RECENZJE

Delays
Faded Seaside Glamour
2004, Rough Trade
Zawsze mi się wydawało, że dysponuję w miarę szerokim zakresem muzycznej tolerancji; potrafię w spokoju wytrwać do końca nawet najbardziej gównianej, beznadziejnej płyty, od czasu do czasu tylko grymasząc pod nosem ze znudzenia i braku satysfakcji. Ale tym razem, mówiąc szczerze, arcy-negatywne wrażenia uniemożliwiły mi odbycie choć jednego, spokojnego przesłuchania nagrania – każdorazowy wysiłek całościowego przyswojenia sobie Faded Seaside Glamour kończył się drastyczną porażką, zmuszając do kilkuminutowych przerw na wytchnienie co mniej więcej trzy piosenki. Pytanie tylko: co w tej, z pozoru, przyjemnej i urzekającej, akustyczno-popowej płycie tak magicznie działa na słuchacza, konwulsyjnie odrzucając od odtwarzacza z drgawkami i niemiłym wspomnieniem zmarnowanego czasu? Czyżby był to nienaturalny, wkurwiający swym ckliwym i egzaltowanym tonem, kobiecy głos wokalisty? A może zerowy, co ja mówię, ujemny poziom songwritingu, przy których najgorsze, najbardziej żenadne kawałki Muse z Absolution to majstersztyk? Czy też rażąco bezpłciowe brzmienie, celujące w późne Belle And Sebastian, lecz chwilami przypominające choćby Kelly Familly? Nie jestem do końca pewien, jednak nie mam najmniejszego zamiaru tego dochodzić – nic ani nikt nie zmusi mnie do ponownego zapuszczenia tego okropieństwa.