RECENZJE

Curren$y
Pilot Talk

2010, Roc-A-Fella 7.0

Teledysk do "Breakfast" otwiera scena, w której ktoś budzi śpiącego w ubraniu Curren$y'ego pukaniem do drzwi. W pokoju pozostałości po przyjemnym wieczorze – niedopity kieliszek szampana, butelka wciąż w kubełku, obok Maria Konopnicka. Żadnej laski w łóżku rapera, tylko otwarty laptop, a w tle "Garota De Ipanema". Koleś gramoli się, nie zakłada nawet conversów, tylko niezdarnie wciąga na siebie t-shirt, otwierając drzwi. Nikogo za nimi nie zastaje, więc idzie umyć zęby, zabiera maszynkę do rolowania jointów, zakłada zegarek (zaraz, brać ten zegarek? a, niech będzie) i wbija na taras. Kawałek leci na ospałym samplu z Getza, a Spitta siedzi na plastykowym krzesełku i kręci bata, by później go odpalić i wyjść na pustą plażę, a może siedzieć i robić następne.

Nic chyba tak dobrze nie oddaje atmosfery całego Pilot Talk. Ten album to apologia wyjebalizmu, upalonego dryfu przez codzienność. Zupełnie brak na nim southernowej spinki na zajebistość – zajebistość się po prostu dzieje. Chociaż Curren$y ma na koncie współpracę z Lil Waynem i z równą pasją oddaje się braggadacio, u niego bossowstwo polega na przepierdoleniu całego dnia na grę w NBA Live albo ręcznym wyciskaniu soku do lemoniady w manhattańskiej restauracji. Chociaż rapuje, że nie ma czasu na sitting at the dock of the bay, jest jasne, że najchętniej to właśnie by robił. Właściwie nie ma niczego interesującego do powiedzenia, a w zanadrzu żadnego puncha, którym można by później zaginać znajomych. Jedynym, który stara się tutaj coś opowiadać, jest Jay Electronica, a jedynym, który zapodaje mocne rymy jest Devin the Dude. Większość gości rozkłada gospodarza również artykulacyjnie, ale za każdym razem, gdy majk przechodzi w czyjeś ręce, nie można doczekać się powrotu tego leniwego, niedbałego flow. Tu nie chodzi o przekaz, tu nie chodzi o technikę. Tu chodzi o nastrój, który raper z Nowego Orleanu budować potrafi. King Kong ain't got shit on you, Curren$y, niech ci będzie.

Prawdziwym bohaterem pierwszego albumu zakontraktowanego we wznowionej Roc-A-Fella Records jest jednak producent zdecydowanej większości kawałków – Ski Beatz. Koleś, który zrobił podkłady do "Dead Presidents II" i lwiej części luzackiego klasyka Uptown Saturday Night, wszedł tutaj w znakomitej formie, idealnie wyczuwając usmażony attitude swojego MC. Chopped and screwed, basowy bit "Audio Dope II" hipnotyzuje na wejściu, a dalej jest tylko lepiej i jeszcze bardziej kotłuje. Syntetyczne podmuchy ciepłej, ambientalnej bryzy w "King Kong", zapętlony riff psychodelicznej gitary w "Seat Change", swoboda i subtelność "Skybourne" – to jeszcze nic. Na dobre akcja zaczyna się dopiero w drugiej połowie albumu. Sprawdźcie tylko jadący na świetnym samplu basu i ostrych dęciakach, hymniczny "The Day", odrealniony "Adress" albo zabójczo mięciutki "Life Under The Scope". No, ja jestem kupiony – zestaw z końcówki za każdym przesłuchaniem zostawia jak najlepsze wrażenie całego albumu i wcale się nie boję, że zawyżam notę.

Ostrożna siódemka, bo Pilot Talk z pewnością nie będzie Madvillainy tej dekady, ale znakomicie nadaje się na soundtrack do wszystkich straconych dni roku (a w szczególności wakacji). Tych skacowanych, przepalonych, przeleżanych brzuchem do góry. Opierdalanie się też może być czymś wyjątkowym i pożądanym, potrzebuje tylko ultradobrego podkładu.

Krzysztof Michalak    
18 sierpnia 2010
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)