje się na poziomie, wreszcie zwiastowałoby wyjście gatunku na powierzchnię. W tym kontekście łatwo wytłumaczyć hype, jaki powstał wokół Original Pirate Material, okrzykniętego płytą podsumowującą romans brytyjskich brzmień i US hip-hopu legalnym mariażem. Z tym, że sympatyczna płytka Streets jest wydawnictwem zupełnie przeciętnym, do którego nijak się mają opinie w rodzaju "przełom", "cezura", czy "rewolucja", bo brak w niej nawiązania do jakości jaką prezentuje wiele produkcji niezależnych zza wielkiej wody. Nie zmienia to faktu, że idea dzieła puentującego wspomniane ożywienie była jak najbardziej trafiona.

Tylko czy ktoś spodziewał się, że kiedy wreszcie album taki ujrzy światło dzienne, będzie to aż taka masakra? Urodzony w 1985 roku (no dalej, policzcie ile ma lat – doznacie) w Londynie, Dylan Mills nagrywający jako Dizzee Rascal wydał właśnie Boy In Da Corner, za który zgarnął zresztą Mercury Music Prize. Zaprezentowanym materiałem, uzupełnionym nieco starszymi singlami, zakpił sobie niniejszym z całej krytyki muzycznej. Zakpił sobie też ze zdrowego rozsądku i ze zwyczajowego sposobu kojarzenia takich pojęć jak: dorastanie, dojrzałość, kryzys wieku średniego, czarnoskóry gangster, nieuk czy wreszcie producent i MC. Spójrzcie sami: koleś przeżywa kryzys wieku średniego jednocześnie dorastając, przy czym, z punktu widzenia biologii, do pełnej dojrzałości psychofizycznej brakuje mu jeszcze paru lat. Cztery razy zmieniał szkoły, nauczyciele wyzywali go od łobuzów, i choć jak mówi nie trafił nigdy do aresztu, to miewał liczne zatargi ze stróżami prawa. A jednak w jego głowie nie ma śladu sloganów w rodzaju: ruchać, kroić, sztuka, bić, gnat, chlać, suczki, fura, hajs, dragi, fu, kurwa, ja pierdole, hwdp, melanże, sprawdź to człowieku; będących głównym budulcem szarych komórek u wielu jego rówieśników. Koleś na dobą sprawę siedzi na poważnie w muzyce od dwóch-trzech lat, a nagrał płytę, która brzmi, jakby wydano ją gdzieś dekadę później, i której rzeczywistą wartość przyjdzie nam ocenić dopiero wtedy.

Zadebiutował w wieku lat szesnastu singlem "I Luv U", który wdarł się na listy przebojów, gwarantując autorowi kontrakt z XL. Tak, ten wiek jest przegięciem, ale sam kawałek, podobnie zresztą jak wszystkie tutaj, jest przegięciem jeszcze większym. Efekt diabelskiej hybrydy stricte brytyjskich tematów drum'n'bass i UK garage ze zjawiskami pokroju electroclashu, i ogólniej produkcjami ze Stanów, poraża. Nieziemsko pojebane podziały rytmiczne wywołują chwilową arytmię serca, drżenie rąk, a nawet zawroty głowy. Wszystko z trudnego do opisania podziwu, przerażenia jakie ogarnia, gdy zdajemy sobie sprawę z doskonałości tego materiału. Dizzee, wypunktowujący swoim flow poszczególne sylaby, zapodaje niezwykle wyrazisty, zabójczo szczery, momentami cyniczny, innym razem dowcipny, ale nieodmiennie – co najbardziej przejmujące – wyważony, trafny i, choć brzmi to niewiarygodnie, zwyczajnie mądry przekaz. Jego refleksje obejmują gro aspektów życia codziennego, sytuację społeczno-ekonomiczną, ale też w naturalny sposób, bez cienia patosu (jak sam mówi: "If you tackle a serious issue with humour it makes it more digestible") wędrują czasem na obszary intymnych rozważań metafizycznych. Hej, ten koleś nie ma jeszcze dwudziestki, co tu się dzieje!

Pierwsze sekundy "Sittin' Here" uświadamiają, że nigdy wcześniej nie nagrano czegoś podobnego. Rozbrajająco szczera i inteligentna refleksja człowieka, który mimo niewiarygodnie młodego wieku potrafi z dystansem spojrzeć na otaczającą go rzeczywistość wciska w fotel. Świadomość własnej niemocy, wszechobecnej beznadziei, powodującej zrozumiałą gorycz, która w konkluzji sugeruje pogodzenie się z własnym losem, jest tu widoczna na każdym kroku. Chce się płakać, nie wiadomo tylko czy z podziwu dla geniuszu uduchowionego młodzieńca, czy na skutek rozbudzonych lęków. To znaczy tak naprawdę wiadomo – dla obu tych powodów.

"Wot U On" to kawałek który za dni swojej świetności nagraliby Adult, gdyby los skojarzył ich ze sceną podziemnego hip-hopu. Schizofrenia miłosnego mętliku "Round We Go" przytłacza precyzją i sugestywnością. Motyw przewodni "Jezebel", luzackie zaśmiechy i witalność "Fix Up, Look Sharp", oparty na kapitalnym samplu "The Big Beat" czy chórek w "Jus' A Rascal" to wszystko drobne arcydzieła. Posklejana w formę dialogu błyskawiczna wymiana opinii w refrenie wspomnianego "I Luv U", osobiste wyznania w "Cut 'Em Off" czy wreszcie closer to z kolei fragmenty oscylujące w okolicach 10.0.

Zresztą "Do It" to sama esencja, natchnione zwieńczenie wielkiego krążka. Z szumu przykrych refleksji w rodzaju "Friends don't undastand us / Adults don't undastand us / Noone undastands us / People just going mad in front of me / Everyone's growing up too fast" wyłania się kultowe "Sometimes I wake up wishing I could sleep forever / I spent my whole life trying to pull myself together", by na końcu zamienić się w coś na kształt pocieszenia, symbolicznego poklepania po plecach, uściśnięcia dłoni, ciepłego przytulenia w postaci: "Sleep tight everything will be alright / By the end of the night will be the day / Just pray that you see it / Strongly got to be it if you wanna get through it / Stretch your mind to the limit / You can do it". Ja wymiękam, naprawdę wymiękam.

Jacek Kinowski    
12 grudnia 2003
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)