RECENZJE

Alcest
Écailles De Lune
2010, Prophecy
Szczerze – jaka muzyka jest bielsza niż BLACK metal? Zero seksu, zero
rock'n'rolla, zero partii basu, o których warto by mówić. Nie ma
niepohamowanego entuzjazmu klasycznego metalu, nie ma spoconego katharsis,
które daje thrash, czy nawet death metal. Gitary bzyczą jak insekty
zbierające się nad zwłokami, bębny są tłuczone z okrucieństwem, o ile tempo
nie jest akurat pogrzebowe. Wokaliści najczęściej brzmią raczej jak żywe
trupy niż demony. Niektórzy wykonawcy pewnie by się obrazili, gdyby nazwać
ich muzykę rockiem.
Jeśli jakaś gałąź muzyki gitarowej może się z black metalem mierzyć na
"białość", to z pewnością shoegaze (i twee-pop, ale nie zapuszczajmy się
tam). Obydwa gatunki łączy afunkowa apatia, zamiłowanie do repetycji i
bladość wykonawców. Nic dziwnego, że te światy się przenikają, Szwedzi z
Sorgeldom scowerowali nawet Slowdive na tegorocznej płycie. I oto Neige
(Śniegu) – koleś, który zupełnie przeszedł na drugą stronę. Francuz
zaangażowany w kilka różnych metalowych projektów nagrał trzy lata temu, pod
marką Alcest Souvenirs D'un Autre Monde – album w bardzo niewielkim
stopniu metalowy, a w bardzo wysokim dream-popowo – shoegaze'owy. To bardzo
fajna, rozmarzona płyta na lato, jeśli potraficie znieść małą dozę new-age'u / skojarzeń z Enyą. Nagrania Alcest nawiązują do "innego świata",
który objawił się Neige'owi w dzieciństwie... cośtam, cośtam. Nowy album
projektu przewyższa jednak Souvenirs pod każdym względem.
Początek Écailles De Lune przypomina o poprzedniku. Pierwsza część
tytułowego utworu czaruje jasno brzmiącą gitarą, sprężystym basem i tęsknym
śpiewem - dodać tam jakieś klawiszowe tła i mamy nowe M83. A końcówka to
metal. Alcest zaczął syntezować! Chciałbym, żebyście mogli teraz też to
słyszeć! Ultra gęste bębnienie kody mogłoby znaleźć miejsce na płycie
Emperor. A w "Écailles de Lune – Part 2" Neige używa opętanego wrzasku
przynależącego do jego pozostałych projektów. "Percées De Lumière" zestawia
growl z czystym cyrkularnym riffem bardzo w stylu Ride. I nagle te elementy
są dla siebie stworzone. Neige w pierwszej części albumu świetnie wyważa
proporcję między odrażającym i pięknym – jego krzyki i bębny Winterhaltera
(ex-Peste Noire, w którym Neige też kiedyś grał) robią monumentalne
wrażenie, jego melodie oczarowują. Nawet nieekstremalne momenty nabrały
metaliczności i ciężaru – efekt przypomina o zapomnianych weteranach
space-emo-math-rocka, Hum. Souvenirs D'un Autre Monde miało aurę zwiewnej
folkowej muzyki magicznych ludów, jaka otaczała wczesne nagrania Sigur Rós.
Écailles de Lune to rockowa płyta Alcest.
Druga połowa albumu odpływa w dream-popową błogość. Chyba słusznie, trzy
pierwsze utwory są tak spektakularne, epickie i najeżone zmianami, że
wytchnienie jest niemal konieczne. Bardzo ładne "Solar Song" pokazuje, że
Neige może stawać w szranki ze swoim rodakiem Gonzalesem. Nie da się jednak
ukryć, że największe wrażenie Alcest robi kiedy daje nam swoje yin i yang –
to są moi drodzy jedne z najlepszych gitarowych kawałków jakie usłyszycie
przez cały rok.