SPECJALNE - Ranking

100 Płyt 2000-2004

8 sierpnia 2005

 
050Múm
Yesterday Was Dramatic – Today Is OK
[2000, Tugboat; 8.5]

Islandia stanowi zadziwiający fenomen: zestawiając populację kraju z liczbą zajebistych zespołów, które wydał, otrzymujemy liczbę bez precedensu w skali światowej. Oszacujmy sobie bowiem prawdopodobieństwo ponadprzeciętnej zajebistości objawiającej się w muzyce rodem powiedzmy z Radomia czy Częstochowy (skadinąd ważnego źrodła naszej lokalnej muzyki i poezji). I jak? Dwa czynniki decydują o potencji Ultima Thule. Z jednej strony – banał – obiektywna jakość jej produktów eksportowych. Z drugiej zaś wartość jakowaś dodana, niewykrywalna kontrabanda, śladowy pierwiastek alchemicznego flogistonu we wdychanym powietrzu. Probując metodami średniowiecznych gnostyków i kabalistów wyizolować ową "islandzkość" na pewno daleko nie zajdziemy. Ale wystarczy dla przykładu puścić sobie monumentalne Agaetis Byrjun, jako antidotum zapodając urocze, sielankowe miniaturki Múmów. Nie, nie wyjdziemy na zero: na dnie ucha zostaną cztery kryształki – dwa niebieskie, jeden czerwony, jeden biały... Oto triumf malutkiej Islandii: skarby Indii Wschodnich i Zachodnich milczą jak zaklęte w odbiciu kryształków z zimnej Ultima Thule – gęstej i pokręconej, acz cudnie delikatnej perkusji (kto widzial live, ten zrozumie), eterycznych dźwiękach na wpół zabawkowych instrumentow i głosach uroczych bliźniaczek o niewymawialnym dla niewtajemniczonych nazwisku. No i ten akcent: czemu ja takiego nie mam? I że nie napisalem niczego o plycie? Who cares, i tak wszyscy znają... –Marcin Wyszyński


049Destroyer
Streethawk: A Seduction
[2001, Misra]

Daro (29-09-2004 21:21)
o pada deszcz...
borys (29-09-2004 21:21)
u mnie też!
borys (29-09-2004 21:21)
zaczął 3 minuty temu.. niesamowite.
Daro (29-09-2004 21:21)
u mnie minutę temu
borys (29-09-2004 21:23)
jakich płyt detsroyera słuchasz i w jakiej kolejnosci?
Daro (29-09-2004 21:23)
no teraz Streethawk: A...
borys (29-09-2004 21:24)
a wczesniej?
Daro (29-09-2004 21:24)
chyba szatow planuje mi pożyczaćw takiej kolejności w jakiej on słuchał, bo to niejest pierwsza płyta
borys (29-09-2004 21:25)
szatow jest bejem głupim, bo nie wiedziec czemu chce cie spaczyc tak samo, jak sam jest spaczony. nevermind.
Daro (29-09-2004 21:26)
wcześniej nic
borys (29-09-2004 21:26)
nie ma tego.
borys (29-09-2004 21:27)
jak bys poznawał beatlesów od white album, nie znajac revolvera i sgt. peppersa, o wczesniejszych nie wspominajac..
Daro (29-09-2004 21:27)
no tródno - jestem na łasce szatowa
borys (29-09-2004 21:28)
no ale pamietasz rozmowe u michała na melanżu. trzeba było sie nie poddawac, bo szatow tobą manipuluje haha!
Daro (29-09-2004 21:28)
ale zostałem trochę zmiażdżony tą płytą
borys (29-09-2004 21:37)
no bo jest zajebista, ale zajebiste są tez 2 wczesniejsze, i nastepna. razem mamy 4 zajebiste, i nie wiem czemu masz nie poznawac ich w kolejnosci chronologicznej, po bożemu, tylko tak jak szatow. bezsens.
Daro (29-09-2004 21:40)
no ja też niewiem czemóż... –Daro & Borys Dejnarowicz


048Two Lone Swordsmen
Tiny Reminders
[2000, Warp; 9.4]

"Algebra, du bist Musik", deklarują Weatherall i Tenniswood w kraftwerkowym hołdzie "You Are...". Matematyczny aspekt ich twórczości góruje nad innymi składnikami w percepcji niezmęczonego, kunsztownego Tiny Reminders. Seryjne, transowe, sztuczne bity cykają jak perkusyjne zapisy skomplikowanych obliczeń, wielopoziomowych równań tudzież detalicznej statystyki. Na naszych oczach para Brytyjczyków rachuje dźwiękiem i dochodzi do sensacyjnych wyników w każdym zadaniu. Dzięki temu jedna z najlepszych płyt electro jakie świat widział hipnotyzuje, uzależnia i ma zapewnione miejsce w historii. Dwudzielna konstrukcja pozwala na skumulowanie dwu przewodnich wątków albumu – arytmetycznej gmatwaniny kompozycyjnej i robot-like przyswajalności – na dalekich końcach. Pierwsza część to gąszcz trudnych alikwot i beznamiętnie monotonnych kresek futurystycznego motorik oraz desperackie odnajdywanie anty-tonacji w tychże zakamarkach. Druga zaś przynosi ukojenie niemal popowym potencjałem, wyłaniającym się logicznie z powyższego. Przełamaniem na 1:43 w "Rotting Hill Carnival" kolesie symbolicznie oznajmiają nam, że jednak mają serca. Luzacki cosmo-funk "Section" pokazuje, że mają jaja. Są i śmieszni ("The Bunker"), i straszni ("Foreververb"), a skryta potęga "gemów" w typie "Solo Strike" to małe przypomnianko, że bankowo są COOL. –Borys Dejnarowicz

047Herbert
Bodily Functions
[2001, !K7]

Kurde no nie wiem, ale to jest chyba najlepsza jazz-house'owa płyta na Ziemi. Kameralna ballada nabiera całkiem nowego wyrazu przetworzona przez techniczny mózg Matthew Herberta i odwrotnie – "microdance'owy" feel Around The House zostaje przeniesiony w inny wymiar, gdzieś tam na błogoanielski plan metafizyczny z Dani Siciliano oraz autorem w rolach nadobnego serafina i boskiego lutnisty, którzy tak serio są jazzmanami, yy. Clash przeciwstawnych wrażliwości zrodził dzieło uniwersalnie psepiękne normalnie – szczerze i prosto urzekają miłosne, romantyczne tematy klarnetu albo prześliczne melodie dętych zaaranżowane orkiestrowo i ujęte w ramy zamkniętych, perfekcyjnie wyważonych kompozycji tanecznych. Zadowolenie estetyczne nie osiąga w moim przypadku wyższego pułapu. Ze strony drugiej "Foreign Bodies" rzecz bardziej z pogranicza transu, ale o połamanej narracji i osobliwej atmosferze sci-fi. Z ręką na sercu nie kojarzę drugiej tak mocarnej płyty w tym subgenre. –Michał Zagroba


046Murcof
Martes
[2002, Leaf; 8.8]

Ta płyta do pewnego stopnia odpowiada na pytanie czemu piszemy o muzyce, a nie na przykład o współczesnej rzeźbie. Czemu 9 na 10 osób wymienia muzykę wśród swych zainteresowań. No bo jest coś takiego, że nie da się porównać doznań dźwiękowych do jakichś innych, smakowych czy wzrokowych. To co słyszymy potrafi bezpośrednio na nas wpływać, na nasze emocje czy co tam. A jeśli niesie w sobie treści wykraczające poza istniejące w człowieku emocje? No właśnie, na płytę Murcofa wkradła się transcendencja. Nie wiem ile wspólnego miał z tym Meksykanin, nie znam żadnych innych jego nagrań. Ale Martes jakby wykracza poza moje możliwości porównawcze, poza znane mi przymiotniki. Nie jest smutna, nie jest radosna (znam ich więcej). Nie powiedziałbym też, że to jakaś metafizyka – metafizyczne jest F#A#oo. Martes jest INNE. Jak dziś pamiętam moje przesłuchanie z zeszłego lata, gdy tak mocno owa inność mnie uderzyła. Słońce niemiłosiernie prażyło przez okno, leżałem na twardym tapczanie, a za głową ustawiłem sobie boombox (co ważne, to był naprawdę dobry sprzęt). Klimat nieco oniryczny, ale nie zasnąłem: to się działo naprawdę. Co? Nie wiem co. Powiedzmy, że doznawałem muzyki fizycznie. Byłem tu, byłem tam. Martes potrafi włożyć człowiekowi białą kartkę papieru w oczy i rysować na niej nieznane figury geometryczne. Po ostatnich dźwiękach wstałem i czułem się z lekka zagubiony. Ta płyta to doznanie jedyne w swoim rodzaju. –Piotr Piechota


045Dizzee Rascal
Boy In Da Corner
[2003, XL; 8.2]

Jako antyteza stanu "in love with everything" wyrósł Diz szybko w showbiznesie, kolejna z początku nieprzystępna zabawka dużego miasta. Wciąż paranoidalnej geometrii podkładów rośnie liczba fanów, ale jedynie Boy In Da Corner był w stanie na dłużej przyciągnąć uwagę głodnego ucha. Gdzieś tam usłyszeć niżej podpisany, że nieprzystępne bity oraz coś tam, że mimo coś jedynie szacun za charyzmę etc., nieważne w zasadzie. Nietypowe hooki, anty-hooki i wymiarowe elektro-haki dały gówniarzowi kupę hajsu i uznania w uszach krytyki. Fajnie. Jednak osiemnastoletnia psychoza i frazesyzm z podspisem "street–smart" w zasadzie nie powinien wywoływać innych reakcji i skutków. Wiadomo, epoka nerwic. A jeśli do tego gość rzuca poradami życiowymi i nowatorskim clashowaniem w sferze muzycznej; to wiadomo. Do tego flow z syntetycznej gumy (spod znaku "musisz wymienić pasek klinowy, ziom"). Co nie czyni z płyty dziesiątki, to fakt że jeżeli nie żyje się na co dzień w londyńskich slumsach to po dwóch latach od premiery do analizy zostaje już naprawdę niewiele, yo. –Mateusz Jędras


044Prefuse 73
Vocal Studies + Uprock Narratives
[2001, Warp; 8.6]

Wiecie, cięcia. [cięcie] Niekorzystnie wpływają na odbiór obrazu (tu w szerszym znaczeniu, jak łatwo się domyśleć), potęgują zmiany dynamiki i w efekcie stają się zbyt męczące dla mechanicznego zaplecza percepcji. Znajdą się jednak uparci, którzy bazują na wykorzystywaniu ich do swoich celów (weźmy dynamiczne teledyski). Znajdą się tacy, którzy cięcia sprężają z harmonicznymi wymogami hip-hopu czy jazzu i rozpierdalają elegancją lub dynamiką cięć i płynnych przejść między nimi w przyswajalnych i zróżnicowanych rytmach. O mamo (Johnny Bravo i jego grzywa). Tnie taki Herren Aesop Rocka, MF Dooma (na przykład wypuszczając w bój pojedyncze sylaby w zmienionej kolejności, jak dada, w szybkim tempie), klei sample z prekopowym wokalem Prekopa, i toruje drogę dla wszystkich eksperymentujących z usterkowym brzmieniem producentów. Te motywy, które wykrzesał spajając w całość pozornie oderwane od siebie kawałki, tworzące spójnie wyglądające pętelki i pochlastane bity (nowa generacja tak zwanych "cykaczy"), zapewniły mu uznanie krytyki i słuchaczy. Zgadza się. Do tego nie wystarczy pomysł, bo wymyślających jest kilku na świecie. Wiadomo co jeszcze się przydaje (dobra, zdradzę tajemnicę wszechczasów: intuicja i talent), klasyczny schemat urastania do rangi nowatora. Przy niekonwencjonalnym (w stosunku do mainstreamu) układaniu bitów, każdy już wie jak brzmi glitch-hop. Prochu nie wymyślił, ale wynalazł ciekawe zastosowanie. –Mateusz Jędras


043Max Tundra
Mastered By Guy At The Exchange
[2002, Domino; 8.6]

W czasach gdy natchnienie na pstrokatym koniu jeździ, wiek srebrny dobiega końca, a klimat na świecie z roku na rok robi się coraz ostrzejszy, Max się nie poddaje. Max nagrywa płytę eksplodującą tysiącem pomysłów i radosną niczym mimika twarzy profesora Miodka. Max miesza nieskończoną liczbę stylów, gatunków i estetyk. W "Pocket" przywraca atmosferę odpustowych jarmarków, w "Fuerte" zdradza fascynację 8-bitowymi konsolami, w zakończeniu "Cabasy" słyszymy rasowego rock'n'rolla, refren "Merman" brzmi jak wariacja na temat piosenek z reklam, no a końcówka "Labial" to triumfalny epik. Jedno zastrzeżenie: samo mieszanie nie jest żadną wartością. Każdy teraz łączy. Eklektycznych badziewi jest na pęczki. Natomiast twierdzę, że Mastered By Guy At The Exchange obroniłoby się nawet zaaranżowane w całości na trio fortepianowe. Bo siłą tej płyty jest przede wszystkim poziom jej materiału muzycznego. Maxowi udało się absolutnie każdy pomysł opakować w najwyższego gatunku papier popowy. Genialne jest właśnie to, że nie zauważamy multi-gatunkowości – nie razi nas ona, ani na moment nie przesłaniając faktu wyśmienitych piosenek. Maxowi, mówiąc obrazowo, udało się zespolić cztery kwadraty w trójkąt równoboczny. Ach, i ta siostra... Czekamy teraz na płytę nagraną z udziałem całej rodziny. Jacobs Five?? –Piotr Piechota


042Out Hud
Street Dad
[2002, Kranky]

Podobnie jak Daydream Nation, debiut Out Hud jest dziełem sztuki, które niemal wykracza poza ramy własnego medium: rzeźbą w dźwięku, tańcem. Szkielety rytmiczne o odległych punkowych lub afrykańskich rodowodach zostały tu wyabstrahowane z kontekstu i przeprogramowane na automaty perkusyjne, a następnie zfrakturowane. Efekt ożywiono funkującymi włóknami basu, minimalistyczną grą na gitarze elektrycznej i syntezatorach oraz zgrzytliwymi teksturami o posmaku awangardy. Całości kompozycji dopełniają niezwykłe, rytmiczne wiolonczele i skrzypce nie z tego świata, otwierające umysł na inne wymiary. Efekt? Otwierający płytę utwór powala bitem spadającym ze schodów, wprowadzając w niepokojącą stereonarrację na wiolonczeli. Kolejny obezwładnia syrenami okrętowymi i słynnymi skreczami na noisie. "Hair Dude, You're Stepping On My Mystique" kładzie na łopatki kołyszącym Funkiem skrzypiec. "The L Train Is A Swell Train And I Don’t Want To Hear You Indies Complain" to dwunastominutowy dancepunkowy balet, równie awangardowy, co klasyczny, przynoszący pod koniec dźwięki nadziei. "My Two Nads" intryguje genialną wariacją na temat etnicznego bębnienia, wyłaniającą się z kraftwerkowych synthów i wybuchającą w końcowej kumulacji. Płyta oryginalna jak sto diabłów, ze wszech miar niepowtarzalna i niepodrabialna, jak obrazy Picassa. Jeśli otworzysz jaźń, zaczyna z Tobą rozmawiać. –Tomasz Gwara


041Rechenzentrum
Director's Cut
[2003, Mille Plateux]

Pamiętam tydzień lewitacji po odkryciu Director's Cut. Z ową płytą nie rozstawałem się, można powiedzieć, w ogóle. Zafascynowany geniuszem sąsiadów z Berlina, zostałem uzależniony od ich minimalistycznych clicków, ambientowego tła i subtelnie przewijającej się psychodelii. W pewien piątek nie wytrzymałem i postanowiłem w końcu podzielić się z kimś swoim odkryciem. Zaprezentowałem dumnie krążek pierwszym trzem znajomym napotkanym osobom w szkole i okazało się... że ich  n i e  m a. Tak, urzekła mnie twoja historia. No dobra, wiadomo, że elektronika to plamki, pejzaże, clicki, sztruk-puk, bum-cyk-bęc. Jednak ci goście wypracowali sobie tym releasem własną niszę w gatunku, wprowadzając świeżość na najwyższym poziomie. Sensing the difference. Tła, szmery, perfekcja i różnorodność instrumentów. Te przejścia z mrocznych (hehe) klimatów w ciepłe, dryfujące transe i ponowne nawroty. Pierwsze cztery utwory to kompletne absoluty przecież. Wspaniałe odkrycie Zakrockiego, say hurray. –Błażej Mendala

PS: Do albumu dołączone jest DVD z wizualizacjami, określane przez niektórych jako normalny film, co szufladkuje w ten sposób płytkę jako jakiś soundtrack. Oczywiście nic bardziej mylnego. Natomiast swoją drogą wizualizacje bardzo przyjemne.


#100-91    #90-81    #80-71    #70-61    #60-51    #50-41    #40-31    #30-21    #20-11    #10-1

Listy indywidualne

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)