RECENZJE
Converge
All We Love We Leave Behind
2012, Epitaph
Kilka miesięcy temu, gdy rozmawiałem z Natem Newtonem, zapytałem go o tytuł nowej
płyty, który z pozoru przypadłby do gustu raczej fanom Suicide Girls. Odpowiedź była
poważna i rozkładała każdy sarkazm na łopatki. Pomimo upływu czasu i większego
doświadczenia, są w życiu rzeczy, z którymi ciężko się uporać. To, co się liczy, powiedział
wtedy Newton, to mówienie ludziom ważnych słów zanim będzie za późno. To, co się liczy,
to szczerość.
To jest na tyle zaduszny klimat, że można by z drwiną cytować znany wiersz Twardowskiego.
Nie ma na to czasu, księżyca ubywa nie tylko na okładce, a kto, jak nie pan Twardowski,
znać może jego jesienne i ciemne strony. W sepulkralnym klimacie zostaniemy jeszcze
przez chwilę, bo jeśli z czymkolwiek w tym roku porównywać nowy album Converge, to
z zawartością i okolicznościami nagrania Red Horse Early Graves. Obie grupy
próbują znaleźć ujście negatywnych emocji w muzyce surowej i dokuczliwie intensywnej.
Młodzi Kalifornijczycy rozliczając się ze śmiercią swojego bandmate'a, nagrali najlepszy
album w dotychczasowej karierze. Stare wygi z drugiego wybrzeża wysadzeni z werwy
galopującego "Dark Horse" też są tego celu bardzo blisko. Nie oznacza to wcale porzucenia
lekcji Axe To Fall – nikt nie zapomina ani płomienno-plemiennej melodii w "Glacial
Pace", ani o niemal wirtuozerskim wycinaniu jak w "Sadness Comes Home". Słuchacze
przyzwyczajeni do krwawej rzeźni rozpoznają jej charakterystyczne elementy w "Sparrow's
Fall", ale, pomimo braku drastycznej stylowej wolty, są na AWLWLB rzeczy
dotychczas przez zespół niepróbowane.
Najlepszym tego przykładem jest metal-perła "Coral Blue", z którą przystępnością refrenu
mógłby w tym roku rywalizować chyba tylko "Born In Winter" Gojira. Nawet jednak w
takich, a może szczególnie w tych właśnie, momentach, w których rygoryzm wymiatającej
gitary zastępuje stąpająca na szeptach deklamacja przechodząca w oceaniczny kantyk, album
staje się nieznośnie smutny. I to jest ten rodzaj zadumy, który Jacob Bannon tłumaczył jako
przychodzącą wraz z wiekiem chęć naprawiania spraw, przy jednoczesnej świadomości, że
wielu z nich naprawić się już nie da. Być może podobna powaga i (chyba nawet) lęk krążący
nad najbardziej nawet agresywną partią materiału niczym widmo lub zdarzenie toksyczno-
powietrzne, pozwala nań spojrzeć jak na podsumowanie dotychczasowych wątków w
twórczości hardcore legendy. Zbierane z desek zęby, akrobatyczna wręcz technika, kruszący
serce, jak czekanik Kukuczki battle cry, użyte zostają w funkcji anestezji. Pansoniczność
tej muzyki może być przez niektórych odbierana jako nadpobudliwy szum, ja jednak
myślę o niej jak o panaceum. Jedynym w swoim rodzaju chwilowym zagłuszeniu rozterek
nietrwałości przez ich intensyfikację.