RECENZJE

Charalambides
Joy Shapes
2004, Kranky
Konfrontacja oko w oko ze zgromadzeniem nocnych mar i upiorów odprawiających własną mszę o północy w podziemiach gotyckiego klasztoru zakończyłaby się prawdopodobnie ostrym zawałem serca lub szokiem i długoletnią śpiączką. Do innych koszmarów należy wizja uczestnictwa w złowrogim pogańskim obrzędzie odbywającym się w dusznych zakamarkach zapomnianych sekretnych lochów podniszczonej średniowiecznej warowni. Albo odwiedziny wyłaniającego się z mgły ducha zamordowanego ojca w środku nocy na murach duńskiego zamczyska. Jedno z najsłynniejszych opowiadań Poe'a opisuje zamurowywanie żywcem przykutego do ściany kolesia w głuchych podziemiach labiryntów piwnic włoskiego pałacu, gdzie wszelkie krzyki i błagania, jak i śmiech oprawcy, giną w mrokach.
Natchniony ciemną stroną mocy tercet Charalambides inspiruje się najwyraźniej kolorowymi snami Edgara Allana, uważając budzenie trwogi u słuchacza za swoją główną artystyczną misję. Być może chcieliby zaistnieć jako spadkobiercy Amon Düül, proponując niezwykle trudne w odbiorze, złowieszcze ilustracje, odnoszące się do klimatu heretyckich rytuałów Phallus Dei albo coś, co można by określić muzyką sakralną dla żywych trupów, opowieściami z krypty. A może mają więcej wspólnego ze wszystkimi plumkatorami lubującymi się w dwugodzinnych beztreściowych drone'ach i należą do nielicznych akademików parających się field recordings, którym rzeczywiście udało się osiągnąć to co zamierzali? Charalambides niestety odrobinę bliżej do nastawionych na tworzenie atmosfery kapel nie-muzycznych, niż Supersilent (próżno na Joy Shapes szukać konkretniejszych tematów).
Jednego ludzkiego motywu nie udało mi się wychwycić w "Here Not Here", czyli ponad dwudziestominutowym soundtracku do Dziadów. Nie jest to przyjemna piosenka, raczej coś jak wczesne Swans w lekkim wydaniu. To roztrzęsiona gotycka improwizacja koncentrująca się wyłącznie na oddaniu mroku i depresji, zmieniająca jedynie barwy i nastroje, unosząc się od stłumionego podziemnego bębnienia po jęki kierowane wysoko w gwiazdy. Właściwie nie widać tu żadnej troski o pozory zamysłu kompozycyjnego, a męki wsłuchiwania się w półgodzinne szczękanie łańcuchów w różnych odcieniach na chwilę przypomina mi o nieciekawej przygodzie z ekipą Badgerlore. A w zeszłym roku nie tak daleko Badgerlore działał również kolektyw Set Fire To Flames, produkując własnego knota. Joy Shapes to jakby tegoroczny odpowiednik Off Things Too Sorrowful i Telegraphs In Negative, czyli hermetyczne poszukiwanie ukrytych treści w naturystycznych dźwiękach składających się na improwizowane krajobrazy, oddalone od wszelkich kanonów muzyki popularnej, które nie zdołały również w tym wypadku zaabsorbować odbiorcy.
Głównym aktorem spektaklu, pomagającym wytrwać przy gigantycznie długim monologu brzdąkającej gitary oprawionej zrębami gitarowych crescendo i skromnymi efektami dźwiękowymi, jest naczelna pieśniarka Charalambides, Heather Leigh Murray. Znakomicie potrafi ona wcielić się w rolę wokalnej interpretatorki przepełnionych grozą, dołujących instrumentalnych refleksji Joy Shapes oraz zwerbalizować klimat paranoicznymi poematami. W "Here Not Here" Murray wyje do księżyca jakby leśni rabusie przed chwilą napadli ją na gościńcu i wymordowali rodzinę. Innym razem zanosi skargę w kierunku niebios, oczekując w więzieniu na egzekucję. Jej najlepsza rola przychodzi wraz z "Joy Shapes", mistycznej minimalistyczno-jazzowej ilustracji z wydobywającym się na pierwszy plan śpiewem zwodniczej Świtezianki, wabiącej w objęcia omamioną ofiarę. Utwór tytułowy broniłby się nawet zaadoptowany na potrzeby muzyki wokalnej, taka jest siła obrazowania odgłosów paszczą pani Murray.
Zarówno tajemniczy track tytułowy, jak i cała reszta Joy Shapes zdają się muzyką mroku. Istnieje grupa albumów przeznaczonych ekskluzywnie do nocnych doświadczeń, dopiero w takich okolicznościach ujawniających cały potencjał i na przeciwległym biegunie płyty w formie nocnych słuchowisk, których merytoryczna denność bezlitośnie obnażona jest przy okazji pełnej skupienia lektury. Krążek Charalambides plasuje się bliżej tej drugiej grupy.