RECENZJE

American Football
American Football (II)

2016, Wichita 5.3

Powroty idoli od zawsze przysparzają nam więcej problemów, niż byśmy chcieli. Są one bowiem związane m.in. z tak niekomfortowymi uczuciami jak ból obgryzionych do krwi paznokci (który mija dopiero przy okazji premiery płyty) oraz chrzęst wypadających zębów spowodowany permanentnym zgrzytaniem (to już po przesłuchaniu gotowego materiału). Są oczywiście sytuacje wyjątkowe, takie jak Bowie czy My Bloody Valentine, ale tego typu reaktywacje najczęściej kończą się tragicznie.

Artysta ma właściwie dwie opcje do wyboru. Może na przykład zrobić dobrze fanom i ordynarnie powtórzyć siebie sprzed kilku dekad. Stworzenie wiernej, autorskiej kopii to zabieg dość popularny wśród tzw. dinozaurów rocka, którzy z uporem maniaka pragną cofnąć czas i udawać, że kogokolwiek wciąż obchodzi Easy Rider i wojna w Wietnamie. Alternatywnym zagraniem jest nieco odważniejsze posunięcie, czyli twórcza rewolucja. Odcięcie się od wypracowywanej przez lata stylistyki to donkiszoteria na całego, ale potrafi czasem zaowocować intrygującymi rezultatami.

Najnowsze dzieło American Football pasuje do bardziej powszechnego rozwiązania. Ikony emo pokusiły się bowiem o coś, co kinomani nazywają rebootem, a fani komiksów restartem serii. Drugi self-titled brzmi jak kolejna wersja debiutu, powstała w odrębnym, nieznanym dotąd ludzkości uniwersum. Znajdujące się na tym albumie dźwięki ciężko więc nazwać kontynuacją konceptów z 1999 roku, ponieważ są one czymś w rodzaju lustrzanego odbicia kultowych utworów. Zespół, mając nadzieję na powtórzenie spektakularnego sukcesu, sklonował swojego pierworodnego. Niestety wyszedł przystępny i melodyjny, ale jednak Frankenstein.

Nie jest to oczywiście jakoś obraźliwie tragiczna płyta. Połączenie melancholijnych wokali Kinselli i subtelnego instrumentarium wciąż potrafi wzbudzić jakieś emocje. Momentami grupie udaje się uchwycić magię słynnego debiutu i zapewnić odbiorcom przyjemny trip w przeszłość. Szkoda, że niespełna czterdzieści minut poświęcono tylko na ładne ballady. Wychodzi na to, że American Football A.D. 2016 to przede wszystkim przyjemne melodie. Temu całemu pięknu brakuje jakiegoś pęknięcia przełamującego banalność piosenek. Przez brak szczypty zadziorności, zostajemy z kompilacją kawałków do grania przy ognisku.

Podczas odsłuchiwania tego albumu ma się wrażenie obrzydliwej wręcz banalności. Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że ta sztampowość to umyślne działanie. No bo jak wytłumaczyć żerującą na naszej nostalgii syntezę tytułu i okładki? Coś tu naprawdę nie gra, skoro wysłuchując emo szlagierów, czuję się zbyt bezpiecznie i komfortowo. Te utwory powinny robić dziurę w sercu, a zmuszają do ziewania.

Łukasz Krajnik    
8 listopada 2016
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)