RECENZJE
Colleen
The Golden Morning Breaks
2005, Leaf
Krótka piłka z mojej strony: sądzę, że zdołała Colleen zagospodarować własną niewielką niszę na polu eksperymentalnych ilustracji. Niewinne pasaże delikatne głównie harfy i gitary akustycznej, gdzie każde trącenie struny zintensyfikowane jest technicznie i czasem obrócone w paśmie – a w efekcie charakterystycznie dźwięczne i jakieś odrealnione takie – farbuje na dalekowschodni kolor. Trochę być może na zasadzie abstrakcyjnych skojarzeń to działa, ale da się usłyszeć w tych niezwykle spokojnych, nieinwazyjnych formach japońską kobiecą wrażliwość i jasne, przewiewne przestrzenie. Niestety, albo nie wykorzystuje w pełni ciekawych pomysłów Cecile Schott, albo starczyło ich na ledwie dziesięć minut świetnego, świadomego materiału. Najlepiej poczyna sobie na początku, utrzymując kompozycje w zdyscyplinowanych, geometrycznych, lecz uroczych minimalistyczno-ambientowych formach. Dalej ten sam orientalny klimacik dominuje, z tym że już nie nad zwartymi kształtami, a coraz bardziej luźnymi impresjami, rozmywającymi się z każdym kolejnym trackiem i fragmentami dość trywialnymi. Miało szansę Golden Morning Breaks stać się dla mnie błogą oazą wytchnienia, jednak ostatecznie zbyt często nudnawo bywa. Zwiewność potrafi być tu wadą i zaletą.