RECENZJE

Brian Jonestown Massacre
My Bloody Underground
2008, A Records
Uuuuu… Czary mary, tajemnica, mrok, szatan, rock'n'roll. Gitary robią "szzzzz" tudzież "buuuuuu", perkusja złowieszczo-monotonne "tup tup". Z półmroku wyłania się Anton Newcombe w okultystycznej szacie, która tylko z daleka przypomina szlafrok po dziadziu.
"Haaa, to ja Boski Demiurgos, przynoszę wam awangardowego rock'n'rolla. Drżyjcie pędraki!" "Aaaaaaa nieeeeee litości o przedwieczny!" "Ha ha ha, za nic mam wasze błagania, zburzę wasze drobnomieszczańskie wyobrażenie o muzyce gitarowej!" "Ah!" "Połączę shoegaze'y My Bloody Valentine i prymitywną ekspresję Velvet Underground!" "O nie, tylko nie te, dwie zupełnie nic nie mówiące nam nazwy, to zbyt okrutne!" "Tak tak, a płytę nazwę My Velvet Valentine… Albo nie: My Bloody Underground!" "Aaaaaaa!" "Buahahaha, kiedy wasze liche ciała padną rażone moją unikatową wizją neo-psychodelicznego drone-rocka, ja zbeszczeszczę wasze kobiety!" "Miej litość dla naszych filisterskich uszu!" "Nigdy! Będę mruczał na tle jednostajnych hiper-lo-fi-space-out rag jak natchniony, gitary będą skomleć jak piekielny Kerberos, piosenkom nadam obrazoburcze nazwy…" "Ahhh!" "A na koniec pierdolnę ośmiominutowego drone'a!" "Nie, tylko nie to beznadziejnie nudne rzępolenie!" " TAK nie będzie lito… zaraz jak to NUDNE?" "No to wszystko takie naiwne i ograne…" "Co?" "Robimy sobie z ciebie jaja, wiesz…" "Jak to? Nie padacie przede mną na kolana?" "Yyy nie…" "To może chociaż lekko przykucniecie, co?" "Może innym razem."