RECENZJE

Bullion
You Drive Me To Plastic
2011, Young Turks
MHJ: Tadzio – "polski chłopiec" omamia Aschenbacha. Niespożycie fantazmatyczne (i na b. wysokim szczeblu i ludyczności, i urokliwości) dziwne przypadki Nathana Jenkinsa: hołd 2w1 ("Pet Sounds: in the Key of Dee"), bardziej niż udane "Young Heartache", single i teraz – najnowszy kontynuator tego wzburzonego konstansu. Album fluktuuje kelejdoskopowym tempem, niemniej nie umniejszając żadnemu z zaanektowanych elementów o bardzo przeróżnych prowieniencjach (na czułych kontrastach występują roztańczony swing, szklany new wave, chocolate milk & more). Majstersztykowy asamblaż w korekcyjnych mackach. Koniec końców, stawkę przychodzi i podbija mi triumfalny powrót (z głupia frant?) zagasłego wspomnienia ( dobra, trochę przez "Exquinoxe 5") : "Kwant to program o życiu na naszej planecie i w przestrzeni kosmicznej, to program o procesach i zjawiskach zachodzących na Ziemi i w kosmosie, to program o małych i dużych problemach naszej ziemskiej cywilizacji". Gorąco zachęcam wszystkich do zapętlania sobie czołówki na uzupełnienie wizji!
FK: Jeszcze koło 2002 roku sądziłem, że skoro z jednej strony wszystko już w muzyce było, a z drugiej wciąż funkcjonuje podział na stylistyczne szufladki, to wystarczyłoby wziąć jak najwięcej dziwacznych składników, poszatkować je nieregularnie i mnóstwo głuchych się złapie. Debil. Nie wiedziałem jeszcze o Vocal Studies + Uprock Narratives i dziesiątkach innych wykonawców, którzy zrobili to lepiej niż ja kiedykolwiek bym to wymyślił. A potem długo nie było nic. A teraz jest Bullion, który od miesięcy ma chyba ten sam pomysł, bo co utwór, to ja nie mam pojęcia o co chodzi, ani co jest początkiem, a co końcem. Jeszcze bardziej marszczę się na te dwadzieścia minut, teoretycznie podzielone na dziewięć fragmentów. Nie, nie kropka, znak zapytania raczej. Bo gdyby nie rajskie skrzypce z zeszłorocznego "Too Right", byłaby to po prostu magma błyszczących pięknych motywów i motywików, poskładanych w narkotycznym transie. Uwielbiam tę wielgachną antypiosenkę całym sercem, jednak oddam lokomotywę z klocków temu, kto przekonująco wyjaśni mi dlaczego.
RG: Siedzę i siedzę, próbuję rozgryźć już któryś raz, siedzę, nie rozumiem, wrzucam na głośniki znowu i dalej nic. "Bulliona nikt nie kuma", ja na pewno totalnie nie i traktuję You Drive Me To Plastic jako najdziwniejszego typka w klasie: nie wiesz skąd on wytrzasnął swój schemat zachowań i co go w życiu prowadzi, ale jest tak bardzo sobą, że nie możesz nie podejść i jeszcze raz nie zagadać. I tak nawiązujesz kontakt któryś raz z kolei, zafascynowany, coś tam niby dochodzi, że tutaj się rytm rypie, a tam wchodzi melodyjka z tropikalnymi inklinacjami, tutaj wpada "armia równomiernie naciskanych kaczek" ("Too Right" brzmi znacznie lepiej otoczone niż samodzielne), a tam jakiś instrument nie trafia w odpowiedni moment. Wszystko składa się z jakąś konstrukcję z dziesięciu tysięcy ścian, graniastosłupów, kolczatek i kastanietów, niby przez powtarzanie lekko oswojone, ale ze znakami zapytania w odbiorze co parę chwil. Ja tam w swoich działaniach zawsze lądowałem zakumplowany z tym dziwnymi, więc i tutaj zapraszam Bulliona do swojej paczki.
Obczajcie też In The Key Of Dee . Wow.
KM: Zawsze marzyłem o zabawkowym pociągu, ale raczej takim, jak w amerykańskich filmach rodzinnych. A lokomotywę z klocków chyba będę musiał zbudować sobie sam, bo w kwestii Bulliona pozostaję bezradny. No, zwyczajnie mnie nie rusza. Zacząłem już nerwowo sprawdzać kabelki od głośników, podejrzewając, że coś nie styka, że mój sprzęt gubi jakiś odsetek dźwięków – to już kolejny album w tym roku, przy którym inni doznają, a ja jakoś nie mogę. Wszystko jednak jest w najlepszym porządku, creativy zdają najbardziej wymagające sound testy na piątkę z plusem. Winą za zaistniały stan rzeczy można zatem obarczać moje zblazowanie albo słaby poziom wydawnictw.
Jest jeszcze jedna możliwość – to efekt zawiedzionych oczekiwań. Bullion wywindował je w ubiegłym roku do niebotycznego poziomu, wyposażając swoje narkotyczne brikolaże w cały zestaw najintymniejszych, eskapistycznych afektów. "Crazy Over You" ściskało w gardle, a "Say Goodbye To What" prowokowało do beztroskiego, natchnionego tańca. Tutaj niczego takiego nie ma. Zachowawczy dobór sampli, zachowawcze cięcia, zachowawcze bity. I tak, jest kolorowo, czasem wkrada się egzotyka, ale panie Rosół, weź pan dogotuj ten makaron, bo czuć posmak mąki.