RECENZJE
Adrian Younge
Something About April II
2016, Linear Labs
"Winyl wraca", jak powiedziałby wujek Staszek na imieninach przy głośnym aplauzie całego wąsatego towarzystwa. Rzeczywiście, w ostatnich latach zanotowano duży wzrost zainteresowania płytami analogowymi, na co składają się nie tylko wyniki ich sprzedaży, ale również ilość organizowanych giełd i innych kultywujących je eventów. Osobiście nie jestem audofilem, ale znam takich, którzy brzmienia czarnych płyt broniliby do upadłego, wrażliwe uszy śmiertelnie obrażone na kompresję dźwięku. Bardziej rozsądne od prób technologicznego racjonalizowania idei powrotu winyla wydaje się jednak założenie, że to zjawisko czysto hauntologiczne. Przez aspekt tej hauntologii rozumiem nie tylko mitologizowanie rzeczy uznawanych dziś za "starocie" (słowo "dusza" jako najpopularniejszy hejt na XXI wiek), ale również przybranie pewnych tradycyjnych zwyczajów słuchania, charakterystycznych dla tego nośnika. Ten cały uroczysty rytuał wyciągania płyty z opakowania, delektowania się każdą, sentymentalnie naznaczoną ryską, grupowe seanse na przekór silnie zindywidualizowanym nawykom ery cyfryzacji – ja to wszystko rozumiem, choć sam mam nie najlepsze doświadczenia z winylowymi zapaleńcami i ich często balansującymi na granicy snobizmu hasłami. Nieważne zresztą, nie o tym chciałem.
Stwierdzenie "winyl wraca" jest równoznaczne też z przyznaniem, że winyl kiedyś zniknął, został wyparty, co jest rzeczą niezaprzeczalną. Rewolucja związana z wprowadzeniem do obiegu kompaktów siłą rzeczy musiała przypiąć winylom łatkę reliktu przeszłości i zepchnąć je na dalszy plan, w sidła wszelkiej maści kolekcjonerów, retro-fetyszystów, ortodoksów niechętnych do przystosowania się do nowych realiów oraz osób świadomych możliwości nowych rozwiązań, ale ceniących sobie własne przyzwyczajenia; w każdym razie w stronę zdecydowanej mniejszości. Dyskusyjne, jak duży wpływ na utrzymywanie przy życiu formatu czarnego krążka miały szeroko pojęte środowiska hiphopowe, ale niewątpliwie to one były zazwyczaj łącznikiem statystycznego, młodego odbiorcy popkultury z coraz bardziej wyblakłym, staroświeckim światem winyli. Kto ma choćby fundamentalne pojęcie o historii hip-hopu, zna Madliba i Q-Tipa, może mniemać, że poszukujący oryginalnych pętli producenci stanowili częstą klientelę lokalnych, nierzadko upadających sklepów z płytami gramofonowymi.
Zagorzałym fanem i personifikacją kultury winyla jest również amerykański multiinstrumentalista Adrian Younge. Ale nie tylko winyla: to typ kolesia, który w wywiadach mówi o tym, jak inspirujące jest dla niego narzucanie sobie archaicznych ograniczeń technicznych i z pasją opowiada o każdym starym instrumencie, o każdym wygrzebanym z przebrzmiałych epok sprzęcie, jakim wyposażył swoje studio nagraniowe. Amerykanin zaczynał jako producent, ale szybko zdał sobie sprawę, jak fascynującym jest dla niego tworzenie przy pomocy "żywych" instrumentów, stąd jego twórczość – włączając tą z Something About April II – charakteryzuje się przemyślaną, bardzo często nietypową instrumentacją, dzięki czemu posiada duży potencjał do zasilania sampli. Potencjał zresztą z powodzeniem wykorzystywany – Younge współpracował z Ghostface Killah przy 12 Reasons To Die, jego utwory w ostatnich latach samplował m.in. Jay-Z, a kilka dni temu mogliśmy go usłyszeć u K-Dota w "untitled 06". Mówimy tu o wielkich nazwiskach, możemy więc uznać, że artysta trafił ze swoim widmem przeszłości idealnie w czas i stanowi swoisty appendix do powracających z zaświatów winyli. Historia zatacza koło.
Obok kolekcjonowania artefaktów, pasją Younge jest również muzyka filmowa. Jak sam przyznaje, tworząc swoje dzieła stara się wystylizować je właśnie w tym kierunku. Tak było przy pierwszej części Something About April, tak jest w przypadku omawianego sequela (jak również wyjaśnia to filmową narrację wspomnianego 12 Reasons To Die). Something About April II wstrzela się gdzieś między soulowych bogów Younge a jego fascynację soundtrackami Ennio Morricone; brzmi jak zagubiony klasyk z lat. 70, który nie może się zdecydować, po której stronie Atlantyku został wydany. Za symbol tego rozstrzału może posłużyć wokalny duet związanego z nowojorskim neo-soulem Bilala i ambasadorki europejskiej kultury – Laetiti Sadier – w "Step Beyond". Obecność tej drugiej wcale nie jest tak egzotyczna, jak chcieliby zachodni recenzenci, ale na pewno jest znacząca – w utworach, w których się udziela, wyraźnie słychać echa nie tylko romantycznej, kontynentalnej tradycji piosenki, ale również jej macierzystej formacji.
Na Something About April II Younge jawi się jako zwinny kompozytor i bystry obserwator, wiedzący, w jakim kierunku popchnąć utwór, by wycisnąć z niego jeszcze trochę. Bogate aranżacje i niespodziewane zwroty kompozycji sprawiają, że odpalanie kolejnych indeksów przy dziewiczym odsłuchu odruchowo wzbudza ciekawość: kogo będziemy mieli tym razem, uduchowiony szkic Isaaca Hayesa, czy może jednak leniwą mantrę Shuggie Ottisa? Natchnione "Sandrine", uroczyste "Winter Is Here", paranoiczne "Magic Music" czy melancholijne "Memories Of War" to kawałki zupełnie z innej beczki pod wieloma względami, ale zespojone przymglonym, seventisowym klimatem, jaki wypełnia cały album. Niestety krążek traci na fragmentach, w których Younge wypuszcza swoje soundtrackowe ciągoty samopas, jak w "Sea Motet", "Psalms" czy "April Sonata". Ja rozumiem, że takie gość ma zajawki, ale w moim odczuciu lepiej wypadają, gdy zamiast pojawiać się w sposób bezpośredni, pozostają w sferze subtelnych inspiracji – dość nudny odsłuch instrumentalnej wersji albumu zdaje się zresztą to potwierdzać. W każdym razie, spinając to jakoś: Something About April II to płyta zdecydowanie przynależna duchowo do ery winyli, ale powinien ją docenić każdy, komu po drodze z kunsztownymi strukturami kompozycyjnymi. Niezależnie czy słucha na gramofonie czy na Deezerze, niezależnie czy jestem to ja, Ty czy wujek Staszek.