RECENZJE
Bird And The Bee
Recreational Love
2015, Rostrum
Trudno jest ocenić taką płytę jak Recreational Love. Z jednej strony, biorąc pod uwagę dorobek duetu, jak i zapowiadający album singiel, spodziewałem się czegoś trochę lepszego. Z drugiej, Inara i Greg są jak skoczek narciarski, który nawet jeśli nie zawsze będzie w stanie pobić rekord, to za każdym razem uda mu się oddać DWA RÓWNE SKOKI (co, jak wiemy, jest najważniejsze) i przekroczyć punkt konstrukcyjny. Kurstin dysponuje przewagą nad wszystkimi muzykami, którzy kiedyś, nagrywając jakąś ważną czy przełomową płytę, zwyczajnie wyprztykali się ze znanych im środków kompozycyjnych i teraz stać ich zaledwie na marną kalkę poprzednich dokonań. Tą przewagą jest oczywiście niebywały talent do piosenkopisarstwa. W każdym z dziesięciu obecnych na Recreational Love numerów da się znaleźć coś interesującego, swoisty znak wodny, którym Greg jest w stanie odróżnić się od mniej utalentowanych kolegów.
Dostarczony zestaw kawałków jest zawieszony pomiędzy największymi, kunsztownie skonstruowanymi dokonaniami duetu a bardziej mainstreamowymi piosenkami, które Kurstin tworzył w ostatnich latach dla innych artystów. Pierwsza połowa to w dużej mierze nieinwazyjny indie-pop, spod którego przebijają się znienacka szersze inspiracje autorów. Dobrym przykładem jest "Young and Dumb", który początkowo sprawia wrażenie generycznego album-tracka, aby w refrenie przerodzić się w bujający funk z wokalnymi harmoniami kojarzącymi się z żeńskimi grupami wokalnymi sprzed kilkudziesięciu lat. Dwa następne indeksy nie potrzebują już takiej rozgrzewki, a dodatkowo wyznaczają moment, w którym warto wyłączyć głośniki i założyć słuchawki. Przejrzysta jak mazurskie jeziora produkcja pozwala się nasycić licznymi poukrywanymi przez Grega detalami, ale laury i tak zgarnia rejestracja wokali, dzięki której głosy Inary i towarzyszących jej chórków brzmią nieskazitelnie czysto, niezależnie od wysokości rejestru i nagromadzenia ścieżek. "Please Take Me Home" stanowi zresztą dowód na to, że wokal jest w stanie udźwignąć piosenkę, która bez ślicznej melodii w refrenie mogłaby być kandydatem do skipowania.
Gdyby ktoś nie miał czasu na słuchanie całego albumu, to oprócz singla poleciłbym mu zapoznanie się z czterema ostatnimi numerami. Nie tylko wybijają się na płycie jakościowo, ale stanowią też dobrą próbkę obecnego oblicza Bird And The Bee. Powstanie "Los Angeles" wiąże się z irytującymi Kurstina sytuacjami, gdy po udzieleniu odpowiedzi na pytanie skąd pochodzi, musi się powtarzać, kiedy rozmówcy dopytują "no tak, ale skąd pochodzisz naprawdę?". Ten leniwy, typowo eightiesowy kawałek najlepiej tłumaczy stosunek do Miasta Aniołów poprzez bezpośredni zwrot, w którym wokalistka wyjaśnia metropolii, że nikt nie rozumie jej tak jak ona. Dodatkowe punkty trzeba przyznać za urzekający mnie chyba bardziej niż powinien pomysł na połączenie skrótu L.A z leciutko nuconym "la la la". "Doctor" za pomocą plumkających synthów i saksofonowego solo również w oczywisty sposób mruga w stronę lat 80.
Końcówka to dwie najładniejsze w zestawie kompozycje. Pozornie łagodne "We’re Coming to You" nabiera chłodu poprzez rozproszone klawisze Kurstina i dialog prowadzony przez radykalnie zmieniającą wysokość głosu Inarę, a nie można też zapomnieć o magicznym, porażającym harmoniami mostku. "Lovey Dovey" to z kolei mięciutka, urocza kołysanka. Utwór przenika aura ponadczasowości i tradycja piosenkowości, w której podkład ma po pierwsze uwypuklać wokal, a dopiero po drugie stanowić nagrodę dla bardziej wnikliwego słuchacza.
Mój stosunek do Recreational Love przypomina mi trochę o ostatnich płytach Toro Y Moi. Nie brzmi to jak ciążący ku perfekcji manifest nieposkromionej ambicji z poprzednich albumów. To raczej bardziej przyziemna próba wyswobodzenia się z melodii nieubłaganie zalegających się w głowie. Nie ma tu może dziejowości, historia nie tworzy się w naszych uszach, ale po co się tym przejmować , skoro jest to takie dobre?