RECENZJE

Aesop Rock
Skelethon
2012, Rhymesayers
Aesop miał ostatnio nieco przejebane w życiu. Lista nieszczęść dość standardowa − przeprowadzka,
śmierć najlepszego przyjaciela, rozpad małżeństwa, powolne izolowanie się od społeczeństwa, na
które w wieku trzydziestu sześciu lat jest chyba jeszcze za wcześnie. Prawdopodobnie też opuścił
go kot. Jest mi z tego powodu dość przykro, ale nie jakoś szczególnie, bo zaowocowało to jego
najlepszym albumem (chciałoby się tu dodać frazę "co najmniej", ale pewne świętości są święte
wciąż) od Labor Days. Przy okazji najbardziej przystępnym w karierze.
To nie jest tak, że, pielęgnowana ponad dekadę, logorea Aesopa nagle się rozpłynęła, ale chyba jest
w remisji. Pierwszy uważny odsłuch pozwolił na rozpoznanie około dziesięciu procent słów, a przy
kolejnych ta wartość rosła. Oczywiście jest jakaś jedna czwarta, której nie ruszę, bo zwyczajnie
jestem marny, i kolejne dziesięć procent, które składa się z nieistniejących słów i związków
frazeologicznych, ale generalnie wiadomo o co chodzi. I im więcej wiadomo, tym większa zabawa.
Większość tekstów poświęconych Skelethonowi wyłuskuje najciekawsze bądź najbardziej
piramidalne zbitki słów i quasi-przemyślenia. Uważam, że najlepsze, co się tu stało w skali kilku
słów, to zupełnie nowatorskie hasło "this ghost needs a doctor" zawarte gdzieś w połowie "BMX".
Jedyny problem, że "BMX" nie trafił na płytę, jako że nie spełniał kluczowego dla Skelethon postulatu formalnego – znalazły się tutaj featuringi. Aesop po raz pierwszy zrobił wszystko
sam. Od lat powoli odsuwał Blockheada od robienia bitów, aż w końcu nastąpił ten moment
– jest to płyta stuprocentowo Aesopowa. Goście instrumentalni odpowiadają za gitarę i bas,
goście wokalni są, owszem, ale poukrywani na drugim planie refrenów. Jedynie Kimya Dawson
z The Moldy Peaches ma tu swoich kilkanaście sekund, a moment, w którym zapodaje swoją
upośledzoną współczesną kołysankę o krukach pamiętających największe zbrodnie, jest najbardziej
atmosferycznym fragmentem albumu. "Crows 1". Sprawdź to i bój się.
Z ciekawszych wątków – Aesop zawsze miał skłonność do dość epickich otwieraczy i tutaj nie ma
wyjątku. "Leisureforce" jest mocno przestrzenne, rozpromienione i, choć mamy tutaj właśnie do
czynienia z bardziej bełkotliwym stanowiskiem rapera, to i sam tytuł i wyliczanka w refrenie może
nam sugerować psychoradość. Aesop nie jest jakoś szczególnie agresywny wobec swoich kolegów
po fachu, ale kiedy już dissuje, to dissuje po bandzie – w "Grace" ostro rozprawia się z warzywami.
W miniaturce "Homemade Mummy" prezentuje kompleksową instrukcję patroszenia i konserwacji
truchła kota. Ponieważ wokół wizualizacji konceptu z tego kawałka przygotowana była okładka
i akcja promocyjna, może się okazać, że jest to utwór dla płyty kluczowy, a refren stanowi jakiś
statement muzyki niezależnej. O ile oczywiście pobawimy się w nadinterpretacje. I jest fajnie, ale
tylko do pewnego momentu.
Aesop kazał nam porzucić nadzieję, postulował tysiąc razy śmierć, wielokrotnie niszczył tę i inne
planety, jednak jego monotonna, kwaśna melorecytacja wsadzała wszystkie te problemy w gruby
cudzysłów. Na Skelethon pojawiają się momenty, w których z Aesopa wychodzi coś na
kształt prawdziwej emocji. W "Cycles To Gehenna" pojawia się dość prozaiczny i powszechny
motyw kasowania numeru do zmarłej osoby z komórki. Zawsze mocne, ale w kontekście
pierwszego akapitu, konkretnie kopiące po głowie. Z kolei zamykający całą tę zabawę "Gopher
Guts" stanowi chyba najbardziej osobisty utwór w karierze Bavitza, w którym bez zbędnego
patosu wyjaśnia, co z nim jest właściwie i – ponownie pierwszy akapit – nie jest najlepiej. Bez
spoilerów, ale jeśli to prawda, to chyba rzeczywiście nie ma wielu kolegów (nie tylko dlatego, że
nie żyją).
Do podkładów Aesop podszedł podobnie jak dwa lata temu Sage Francis: gitary, bas i perkusja w
przewadze. Ma to przy okazji wymiar symboliczny. Raper po kilku latach pożegnał się z graniem
charakterystycznym dla Definitive Jux i El-P (swoją drogą sposób, w jaki nawzajem oddziaływały
na siebie te dwie postaci jest tematem na drobną rozprawkę) i do bardzo charakterystycznego stylu
dołożył bardzo charakterystyczne brzmienie. Jest to więc nie tylko najlepsza, ale i najbardziej
Aesopowa płyta od dekady.