RECENZJE

Chromatics
Kill For Love

2012, Italians Do It Better 6.8

Jakoś tak się złożyło, że (przynajmniej dla mnie) pierwsza połowa 2012 roku od strony muzyki gitarowej upłynęła w kolorystyce delikatnego błękitu wiosennego nieba, łączącej stonowaną oszczędność środków wyrazu i urok popołudniowych nucanek. Choć to prawdopodobnie True dobije się do pierwszej piątki albumowej listy roku, częściej niż tego skądinąd doskonałego zestawu zgrzytliwo-porcelanowych songów słuchałem w ostatnich miesiącach Spooky Action In A Distance i Plumb; "zaledwie" okołosiódemkowych, bezpretensjonalnych wydawnictw, fascynująco dalekich od jakichkolwiek kompromisów z elektroniką i innych wymysłów. Szczególnie niepozorne dziełko Lotus Plaza ujęło niespotykaną komunikatywnością w czarowaniu wiązką wczesnowakacyjnych impresji; klarowną, ale jednocześnie imponująco wielobarwną, stylistyką.

Nowe Chromatics stanowi doskonały rewers wykluwającego się właśnie KODOMINIUM ofensywy przeciwko z jednej strony ostentacyjnym gitarocentryzmem, a z drugiej – zbyt oczywistym post-indie eklektyzmem, odruchowym sięganiem po rozpasane, syntetyzatorowe podkłady. Kill For Love atakuje je właśnie z tej drugiej strony, stanowiąc nawet nie tyle logiczną kontynuację gotycyzującego Night Drive, co próbę odtworzenia tamtego krążka w niemal każdym jego aspekcie – od charakterystycznego, na wpół refleksyjnego, na wpół tanecznego, przytłoczonego ciężarem dudniących syntetyzatorów i jedwabnych wokali, brzmienia, aż po charakterystyczną strukturę tracklisty – oba longpleje otwiera zestaw przebojowych, energetycznych piosenek, z czasem robi się coraz rozwleklej, masywniej i mroczniej, a wszystko to wieńczy kilkunastominutowy, ambientowy smęt (choć w przypadku Kill For Love pełniące tą funkcję "No Escape" pojawia się jedynie w wersji iTunesowej płytki).

Jeśli więc znacie na pamięć Night Drive, nic was na Kill For Love nie zaskoczy, może poza tym, że rzeczywiście kilka highlightów, jakie można wygrzebać z blisko półtoragodzinnego (!) materiału, może podobać się bardziej niż najsilniejsze punkty poprzedniego wydawnictwa kwartetu z Portland ("These Streets Will Never Look The Same", utwór tytułowy). Swoją drogą, to chyba najbardziej oczywista stylistycznie kontynuacja muzyczna, jaką słyszałem w tym roku i choćby dlatego warto zwrócić na nią uwagę. No ale co tu się dziwić, skoro sama Ruth śpiewa w udającym rockowego closera openerze krążka – Hey, hey / my, my / Rock'n'roll can never die". "Boys will be boys", jakże inaczej.

Jakub Wencel    
21 czerwca 2012
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)