RECENZJE

Aereogramme
Sleep And Release

2003, XL 6.0

Strzeżcie się siostry i bracia, bo oto przed wami cholernie irytująca płyta! Może zabrzmi to głupawo, ale straciłem dla niej sporo zdrowia. Długo nie mogłem się zdecydować, jak ostatecznie na nią spojrzeć, a nie ma nic bardziej denerwującego niż niezdecydowanie. Szwankowały typowe prawidła przyznawania punkcików, a na co dzień stosowane szablony nie dawały satysfakcjonującej odpowiedzi na (wydawało by się) tak banalne zapytanie: "Co ja do cholery sądzę o tej płycie?!". Zatem jeżeli lubicie mieć wyrobioną opinię o płytach których słuchacie, to kupując drugą pozycje w dorobku Aereogramme ryzykujecie. Choć, może być też tak, że tylko moje początki z tym wydawnictwem były takie zmelanżowane. Ale też na pewno miałem całą masę powodów, zresztą, sami oceńcie, oto one:

1. Słuchanie Sleep And Release przypomina randki, a może raczej spotkania, z dziewczyną co do której nie wiecie, czy przypadkiem czegoś "więcej" nie czujecie. Oczywiście chcieli byście "coś" czuć, ale to nie takie proste, żeby namówić siebie do poczucia tego czegoś. Inna rzecz, że sam stan niepewności wam się generalnie podoba, a tylko momentami denerwuje. Jeśli stanie się zbyt uciążliwy, zawsze możecie się wycofać, bo przecież nie padły żadne deklaracje. Jednocześnie, w każdej chwili, choćby na zapas, możecie sobie powiedzieć, że się w sobie zakochaliście. A nuż szczere uczucie przyjdzie potem samo. W każdym razie jest interesująco, coś się dzieje, nie ma sensu tego przerywać. A wy przecież i tak nie wiecie czego tak naprawdę chcecie. Płytka się skończyła, a my odpalamy ją ponownie.

2. To będzie powód rozbity na małe powodziki. Chodzi o to, że podchodząc do sprawy bez sentymentów, trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: Sleep And Release to zbieranina sprawnie zaadoptowanych pomysłów kilku mniej lub bardziej kultowych zespołów. Ale też, wbrew logice, wcale nie śmierdzi zdechłą rybą! Powiedział bym nawet, że nieźle smakuje (dla ciekawskich – nie cierpię zwrotu "dobrze smakuje").

a) "Indiscretion #243" otwiera zdeformowana przesterem, troszkę okrojona i zwolniona, ale tak przecież kultowa sekwencja basu znana z pierwszych sekund Doolittle.

b) "Yes" czaruje cudną melodią, która przenosi nas w świat How It Feels To Be Something On. Powiedziałbym nawet, że jest to bliźniaczy, acz nieco szybciej zagrany motyw z "Guitar And Video Games". Poza tym sam głos Craiga B. w wielu miejscach bardzo chętnie nabiera niezapomnianej maniery Jeremiego Enigka.

c) "Black Path" to wykapane Mercury Rev z All Is Dream. Zresztą symfoniczny rozmach fridmannowskiej "cosmic americany" przykrywa materiał niczym puchowa kołderka. W rękach tria prowadzi to jednak czasem do osiągnięcia niepożądanego efektu zwanego patosem, w czym wydatnie pomagają trochę czerstwe teksty. No ale i tak sam kawałek wychodzi okazale, podobnie jak inne fragmenty naznaczone podobną stylistyką, których tu nie brakuje.

d) A skoro o rozmachu, to epicki krój choćby kończącego "–"(minus / myślnik / bez nazwy) ewokuje natychmiastowe skojarzenia z Sigur Ros.

e) Błagania o pomoc kompletnie rozklejonej niewiasty w finale "A Simple Process Of Elimination", tytuł "No Really, Everything's Fine", oraz (przede wszystkim) charakterystyczne eksplozje gitarowe, które czają się tu za każdym zakrętem, kierują myśli w kierunku rodaków z Mogwai.

f) Nawiedzona paplanina proroka w "Older" to z kolei GYBE!, których również bez nadużycia podpinamy do kategorii mistrzów, na czyich dziełach Aereogramme uczyli się doprowadzać swoje gitary do dźwiękowej ekstazy.

g) Z kolei ambientowe przerywniki puentujące na Sleep And Release dwie trzecie kompozycji być może nie znalazłyby się tu w ogóle, gdyby przed rokiem And You Will Know Us By The Trail Of Dead nie posłużyli się tym patentem wydając wiekopomne Source Tags & Codes.

h) Na koniec została chyba najistotniejsza dla dzieła inspiracja. Nie powiedziałem jeszcze tego jasno, ale gdyby chcieć przydzielić Sleep And Release do jednego gatunku, to najbliżej będzie powiedzieć "metal". Z tym, że jest to najszlachetniejszy z metali, mianowicie tworzony według wzoru zeszłorocznego Oceanic nagranego przez Bostończyków z Isis. I to jest właśnie ostatnie już skojarzenie, które narzuca się niemal wszędzie, więc wymienianie utworów mija się z celem.

No dobra, tylko dwa powody, ale drugi był długi, więc musi wystarczyć.

Jeśli przypomnimy sobie przeciętność debiutanckiego A Story In White przyznamy, że Szkoci w ciągu tych dwóch lat wiele się nauczyli. Twierdzę ponadto, że mają ewidentny talent, który trochę marnują zbyt kurczowo trzymając się nie-swoich stylistyk. Dzięki sprytowi i wyczuciu bronią się jednak przed ewentualną krytyką, ba, zbierają nawet pochwały. Ale chyba nie tędy droga. W przyszłości czekamy zatem na więcej od siebie. Czyli – żeby się wam utrwaliło. Kiedy chcemy się tą płytą solidnie zachwycić, natrafiamy jawną wkładkę z czystego patosu lub równie oczywisty plagiat. Z kolei, gdy mamy ochotę się obrazić pojawia się motyw, nad którym pięknem nie możemy przejść obojętnie. Jak to mawia mój tata: "Bądź tu mądry i pisz wiersze".

Jacek Kinowski    
7 grudnia 2003
BIEŻĄCE
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)
Wywiad z Jasonem Pierce'em